Looking For Anything Specific?

Header Ads

Lek, który pokazuje przyszłość, czyli Tell Me How I Die


Wyobraźcie sobie, że gdzieś na świecie pracują nad lekiem, którego efektem ubocznym są przebłyski wspomnień z przyszłości. Chcielibyście mieć dostęp do takiego leku i wizji przyszłości, które wywołuje? Tak bardzo, że odważylibyście wejść w rolę królików doświadczalnych?

Zasadniczo testowanie nowych leków na ludziach nie jest niczym niezwykłym. To standardowa procedura przed wypuszczeniem medykamentów do sprzedaży. W końcu trzeba sprawdzić, czy lek działa, czy i jakie wywołuje skutki uboczne etc. Wydawałoby się, że to standardowa wiedza, którą każdy powinien ogarniać. Każdy poza główną bohaterką tego filmu. "Tell Me How I Die" przenosi nas do placówki badawczej, która właśnie testuje swój wspaniały lek na ochotnikach (podkreślę ochotnikach, chociaż niektórzy zachowują się, jakby byli tam za karę, ale do tego wrócę później). Uczestnicy badania dość szybko przekonują się, że skutkiem ubocznym są wizję przyszłości. Zazwyczaj obejmują tylko kilka minut do przodu, jednak Anna (Virginia Gardner) doświadczyła znacznie dłuższej i nie była ona zbyt przyjemna, zważywszy że zobaczyła śmierć większości uczestników badania.

Przyznaję, że na jej miejscu może też odrobinę ześwirowałabym po zobaczeniu krwawej łaźni, ale szybko odezwałaby się rozsądna część mnie przekonując: "Spokojnie, testujesz jakiś dziwny lek, więc to pewnie urojenia, a nie wizja przyszłości, bo przecież nie ma tabletki dającej supermoce, prawda? Siedź na tyłku i czekaj, aż Ci przejdzie, bo jeśli wyjdziesz naćpana lekami na śnieżyce, to pewnie hipotermia Cię dopadnie." Tak, jestem rozsądnym człowiekiem, który kwestionuje swoje zdrowie psychiczne, a przy okazji, gdybym występowała w horrorze, to najpewniej szybko zginęłabym przez tę swoją racjonalność. Na szczęście dla Anny jest ona paranoiczką uwielbiającą dramatyzować, więc ostatecznie staje się jedną z piątki uczestników, którzy po owej krwawej łaźni dalej walczą o życie.



Nadszedł czas na wylewanie jadu opowiedzenie o bohaterach! Anna, czyli nasza final girl wywołuje u mnie nieziemską irytację (nawet jak na bohaterkę horroru). Potrzebuje pieniędzy, więc zgłasza się na ochotnika do testowania leków, ale jakby zupełnie nie ogarnia, że to nie cukierki i mogą mieć efekty uboczne, więc przez pół filmu marudzi i wypytuje o to, co może odczuwać zupełnie nie ogarniając, że lek jest na etapie testów, więc może dostać zarówno wysypkę, jak drugą głowę. Oczywiście każda szanująca się final girl musi mieć lovelasa, który stanie między nią, a socjopatycznym mordercą, więc przedstawiam Dena (Nathan Kress) - bohatera tak nijakiego, że będziecie się dziwić, że nie zabili go w pierwszych 10 minutach filmu. Chociaż może nie tyle będziecie się dziwić, co żałować, że tego nie zrobili. W zabawie w kotka i myszkę z mordercą towarzyszy im również druga całkiem nijaka para, której jedynymi zadaniami jest pokazać, że są głupsi ludzie od głównych bohaterów i umrzeć przed nimi. Brawo panie reżyserze!

Pośrodku tego wszystkiego jest Ryan Higa wcielający się w Scratcha, który wyróżnia się na tle filmu, jak tęczowy jednorożec pośrodku pożogi. Nie żartuję. Ze swoją ironią, dystansem i humorem wyróżnia się niesamowicie na tle tego schematycznego horroru z drętwym scenariuszem. Każda scena z Rynem sprawia, że film podnosi się z kolan, a widzowie zaczynają się uśmiechać, jeśli nie śmiać. Słowo daję: jestem całkiem obiektywna i wcale nie jestem uzależniona od jego kanału na YouTubie. Wcale! W końcu oglądanie przynajmniej jednego wideo dziennie nie jest od razu uzależnieniem, prawda? Wracając do filmu, to przez Ryana zaczęłam się zastanawiać, czy "Tell Me How I Die" miało w ogóle scenariusz, czy tylko główny zamysł. Dlaczego? Ponieważ Scratch to cały Ryan. Zupełnie nie musiał się wysilać, zupełnie jakby ta postać powstała specjalnie dla niego, bo twórcy chcieli zyskać rozgłos obsadzając w filmie znanego jutubera (obejrzałam do końca licząc na TEEHEE). Nie będę na to narzekać.


Nie będę również narzekała na sam pomysł, bo akurat to było świetne. Gdybym Wam napisała, że jest horror, w którym akcja napędzana jest przez eksperymentalny lek powodujący wizje przyszłości, a główni bohaterowie są uwięzieni w ośrodku badawczym z [Spoiler] morderczym jasnowidzem na sterydach [/spoiler], to założę się, że bez wahania zaczęlibyście go oglądać, gdybym tylko nie dodała, jak byle jak wyszedł. Mam rację? Pomysł był fajny i naprawdę żałuję, że scenariusz nie był lepiej napisany. Jak zwykle w przypadku, gdy jestem rozczarowana zmarnowanym potencjałem zaczynam narzekać, jednak po prawdzie "Tell Me How I Die" nie jest złym filmem. Jest przeciętny. Aktorzy są trochę drętwi, a nielogiczne zachowania są standardem, ale przecież to horror, więc czego można wymagać? To nie mogło być nic więcej, niż guilty pleasure.

Ps. Wykradłabym kilka opakowań tego leku, by widzieć przyszłość, a Wy? Chcielibyście, czy wolicie mieć niespodziankę?
Ps2. Czekam na moment, aż polscy jutuberzy zaczną występować w filmach!

Prześlij komentarz

0 Komentarze