Looking For Anything Specific?

Header Ads

Cress Marissy Meyer, czyli o Roszpunce uwięzionej wśród gwiazd


Każdy z nas wychował się na baśniach i zna najpopularniejsze z nich jak ta o Kopciuszku, Czerwonym Kapturku, czy Roszpunce. Co najwyżej mogły się różnić ich historie, które zawsze zmieniają się w zależności od tego, kto je opowiada (oryginalne różnią się od tych disneyowskich, co już doskonale wiecie z serii True Story). Marissa Meyer też postanowiła opowiedzieć je po swojemu, wrzucając ikonicznych bohaterów w futurystyczny świat będący na krawędzi kosmicznej wojny z Księżycowymi (czyt. mieszkańcami Księżyca).

W pierwszym tomie Sagi Księżycowej poznajemy Cinder - kopciuszka, który był cyborgiem i trafił na bal księcia Wspólnoty Wschodniej, Kaia. W drugim poznajemy Scarlett - rudowłosą dziewczyną w czerwonej bluzie z kapturem, która poszukuje babci, a trafia na Wilka. Wtedy też Książycowa królowa Levana atakuje Ziemię, a nasi bohaterowie odnajdują się i łączą we wspólnym celu - obaleniu Levany, uratowaniu Ziemii i posadzeniu na księżycowym tronie zaginionej księżniczki Selene. W trzecim tomie poznajemy ich kolejną sojuszniczkę, Cress - świetną hakerkę i księżycową skorupkę uwięzioną w satelicie orbitującym w kosmosie.

Jeśli po tym opisie Cress i zobaczeniu jej długich włosów zaplecionych w warkocz na okładce jeszcze się nie domyśliliście, że mamy do czynienia z Roszpunką 2.0, to zaczynam się martwić o Waszą znajomość baśni i/lub zdolność dedukcji. Po prawdzie wątpię, by ktokolwiek z Was na to nie wpadł, ale istnieje spora szansa, że znacie jedynie "Zaplątanych" Disneya, a oryginalna wersja baśni o Roszpucne stanowi dla Was jeszcze zagadkę, więc na wszelki wypadek i w ramach świetnej rozrywki podrzucam True Story o Roszpunce, bo dzięki jej znajomości będziecie mieć większą frajdę z czytania "Cress". A wierzcie mi, Marissa Meyer rewelacyjnie zagrała nawiązaniami do baśni braci Grimm. Książka składa się z czterech ksiąg, a każdą z nich zaczyna fragment baśni, dla przykładu:


Księga I: "Kiedy była zaledwie dzieckiem, czarownica zamknęła ją w wieży bez drzwi i schodów"


Księga II: "Czarownica ucięła jej złote włosy i wygnała ją na wielką pustynię"

Przyznaję się bez bicia, że odrobinę piszczałam, gdy wspomnianą wieżą okazała się sonda kosmiczna, a wielka pustynia... oh lord! sami się przekonacie! A co do samych bohaterów, to też wspaniałym zagraniem okazały się ich pobudki i charaktery. Zła czarownica była oczywiście wysoko postawioną Księżycową, która zlecała naszej biednej uwięzionej Cress liczne zadania. Niemniej to sama uwięziona księżniczka, a raczej dama w opałach, jak samą siebie lubi nazywać,  jest największym darem przeobrażenia gatunku. Cress to czyste złoto! Podobnie jak oryginalna Roszpunka jest niesamowicie płaczliwa, infantylna (a może po prostu rozmarzona? Zwał jak zwał.) i zwabia swojego wybawcę śpiewem, a że jest on kobieciarzem, to wszystko powinno pójść dobrze, prawda? Zwłaszcza że Cress już ułożyła sobie cały przebieg ich płomiennego romansu w głowie. No cóż... trochę nie wyszło. Kobieciarz mimo próśb nie chciał jej nawet pocałować, a przynajmniej nie od razu, bo najwyraźniej kapitan Thorne nie taki łatwy, jak mogłoby się wydawać. Wracając jednak do Roszpunki Cress, to muszę przyznać, że jest to cudowna postać. Trochę żyjąca w świecie wyobraźni i momentami brakuje jej wianuszka na głowie, w którym mogłaby sobie hasać po pustyni (gdy akurat nie płacze i nie próbuje całować Thorne'a), ale bardzo autentyczna, jak na kogoś, kto przez tyle lat żył w odosobnieniu. Poważnie, pokochacie Cress!

Bohaterowie Sagi Księżycowej | Fanart by LauraHollingsworth [Źródło]

Bardzo podobało mi się również, że autorka nie zapomniała o wcześniejszych bohaterach i każdy rozdział jest opowiedziany z perspektywy jednego z nich. Raz jest to Cress, innym razem Cinder, czy Scarlett, a jeszcze innym Kai, czy nawet Levana. Takie bogactwo postaci i wprowadzenie różnych perspektywy jest bardzo na plusie, a przy okazji nie powinno być problemu z pogubieniem się w postaciach. I chociaż niektóre rozdziały opowiadają głównie o łażeniu po pustyni (uwierzcie mi, sama byłam zaskoczona, że nawet łażenie po pustyni było ciekawie opisane), to podobało mi się, jak wszystko ponownie zmierzało do tego, by wszyscy bohaterowie mogli się ponownie spotkać i zacząć działać wspólnie, a gdy to się w końcu stanie, to będziecie na przemian zaliczać facepalmy i wybuchy śmiechu. Naprawdę zapomniałam już, jak ta seria jest zabawna, a skoro o tym mowa.

Ile najdłużej czekaliście na konkretną książkę? Przyznam się, że na "Cress", czyli trzeci tom Sagi Księżycowej Marissy Meyer czekałam sześć lat. Dokładnie tyle minęło od momentu, gdy Egmont porzucił jedną z moich ulubionych serii do chwili, gdy wydawnictwo Papierowy Księżyc wznowiło wydanie sagi na Polskim rynku i dotarło do wydania "Cress". I jako czytelnik chyba nigdy nie przestanę im być za to wdzięczna. W końcu jak często zdarza się, by porzucone serie dostały u nas drugą szansę? Nie znam statystyk, ale to moja pierwsza. Nie mam pojęcia, czy tak jak ja zaczynaliście przygodę z Sagą Księżycową w starym wydaniu, czy poznaliście ją dopiero w nowym tłumaczeniu i oryginalnej wersji okładkowej, więc jesteście na świeżo, ale jeśli w grę wchodzi ta pierwsza opcja, to mam dla Was małą ciekawostkę. Minęło sporo czasu (umówmy się, że sześć lat to niemało) od porzucenia serii, więc jeśli zastanawiacie się, czy warto wracać i czy aby nie wyrośliście z niej, to powiem na własnym przykładzie: Nie! Wręcz jako dorosła osoba jestem nią jeszcze mocniej oczarowana i wychwytuję więcej subtelnych nawiązań do oryginału i cieszę się, jak dziecko z relacji, które nawiązują się pomiędzy bohaterami. Dlatego warto wrócić do Sagi Księżycowej!


Istnieje szansa, że jestem zachwycona "Cress", bo czekałam na nią tak długo. Osobiście jednak w to wątpię, bo gdy na coś długo czekamy, to mamy względem tego wygórowane oczekiwania. Moje zostały spełnione. Bawiłam się świetnie podczas czytania fantastycznych przygód bohaterów, za którymi strasznie tęskniłam oraz nowych, których pokochałam od pierwszych stron. Wciągnęłam się strasznie, czego dowodem niech będzie to, że przeczytałam ponad 500 stron w dwa dni. Przede wszystkim jednak miałam świetny ubaw, bo książka nie dość, że została napisana w lekkim, łatwo przyswajalnym stylu, to dodatkowo z dużym humorem. Jedyne, o co jestem w tym momencie zła, to o to, że znów muszę czekać na kolejny tom. Daj Thorze, by tym razem to był jedynie rok, a nie sześć! Zwłaszcza że Śnieżka 2.0 już się pojawiła i jest uroczo trzepnięta!


Ps. Pytanie do Was: Jakie porzucone w Polsce serie chcielibyście, aby były wznowione?
Ps2. Ruszyła przedsprzedaż, a skoro robię za patrona, to mam dla Was niespodziankę! Na Gosiarellowym Instagramie jutro wystartuje konkurs, w którym do zgarnięcia będzie "Cress", więc koniecznie sprawdźcie, a przy okazji daję znać, że dziś ostatni dzień, w którym możecie tam powalczyć o "Warcross"!

Prześlij komentarz

0 Komentarze