Looking For Anything Specific?

Header Ads

Piąta fala, czyli o nieziemskiej katastrofie filmowej


Piątek 15 kwietnia - dzień, jak co dzień. Wstaliście rano z łóżka, poszliście do pracy, szkoły, czy na uczelnię. Przystojny kolega się do was uśmiechnął, przyjaciółka opowiada najświeższe plotki, telefon się zaciął etc. Innymi słowy, przeżywacie standardowy dzień z całymi jego dramatami i drobnymi radościami. Wyobraźcie sobie, że jednak coś - gigantyczny statek kosmiczny unoszący się na niebie - już niebawem zmieni waszą rzeczywistość i ten dzień będzie ostatnim normalnym dniem waszego życia. Tak mniej więcej wyglądał początek końca ludzkości w "Piątej fali". 

Obcy po swoim przybyciu nie wygłosili inspirującej mowy na temat tego, jak bardzo brzydzą się ludzkością, ani nie rzucali gróźb. Skąd! Oni sobie zwyczajnie latali, a głupi ludzie najwyraźniej woleli poczekać, aż w końcu przełamią swoją kosmiczną nieśmiałość zamiast zwyczajnie próbować ich rozwalić. I doczekali się. Po kilku dniach pojawiła się pierwsza fala: impuls elektromagnetyczny, który pozbawił ziemię prądu, przy okazji uśmiercając masę człowieków. Druga fala wywołała trzęsienia ziemi, przez co dosłownie ludzi zalała fala ze wzburzonych jezior/mórz/oceanów. Trzecia i czwarta spowodowały, że zostało tylko kilka niedobitków i dzieciaki trenujące w wojskowej bazie. Wśród ostatnich żyjących homo sapiens są m.in. nastoletnia Cassie i jej szkolna miłość Ben, znany teraz jako Zombie (i to jedyny Zombie, który nie wywołuje u mnie ekscytacji).


"Piąta fala" jest ekranizacją powieści Ricka Yancey'a, która niecałe trzy lata temu podbiła moje serce. Książka była mocna, ostra, wciągająca i zabawna, a przynajmniej tak ją zapamiętałam (i opisałam), więc zrozumcie moje zdziwienie, gdy w kinie okazało się, że film jest słaby i nudny, a ja nie jestem do końca pewna co właściwie poszło nie tak. Zasadniczo wydarzenia z pierwowzoru zostały całkiem wiernie przełożone, a jednak całość wydała mi się odrobinę niedorzeczna i przewidywalna (i to chyba nie dlatego, że wiedziałam co się wydarzy). Wybaczcie, ale przy "Piątej fali" muszę ocenić film przez pryzmat książki, a w niej bardzo polubiłam bohaterów (poza Zombie). Muszę przyznać, że Chloë Grace Moretz pasuje mi do roli Cassie Sullivan. Mniej więcej tak sobie wyobrażałam jej postać podczas czytania i aktorka niemal stanęła na wysokości zadania. Jako zwyczajna nastolatka wyszła wiarygodnie, jako przerażona dziewczynka również. Stawiam, że nie jest winą Moretz, że jej postaci zabrakło poczucia humoru i sporej dawki szaleństwa, lecz scenarzysty i reżysera, którzy może nie chcieli, a może nie wiedzieli, że Cassie powinna taka być. Miała być dziewczyną, która święcie wierzyła, że jest ostatnią osobą na świecie, a jej śmierć zobaczy jedynie pluszowy miś, który w filmie całkiem stracił na znaczeniu.

W jej sarnich oczach nie widać szaleństwa, czy przeraźliwej samotności. Nope!
Alex Roe jako Evan Walker także nie był zły, a nawet uważam, że wybór tego aktora był bardzo dobrą decyzją. Problem jednak polega na tym, że książkowy Evan wstrząsnął moim światem. Nie pamiętam dlaczego i niestety jego filmowa odsłona nawet nie próbowała mi tego przypomnieć. Wątek romantyczny między Cassie i Evanem został wykastrowany i wepchnięty na siłę. Między aktorami nie zaiskrzyło, więc nie wiedziałam chemii. Ba! [To chyba spoiler] Scen, które mogłyby prowadzić do wielkiej przemiany Evana było tak mało, że jego motywacja wydawała się sztuczna, a działania nieszczere i podejrzane... ostatecznie można go również uznać za totalnego psychopatę, który pierwszy raz zobaczył samicę, więc zmienił się w oddanego prześladowce. To ostatnie zdecydowanie najbardziej pasuje do tego, co widziałam na ekranie. [I koniec pseudo-spoilera] Oto mam wielki żal do twórców, bo zniszczyli jeden z moich dwóch ulubionych wątków (ten drugi też ledwo zipał w filmie). Why God, why?!

Już ja wiem co mogłabym zrobić z tą bronią, drogi reżyserze. 
Akcja toczy się dwutorowo, więc poza Cassie dostajemy również sceny z bazy wojskowej, w której żołnierze pokazują dzieciakom jak wygląda wróg oraz uczą ich z nim walczyć. Podobało mi się przedstawienie technologii, jednak twórcy filmu zgubili gdzieś program mapujący zwany "Krainą Czarów". Nie pokazano ciężkiego szkolenia młodocianych rekrutów, wycieczki do Krainy Oz, ani dorotek. Wszystko, co związane z wątkiem bazy wojskowej zostało złagodzone lub wycięte, a przez to wcale nie wyglądało tak strasznie, jak powinno. Nawet irytujący mnie w powieści Zombie, tu był jedynie postacią stworzoną na odwal się i wepchniętą na siłę. 

Dwa i pół roku czekania na ekranizację po przeczytaniu książki. Rok po zakończeniu zdjęć. Trzy miesiące po światowej premierze - tyle czekałam, by obejrzeć "Piątą falę" w kinie. To smutne, że film, na który tak długo czekałam w ogóle nie przypadł mi do gustu. Najgorsze jest to, że "Piąta fala" jest zwyczajnie byle jaka, a o takich produkcjach pisze mi się zawsze źle, bo gdy są dobre to wiem co chwalić, a gdy złe to łatwo wytknąć błędy. To coś tymczasem był zwyczajnie nudne i nie potrafiło wywołać we mnie żadnych emocji.  To naprawdę zaskakujące,biorąc pod uwagę, jak świetnie spisał się Rick Yancey pisząc powieść. Cóż mogę do tego dodać? Wątek romantyczny leży i woła o pomstę do nieba. Walka o przetrwanie i sceny akcji są nudne, jak flaki z olejem. Kosmici... jacy kosmici?! Aktorzy, choć dobrze dobrani to chyba nie za bardzo mieli z czym pracować. A Gosiarelli było wstyd. Wstyd za to, że namawiałam ludzi, by poszli ze mną na "Piątą falę" do kina, bo książka była super, a także wstydzę się za amerykańskich twórców, że nie dość, że tak bardzo zepsuli książkę to w dodatku biorą od pozytywnie nastawionych fanów kasę za oglądanie tej padaki. Hollywood, shame on you! Tyle ciekawych premier jest teraz w kinie, że zdecydowanie nie musicie tego oglądać. Uwierzcie mi na słowo: ten jest słaby!

Ps. Ekranizacja książki, która zawiodła was najbardziej (poza "Zmierzchem") to...?

Prześlij komentarz

0 Komentarze