Koncert Yirumy w Krakowie, czyli marzenia się spełniają


Dwa dni temu byłam na na pierwszym w Polsce koncercie Yirumy, niezwykłego koreańskiego pianisty i kompozytora (jeśli ktoś nie kojarzy o kim mówię zapraszam do tego tekstu). Na ten dzień czekałam od czerwca, gdy dowiedziałam się o jego wizycie w Krakowie, chociaż nie... jeśli mam być szczera czekałam na ten dzień od ośmiu lat, od momentu, w którym po raz pierwszy usłyszałam River flows in you i jeśli mam być szczera nigdy nie sądziłam, że nadejdzie chwila, w której usłyszę ten utwór na żywo.

Kilka minut przed osiemnastą, sala była pełna ludzi. Słyszałam Polaków, Niemców, Anglików, Azjatów, widziałam osoby starsze, młodsze, rodzinny z dziećmi, a nawet kobietę z niemowlakiem (spoiler: nie zapłakało ani razu!). To fascynujące, że jedna osoba jest w stanie przyciągnąć swoją muzyką tak wiele różnych osób. Pomyślcie przez chwilę ile niektórzy z nich musieli przejechać kilometrów by usiąść na siedzeniu tylko po to by przez niecałe dwie godziny patrzeć na scenę, niemal pustą, bo znajdował się na niej tylko fortepian i (aż) Yiruma. Zadali sobie tyle trudu by usłyszeć grę na fortepianie. To naprawdę niezwykłe. Przynajmniej dla mnie, bo specjalnie się nie wysiliłam, mając salę koncertową prawie pod nosem. Miałabym bliżej chyba tylko wtedy, gdyby zagrał w moim salonie.

Nagle światła na widowni zgasły, a na scenę wszedł Yiruma, który bez żadnego wstępu zagrał Kiss the rain. Zdecydowanie jest coś magicznego w usłyszeniu na żywo jednego ze swoich ulubionych utworów. Gdy ostatnia nuta zawisła w powietrzu i ucichły brawa, Yiruma stanął przed nami by się przywitać "Miło mi poznać". Wyjaśnił, że wybrał Kiss the rain na początek ze względu na pogodę na zewnątrz (tak, padał deszcz). Przyznał, że jest zarówno zdenerwowany, jak i szczęśliwy występując w Polsce, ponieważ nigdy nie sądził, że znamy jego muzykę i na coś w końcu się przydało nielegalne pobieranie z internetu jego utworów ('I know that people download my music from the Internet illegal, but it's ok ... ok, because thanks to that I can play here tonight' - cytuję z pamięci, więc może być niedokładnie. Zwłaszcza, że brawa i śmiechy trochę go zagłuszały). Następnie zaprosił nas w muzyczną podróż, która miała nas zaprowadzić do zapomnianych wspomnień. Wiecie co? Dotrzymał słowa.


Nie będę się specjalnie wgłębiać w to, co czułam, bo sami doskonale wiecie, jak muzyka potrafi grać na strunach duszy, dlatego zajmę się przez moment samymi utworami. Znacie Maybe? To jeden z bardziej rozpoznawalnych utworów, który słyszałam więcej niż milion razy, w różnych wykonaniach, a jednak Yirumie udało się mnie nim zaskoczyć. Zagrał go zupełnie inaczej, jakby do znanych nam słów dopisał nową melodię (mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi, bo to naprawdę ciężko wyjaśnić). Każdy utwór zagrany w odmienny sposób miał w sobie coś znajomego i nowego zarazem.
Pod koniec koncertu nadeszła chwila, na którą wyczekiwałam. Yiruma zagrał River flows in you. Ograniczę się do napisania dwóch rzeczy: 1. Nie było miejsca na świecie, które zamieniłabym na to, w którym wtedy byłam 2. Ciszę po ostatniej nucie wypełniła cisza, którą momentalnie zagłuszyły owacje. Ludzie w pierwszych rzędach wstawali, a za nimi fala sięgająca wszystkie rzędy i piętra. Czy muszę coś jeszcze dodawać? 


Miałam nie publikować zdjęć, bo jakość jest koszmarna, ale obiecałam jedno Kreatywie.
Dlatego ze specjalną dedykacją dla Ciebie z momentu, w którym Yiruma gał River flows in you
Większość utworów, zagranych na koncercie, znałam i chyba tylko trzech nie kojarzyłam, w tym mojego nowego ulubieńca: Reminiscent

W krótkich przerwach między grą, Yiruma dał nam się odrobię poznać. Widać było jego zdenerwowanie, które zresztą często podkreślał. To niemal nierealne, jak skromna może być osoba, która koncertuje na scenach całego świata. Po tylu latach dawania koncertów na różnych kontynentach, Yiruma dalej wydaje się być zaskoczony, jak bardzo ludzie kochają jego muzykę. Niby skromność jest normalną rzeczą, ale często widzę ludzi, którzy nie osiągnęli nawet połowy z tego, co on, a ego ich przerosło (tak, wiem, sama skromnością nie grzeszę i właśnie się samobiczuję). Niesamowicie miły był też jego ukłon dla twórczości Chopina, który podobno zainspirował go do stworzenia jednego z utworów.W ciągu tych kilkudziesięciu minut na Krakowskiej scenie, Yiruma kupił dodatkowe miejsce w moim sercu, przez co tym bardziej żałuję, że nie udało mi się go poznać osobiście. Niestety przez decyzję managementu Artysty na nie udzielanie akredytacji „prywatnym”, nie autoryzowanym mediom („no freelance or "house" journalists”), nie byłam w stanie się przedrzeć, ani nie miałam możliwości zrobić lepszych zdjęć. 

Wydaje mi się, że nie znalazłam słów, które potrafiłyby oddać to, jak niesamowitym i magicznym przeżyciem był niedzielny koncert Yirumy. Mam jednak nadzieję, że jeśli nadarzy się kolejna okazja to spotkamy się na widowni. Na zakończenie chciałabym Was poprosić o jedną rzecz. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję usłyszeć na żywo muzykę, którą kochacie i która Was porusza to skorzystajcie z okazji.

Ps. Kogo chcielibyście usłyszeć na scenie?
Ps2. Jaka muzyka wywołuje w Was najmocniejsze emocje? Polećcie coś!