Looking For Anything Specific?

Header Ads

Czytelnictwo w Polsce a kultura czytania

Poziom czytelnictwa

O poziomie czytelnictwa w Polsce pisałam już w 2013 roku. Od tamtej pory wiele się nie zmieniło w statystykach, dalej czytamy mało, choć jest odrobinę lepiej. Zmieniło się za to moje podejście, ale zacznijmy od cyferek. W 2014 roku przeczytanie co najmniej jednej książki w ciągu roku zadeklarowało 41,7% respondentów (według badania Biblioteki Narodowej), czyli uproszczając czterech na dziesięciu statystycznych Polaków przeczytała w ubiegłym roku książkę. Nie wiem, jak dla Was, ale jak dla mnie to całkiem niezły wynik. Czemu moim zdaniem to całkiem dobry wynik? Pozwólcie, że wyjaśnię to owijając w bawełnę, okey?

Możliwe, że wiecie, że Gosiarella na samym początku i przez ponad 2,5 roku tworzyła bloga stricte książkowego. Nie było bajek, nie było zombie, nie było filmów, seriali, ani popkulturalnych przemyśleń. Były tylko książki. Dzięki temu poznałam całą masę osób z książkowej blogosfery i wiecie co? Oni czytają dużo książek. Jedna na tydzień (czyli min. 52 książki na rok) to średni wynik. Obracając się wśród takich ludzi można z łatwością zapomnieć o ludziach, którzy nie czytają, a przecież to oni stanowią większość. Moi przyjaciele (Ci niezwiązani z blogosferą) nie są molami książkowymi. Jasne, większość z nich przeczyta w ciągu roku plus minus dziesięć książek, a część z nich od zakończenia edukacji nie tknęła ani jednej. Nie uważam by byli przez to gorsi lub lepsi. Zwyczajnie tego nie robią i już. Mimo wszystko wśród moich najbliższych znajomych panuje przekonanie, że książki nie gryzą, a nawet dają się pogłaskać. Z tymi dalszymi sytuacja wygląda inaczej. Gdy przychodzą i widzą moje książki, wybałuszają oczy i zadają dwa nieustannie powtarzające się pytania 1) "Przeczytałaś WSZYSTKIE?!" oraz 2) "Ależejak... dla przyjemności?!" Standardowo należy później pacnąć takiego w głowę by otrząsnął się z szoku. Nawet w tej chwili nie żartuje. Tak jest i przyzwyczaiłam się do tego. 

Ale pal licho ludzi do 30 roku życia, bo w tej grupie czytających jest całkiem sporo. Im starszy jest znajomy tym większe prawdopodobieństwo, że do książki będzie podchodził z kijem. Przykładowo ostatnio spotkałam kolegę mojego starszego brata, który powiedział mi, że napisałam ciekawy tekst na blogu i zaczął się nim zachwycać, a ja zamiast standardowego samozachwytu i taplaniu się w narcyzmie, nie mogłam wyjść z szoku, że ON naprawdę przeczytał coś dłuższego niż status na Facebooku (upewniałam się kilka razy). Znacie mnie i wiecie, że nigdy nie przepuszczę okazji by wcielić się w rasowego narcyza, więc ten wyjątek nie świadczy najlepiej. A teraz zaryzykuję i pójdę dalej. Nie mam pojęcia kim jesteś i jak wyglądało Twoje dzieciństwo, drogi czytelniku. Wiem za to dwie rzeczy. Większość znanych mi blogerów książkowych wychowywała się w domach, które były wypchane książkami aż po sufit. Czytali od małego i czytanie było dla nich równie naturalne jak codzienne ubieranie skarpetek. Przez nich zorientowałam się, że u mnie było inaczej. Książki w domu mieliśmy, zazwyczaj nie czytane przez nikogo i oczywiście bajki dla małej Gosiarelli. Nie dużo, bo po co, skoro były VHSy, a dziecko powinno się wybiegać (przynajmniej tym sposobem poznałam wszystkie oryginalne baśnie). Bibliotekarki lubiły za to wpychać dużo książek: "Janko muzykanta", "Psa, który jeździł koleją", czy "Lalkę". Innymi słowy nic co potrafiłoby wykształcić w dziecku chęć czytania. W każdym razie dostałam od mamy cudowny prezent - wybór. Mogłam bez presji olać książki i nie czytać nic albo zabrać ją do księgarni i pokazać co chcę. Podejrzewam, że to dość niekonwencjonalne i w większości przypadków nie zadziałałoby jak u mnie, ale się udało. W każdym razie podobnie byli wychowywani moi znajomi i u jednych, tak jak u mnie, kliknęło, a u innych nie bardzo. Niemniej rodzice i tak wykonali lwią część roboty, bo szkoły szkodziły. Powiedzmy sobie szczerze, czy ktoś po przeczytaniu lektury szkolnej postanowił czytać książki dla przyjemności? Nie znam takich osób, za to całą rzeszę tych, których muszę przekonywać, że te nudne lektury to kropla w morzu powieści wciągających, barwnych i zapewniających genialną rozrywkę. 


Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci
Ostatnio przeczytałam ciekawy wywiad z czeską pisarką, dzięki niemu dowiedziałam się, jak w naszym sąsiednim kraju od małego uczy się dzieci miłości do książek. Jest masa czytelniczych inicjatyw i projektów, jak choćby Całe Czechy czytają dzieciom, Rośniemy z Książką, czy Noce Literatury Andersena, podczas których dzieciaki maszerują ze śpiworami do bibliotek by spędzić tam noc na zabawach i wspólnym czytaniu. Sądzę, że to właśnie działa. Uczenie dzieci, że książka jest przygodą i przyzwyczajanie do regularnego czytania, tak jak jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania. 

I wiecie co? Mam wrażenie, że to właśnie się teraz u nasz dzieje. To właśnie od kilku, a może nawet kilkunastu lat w Polsce przyzwyczajamy dzieci do czytania. Siedząc na przystanku, jadąc tramwajem, czy łażąc po Rynku zauważam mnóstwo młodych z książką lub czytnikiem w łapie. A starsi? Cóż... oni zwykle patrzą im przez ramie lub w okno, marnując czas, którym mogliby przecież lepiej zagospodarować. Niemniej nie jest źle. Na ulicach coraz więcej osób lansuje się z książką, więc jest okey. Za kilka lat czytających będzie coraz więcej, jeśli zadbamy o rozwijanie pasji czytelniczej. A obecne 41,7% czytających to prawie połowa, więc gdyby rzuciła przez okno książką i trafiła w przechodnia to są spore szanse, że wziąłby ją ze sobą do domu (po uprzednim puszczeniu soczystej wiązanki - w końcu obrywanie książką do najprzyjemniejszych rzeczy nie należy) i przeczytał. Nie jest więc tak najgorzej.

Ps. A Wy jak sądzicie? Jest źle czy jeszcze gorzej?
Ps2. Czy wszystkie Różowe Sałaty wypełniły już ankietę (klik)

Prześlij komentarz

0 Komentarze