Looking For Anything Specific?

Header Ads

DC's Legends of Tomorrow, czyli niezbyt elitarna ekipa


Po superbohaterach, którzy samotnie walczą ze złem, przyszedł czas na serial z super ekipą. Z pewnością znacie wiele takich superbohaterskich drużyn jak choćby Avengersów, X-menów, czy z repertuaru DC Ligę Sprawiedliwych.  Jeśli liczycie na coś podobnego, to obawiam się, że możecie się rozczarować, ponieważ członkami ekipy z „Legends of Tomorrow” są zwyczajni ludzie w większości o dość spaczonym kompasie moralnym.

„DC's Legends of Tomorrow” skupiają się na próbach powstrzymania nieśmiertelnego złoczyńcy Vandala Savage'a (pokonanego wcześniej w crossoverze „Arrow” i „Flasha”), który w 2166 roku podbił świat i zdziesiątkował ludzkość. Wśród jego ofiar była między innymi rodzina Ripa Huntera (Arthur Darvill), który jako Władca Czasu miał możliwość cofnąć się w czasie oraz skompletować 'elitarną' drużynę, z której pomocą podróżował w czasie, by powstrzymać Savage'a. Niestety w misji zabicia nieśmiertelnego przeciwnika przeszkadzają im pozostali Władcy Czasu, którzy bardzo nie lubią, gdy ktoś stara się zmienić przeszłość/przyszłość. Chociaż właściwie największym problemem w pokonaniu Vandala są sami członkowie owej 'elitarnej' grupy. Przyjrzyjmy się wyborom rekrutacyjnym Ripa.



Z „Arrow” Rip zwerbował Sarę (Caity Lotz) – Czarnego Kanarka, czyli byłą członkinię Ligi Zabójców, która po śmierci zmartwychwstała, a skutkiem ubocznym jest silna żądza mordu, dlatego tym bardziej dziwię się, że jej nowym pseudonimem jest Biały Kanarek, bo z białych ubrań ciężej sprać krew. W każdym razie Sara może i potrafi świetnie walczyć, ale czy jej niestabilność psychiczna nie jest poważnym problemem? Nieśmiało stwierdziłabym, że jest, a i tak dziewczyna wydaje się najbardziej normalną osobą wśród swojej drużyny, więc coś zdecydowanie jest nie tak. No może poza Rayem Palmerem (Brandon Routh), który jest tak poczciwy, że momentami aż nudny. Dobrze zbudowany naukowiec, który wynalazł zbroję zmniejszającą go do mikro rozmiarów (Atom to taki Ant-man tylko od DC) nie powinien być tak niepewnym siebie i pozbawianym osobowości bohaterem, bo to zwyczajnie złe. Milioner, geniusz, wynalazca, filantrop, przystojniak – zdecydowanie powinno być mu bliżej do Tony'ego Starka, niż… niestety nie znalazłam nikogo równie bezosobowego w MCU, więc wstrzymam się z porównaniem. Następnie mamy Firestorma, który jako jedyny posiada prawdziwe supermoce, choć na jego postać składają się dwie osoby, które poznaliśmy we „Flashu”. Dr Martin Stein (Victor Garber ) i Jefferson Jackson (Franz Drameh) są dość ciekawym połączeniem. Pierwszy z nich jest wybitnym naukowcem o przerośniętym ego, a drugi młodym mechanikiem zmuszonym słuchać jego rozkazów. Inną nietypową parą jest Hawkgirl aka Kendra Saunders (Ciara Renée) oraz Hawkman aka Carter Hall (Falk Hentschel), którzy są inkarnacją osób, które zmarły w starożytnym Egipcie (taaaaaaa… to wcale nie jest dziwne). Niemniej najbardziej zaskakującym wyborem było zwerbowanie pary złoczyńców — Leonarda Snarta (Wentworth Miller ) i Micka Rory'ego (Dominic Purcell). Nie wiem, co kierowało Ripem, gdy proponował im współpracę, ale bardzo cieszę się z tego wyboru, ponieważ to jedyne postacie, które są ciekawe w całym serialu. 


Nie powierzyłabym im opieki nad zwierzakiem, a co dopiero losów świata.
Wszyscy wyżej wymienieni bohaterowie dostali od Ripa propozycję, na którą przystali. Problem polega na tym, że zostali przy tym oszukani. Ich kapitan opowiedział im, że wybrał ich ponieważ w przyszłości zasłyną jako niesamowici bohaterowie, praktycznie legendy, które uratowały świat i tylko ktoś taki, jak oni będzie wstanie ująć nieśmiertelnego złoczyńcę. Niebawem jednak okazało się, że w rzeczywistości zostali zwerbowani wyłącznie dlatego, że nie mają żadnego znaczenia historycznego. Milutko. By było jeszcze zabawniej to wcale nie koniec kłamstw, więc co jakiś czas nowe wychodzą na światło dzienne, ale członkowie drużyny już nie bardzo mają możliwość wycofania się z misji, więc kto by się tym przejmował. Może właśnie przez to kapitan Hunter zachowuje się wobec nich okropnie. Nie ufa im, dyryguje nim, czasami beszta, a i obrażanie się zdarza. Dziwię się, że nie wpadli na pomysł, by się zbuntować. W każdym razie Rip to straszny palant i ciężko go zdzierżyć. Zresztą ogólnie mam problem, bo poza Snartem i Rory'm, wszyscy mnie irytują lub nudzą, podobnie jak wątki z nimi związane. Grupa składająca się z kulawych bohaterów i złoczyńców, która okazuje się tak nieistotna dla losów świata, że aby zaistnieć musi się przenieść w czasie - taki pomysł naprawdę mi się spodobał, jednak gdy większość bohaterów serialu wzbudza moją antypatię to znak, że czas się rozstać.

Niemniej, jeśli to Was nie odstrasza i dalej planujcie rozpoczęcie przygody z „DC's Legends of Tomorrow” to lepiej nadmienię, że ta produkcja jest spin-offem "Arrow" i "Flasha", a bez znajomości tych dwóch seriali może Wam być początkowo ciężko ogarnąć kto jest kim oraz jaką ma historię, bo twórcy nie wysilili się na dobre wprowadzenie.. Widzicie, każdy z głównych bohaterów ma przeszłość - Sara umarła i zmartwychwstała, Dr Stein stracił swoją drugą połówkę Firestorma, a opowieść Hawkgirl i Hawkmana ciągnie się od czasów starożytnego Egiptu, więc jest trochę do nadrobienia. Pierwszy odcinek „Legends of Tomorrow” obejrzałam przed zmierzeniem się z "Flashem" i "Arrowem", więc wierzcie mi, naprawdę ciężko jest się połapać. Później jest lepiej, jednak jeśli po zapoznaniu się z akcją będziecie chcieli obejrzeć wcześniejsze seriale to będziecie mieć popsutą zabawę, ponieważ w DC's LoT jest sporo spoilerów.


Dwa powody, dla których warto męczyć się z DC's Legends of Tomorrow
Skoro oglądałam LoT w ramach Eksperymentu DC to najwyższy czas na skrócony raport. Niestety DC znów nie zdobyło punktu i nie przekonało mnie do siebie, chociaż wielu bohaterów z tej produkcji poznałam we "Flashu", gdzie nawet zyskali moją sympatię. Zdecydowanie bardziej podobałby mi się serial, którego jedynymi głównymi bohaterami byliby Snart i Rory! Przy czym ta dwójka z pewnością byłaby efektywniejsza w osiąganiu swoich celów, a całkiem niezgrana ekipa z LoT już męczy mnie swoimi ciągłymi porażkami. Nie dość, że nie wygrywają to dodatkowo wszystko partaczą. Trochę mi smutno, bo zaczęło się całkiem fajnie, a po kilku odcinkach miałam dość. Chociaż wiem, że powinnam dać im czas, bo to najmłodsza z serialowych adaptacji komiksów DC, to nie potrafię. Kończę przygodę z „DC's Legends of Tomorrow” bez żalu, bo czas jest cenny, więc wolę go przeznaczyć na lepsze produkcje. 

Ps. Gdybyście kompletowali własną ekipę superbohaterów to kogo wybralibyście? Mogą być zarówno z Marvela, jak i DC. 
Ps2. Następny raport chcecie z "Ghotam" czy "Constantine"?

Prześlij komentarz

0 Komentarze