Looking For Anything Specific?

Header Ads

Crazy Ex-Girlfriend, czyli jak szalona może być była dziewczyna?

Crazy Ex-Girlfriend opinie o serialu

Szalona była dziewczyna to nie przelewki. Obecne dziewczyny czują się przez nie zagrożone, byli faceci prześladowani, a same byłe trwają w obsesji. Nieciekawy stereotyp, więc stworzenie dobrego i przy tym zabawnego serialu z taką bohaterką graniczyło z cudem. I faktycznie "Crazy Ex-Girlfriend" jest cudem - cudowną komedią, absurdalną parodią, dramatem, przy którym płakałam ze śmiechu i nie mogłam przestać się zachwycać. 


Rebecca Bunch jest genialną prawniczką, która ciężko pracowała w kancelarii w Nowym Jorku. Zarabiała krocie, miała dostać duży awans, jednak wcale nie przyniosło jej to szczęścia. Każdy lekarz bez problemu zdiagnozowałby u niej depresje, więc Rebecca postanowiła zmienić swoje życie i znaleźć szczęście, dlatego zdecydowała się na przeprowadzkę do West Coviny, małej mieściny w Kalifornii. W zmianie otoczenia, przyjaciół, firmy i szukaniu miłości nie przecież nic złego. Ba! To całkiem zdrowe podejście, a przynajmniej zdrowsze od próby samobójczej. Niemniej, jeśli odnieśliście wrażenie, że Bunch jest normalna, to znaczy, że zapomniałam wspomnieć o jednym, drobnym szczególe. Tak się składa, że w West Covinie mieszka Josh - były chłopak Rebecci, na którego punkcie nasza bohaterka ma porządnego bzika i nie cofnie się przed niczym, by ponownie byli razem. 

Crazy Ex-Girlfriend opening song
Przykro mi, ale animacja pojawia się jedynie w piosence openingowej.
Są takie seriale, które niemal krzyczą "Gosiarello, nie oglądaj mnie! Nie dogadamy się!", ale ja nie słucham. Uruchamia mi się masochizm i nie ma zmiłuj. Gdy się uprę to koniec — trzeba obejrzeć, a fakt, że „Crazy Ex-Girlfriend” jest od stacji The CW, czyni ją pozycją obowiązkową. I co z tego, że serial ma w sobie wszystko, czego nie lubię, nie znoszę, bądź nienawidzę? To przecież nie ważne! I wiecie co? Teraz jestem wdzięczna za swój upór i masochizm, bo dzięki nim odkryłam najlepszy debiut serialowy roku 2015 (zdecydowanie zdetronizował "UnReal"). Posunę się nawet o krok dalej przyznając, że „Crazy Ex-Girlfriend” znalazło się w trójce moich ulubionych seriali, a to nie lada wyczyn! Z przyjemnością wyjaśnię Wam, dlaczego tak się stało, przy okazji opisując, co mnie w nim początkowo odpychało.

Zacznijmy od tematyki. Pomijając już fakt, że nie ma tu żadnego wątku fantastycznego, co mimo wszystko jest głównym powodem, dla którego zazwyczaj sięgam po serial, to w dodatku główną bohaterką jest dziewczyna (jej szaleństwo od początku było dla mnie zaletą), która rzuca wszystko, by zdobyć faceta. Nie znoszę takich zagrań – jakby kobiety nie miały w życiu nic lepszego do roboty, tylko uganiać się za mężczyznami. Pyf! I te wszystkie związkowe dramy...meh. Jeśli tego było mało to dorzucę, że scenariusz opiera się na serii wpadek i pomyłek, za czym również nie przepadam. Rozumiecie mój początkowy sceptycyzm? Właśnie. Niemniej w „Crazy Ex-Girlfriend” to wszystko jest idealnie przedstawione i wyważone. Rebecca nie jest jakąś tam zrozpaczoną kobietą, która na gwałt potrzebuje miłości. Skąd! Ona jest wariatką z poważną obsesją (wyłącznie) na punkcie Josha. Ba! Ona nawet nie potrafi przyznać się sama przed sobą do swojej obsesji, co bardzo szybko owocuje licznymi uroczo absurdalnymi zachowaniami, jak m.in. pomysł, by zaprzyjaźnić z nową dziewczyną Josha (do tego wrócę). Twórcy do tego stopnia sparodiowali stereotyp szalonej byłej dziewczyny, że wynagrodził mi z nawiązką brak motywów fantastycznych. Zresztą sama postać Rebecci jest przeurocza i komiczna, a wszystko dzięki Rachel Bloom, która rewelacyjnie sprawdziła się w swojej roli. Jej zachowanie, mimika twarzy, gesty i śpiew są pierwszorzędne. Zdecydowanie należą jej się ogromne brawa zarówno za popis aktorski, jak i stworzenie serialu, ale chyba najlepiej grają Ci, którzy sami wpadli na pomysł fabuły i postaci. Bloom miała świetny pomysł i rewelacyjnie go przedstawiła. Biję brawo!

Crazy Ex-Girlfriend  song
Rachel, zaśpiewaj dla mnie jeszcze raz!
Niemniej, jeśli czegoś naprawdę nie znoszę, by nie napisać, że nienawidzę, to musicali (może dlatego „Galavant” nie rzucił mnie na kolana). Wiem, że jest wiele osób, które je uwielbia, ale zdecydowanie do nich nie należę, a wręcz unikam, jak Superman kryptonitu. A tu co? Przynajmniej dwa – trzy numery muzyczne na odcinek, więc sądziłam, że będzie to dla mnie traumatyczne przeżycie. Niespodzianka roku! Nie było to absolutnie traumatyczne! Ba! Już od drugiego odcinka całkowicie mnie kupiły i stały się moim ulubionym momentem, na który czekałam z zapartym tchem, ponieważ ZAWSZE wywoływały u mnie paniczne ataki śmiechu lub przerażenie. Najczęściej oba naraz. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek napiszę, ale to właśnie piosenki są sercem tej produkcji. Chociaż po zastanowieniu, jednak zmieniam zdanie – piosenki z „Crazy Ex-Girlfriend” zdecydowanie wywołały u mnie traumę, ale nie taką, na którą śmiałabym narzekać. Przykładowo jednym z moich ulubieńców jest piosenka, w której Rebecca jest tak bardzo zafascynowana nową dziewczyną Josha, że i na jej punkcie dostaje obsesji i śpiewa o tym, co chciałaby z nią robić. [Ostrzegam, że to nie jest przeznaczeniem dla normalnych ludzi] Musicie zrozumieć, że do tej pory miałam się za osobę dość skrajną – wiecie, zdjęcie profilowe z nożem, obsesja na punkcie zombie apokalipsy i slasherów nie wskazują zazwyczaj na zdrowie psychiczne, a jednak wymiękłam. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że fajnie byłoby zedrzeć skórę z człowieka, zrobić sobie z niej sukienkę i marzyć o tym, by obiekt naszej obsesji (czyli osoba, z której ściągnęlibyśmy ową skórę) mógł nas w niej podziwiać. Zrobienie zupy z czyjejś śliny zdecydowanie również nie należy do rzeczy, które przyszyłyby mi do głowy, lub które chciałabym zrobić w życiu. Nie jestem pewna, czy taki tekst rozwiał Wasze obawy względem numerów musicalowych albo czy w ogóle zachęcił Was do obejrzenia serialu, dlatego najlepiej będzie, gdy sami się przekonacie, czy to humor odpowiedni dla Was.


 Piosenka Złoczyńcy zawsze na props!

Piosenki z „Crazy Ex-Girlfriend” są tak urocze, komiczne i zróżnicowane pod względem treści i stylu, że dosłownie nie mogę przestać się nimi zachwycać, jak zresztą i całym serialem! Absurd jest komiczny, piosenki obłędne (słucham ich w kółko!), wątki ciekawe, aktorzy rewelacyjni, a grane przez nich postacie wyjątkowo pomysłowe, dobrze przedstawione i dziwne zarazem. Nie potrafię znaleźć ani jednego słabego punktu tej produkcji. The CW spisało się znakomicie! Tak właśnie powinien wyglądać serial komediowy parodiujący rzeczywistość, a nie jak nieszczęsne „Scream Queens”. Przyznam się, że choć pierwszy sezon się dopiero skończył, to już mam ochotę obejrzeć go ponownie. To pewnie dlatego, że do tej pory żaden innych serial nie wywołał u mnie tyle śmiechu i przerażenia. Innymi słowy, oglądajcie i śmiejcie się z tego wszyscy, bowiem to najlepszy serialowy debiut ubiegłego roku, a może i lat!

Ps. Jego jedyną wadą jest to, że na chwilę obecną tylko kilka odcinków jest przetłumaczonych na język polski, więc albo wstrzymacie się jeszcze kilka dni/tygodni albo pożrecie to w oryginale, bo ciężko skończyć tam, gdzie tłumacze. 
Ps2. Gdy obejrzycie serial to podzielcie się z Gosiarellą Waszą ulubioną piosenką z niego. 
Ps3. Mieliście kiedyś tak, że serial teoretycznie nie miał niczego, co lubicie, a jednak go uwielbiacie?

Prześlij komentarz

0 Komentarze