Looking For Anything Specific?

Header Ads

Twój Simon...oraz inni Homo Sapiens, czyli książka vs film


Muszę przyznać, że nie miałam w planach czytania "Simon oraz inni Homo Sapiens" Becky Albertalli. Chciałam się wykpić filmem "Twój Simon", jednak bardziej lub mniej przypadkowo książka do mnie trafiła i totalnie w sobie rozkochała. Do tego stopnia, że rzuciłam wszystkie plany i dzień później obejrzałam ekranizację. Ta wersja też mi się podobało, ale są pewne różnice, które zmieniły wiele. Co powiecie na małe porównanie?

Zarówno film, jak i książka opowiadają historię nastoletniego Simona, który ma uroczą rodzinę, fajnych przyjaciół i sekret, który przed nimi ukrywa. Jest gejem. Nie wstydzi się tego, zwyczajnie denerwuje go sam fakt, że musi wszystkim publicznie ogłaszać jakiej jest orientacji. Jego życie zmienia się, gdy na szkolnym Tumblrze znajduje wpis Blue, a następnie zaczyna wymieniać z nim maile. Wraz z kolejnymi wiadomościami zakochuje się w chłopaku. Niestety są dwa problemy. Pierwszym jest to, że Blue nie chce ujawnić kim jest. Drugim jest to, że Martin chce ujawnić kim jest Simon i szantażem zmusza go do zeswatania go z Abby.

Obie wersje opowiadają dość podobną historię. Pełną ciepła skupiającą się na pierwszych miłościach i wychodzenia z szafy. Przyglądając się bliżej można dostrzec, że twórcy nie pokazują wyłącznie zmagań z przyznaniem się do swojej orientacji seksualnej, ale również na ogólnym wychodzeniu z cienia swoich lęków, które dotyczą wszystkich nastolatków. Przykładem niech tu będzie Lea, która przez lata skrywała swoją miłość do wieloletniego przyjaciela i zazdrość o tę nową, popularniejszą dziewczynę w ich grupie. To świetne, że mimo spoglądania z perspektywy Simona, którego właściwie napędza głównie obawa o własny coming out, udaje się nam dostrzec również problemy pozostałych postaci, nawet jeśli nie są one tak ważne.

Love Simon
Statuetkę dla tego pana! Migusiem! 

Szybko powiem, że obie wersje mi się podobały, a teraz przejdźmy do porównania, gdzie niestety będzie sporo spoilerów (tylko tożsamości Blue Wam nie zdradzę!). Na wstępie mała ciekawostka: dopiero w 25 minucie filmu zaczyna się akcja znana z książki. A teraz czas na konkrety!
Przede wszystkim podobał mi się dobór aktorów. Ludzie od castingów sprawili się wyśmienicie! Nick Robinson w tytułowej roli sprawdził się świetnie. Josh Duhamel jako ojciec Simona to czyste złoto! Zakochałam się w nim po uszy i jeśli ktoś kiedyś będzie przyznawał statuetkę dla najlepszego ojca w popkulturze (lub aktora grającego taką postać), to zatłukę maczetą, jeśli do niego nie trafi! Jorge Lendeborg Jr. i Alexandra Shipp jako Nick i Abby też mi pasowali, ale to para z planu "Trzynastu powodów" zrobiła mi dzień. Oglądanie Katherine Langford jako Lea oraz Miles Heizer jako Cala wywoływało uśmiech i miała ochotę na więcej scen z ich udziałem Dlatego ucieszyłam się, że Lea dostała ich większą rolę, niż w książce. Właściwie w pewien sposób zjadła Abby, od której tam się roiło. Niestety Cal ucierpiał. [Spoiler] Poza tym, że było go mniej, to nie pozwolono mu przyznać się do bycia bi, a tym samym odegrać istotnej roli w relacji Simona i Blue. [Już możecie odetchnąć z ulgą - spoiler minął]
Muszę szczerze przyznać, że zachwyciło mnie wprowadzenie nowych postaci, jak zabawny dyrektor szkoły (Tony Hale), czy Ethan (Clark Moore), a także rozbudowa charakteru Pani Albright (Natasha Rothwell). Sceny z udziałem tej trójki, a zwłaszcza pracowników szkoły wywoływała u mnie dziki uśmiech. Czysta perfekcja, która sprawiła, że historia Simona stała się znacznie zabawniejsza!


[Od tego momentu spoiler goni spoiler i wspólnie hasają wesoło]

Coming out

Zacznijmy od samej sytuacji, w której Martin wrzucił post o orientacji Simona. W książce zrobił to przez zazdrość i dostanie kosza od Abby, a w filmie była to przyczyna pośrednia. Dostał kosza błąźniąc się przed całą szkołą, a dzieciaki nie omieszkały wyśmiewać go i robić memy. Dla odwrócenia uwagi wrzucił do sieci maile Simona (w książce skasował je, gdy się zaprzyjaźnili, chociaż dalej go nimi szantażował). Niby to nie jest jakaś ogromna różnica, a jednak zmienia wiele w tym, jak postrzegam Martina. Filmowego poniekąd rozumiem. Było mu wstyd i chciał przekierować uwagę w inną stronę. Dalej było to głupie i złe, jednak nie tak, jak w książce, w której nic na tym nie zyskał poza własną, chorą satysfakcją. Widzicie krzywdzenie innych bez własnych korzyści jest gorsze od robienia tego dla korzyści. Bezcelowe okrucieństwo jest zwyczajnie złe (nie żeby celowe było dobre, bo też nie jest!).

Mam wrażenie, że książka lepiej podeszła zarówno do samego coming outu Simona, jak i lepiej wyjaśniła, dlaczego tak długo się z tym wstrzymywał. Tam dość jasno wyraził, że jest świadomy faktu, że ujawnienie swojej orientacji nie spowoduje, że rodzice wyrzucą go z domu, a znajomi przestaną się do niego odzywać i w zasadzie nic się nie zmieni, w tym jak go traktują. Powstrzymywało go to, jak sam się czuł z myślą o publicznym definiowaniu się, a także nie czuł takiej potrzeby. Chciał to zrobić na własnych warunkach we właściwym czasie, bo tak wybrał, a nie ze strachu i to było niesamowicie fajne. Zwłaszcza gdy okazało się, że miał rację. Rodzina nie zawiodła, a przyjaciele zachowywali się jak chodzące pitbulle, gdy tylko komuś obcemu zebrało się na głupie żarty. To było absolutnie urocze! Wiem, że jestem białą heteroseksualną dziewczyną, więc tak naprawdę nic nie wiem o coming outach, więc mogę je oceniać jedynie ze swojej perspektywy i tak też zrobię. W "Simon oraz inni Homo Sapiens" zakochałam się w tym, że przy ujawnianiu orientacji seksualnej obyło się bez wielkich dram. Nie było rodziców zastanawiających się "gdzie popełnili błąd" i wyrzekających się syna. Nie było niezręczności między przyjaciółmi, który wpadliby na pomysł, że po kilkunastu latach znajomości mógłby ich nagle obmacywać. Wszystkie klisze towarzyszące tej tematyce wyrzucono przez okno, ale co równie ważne, nie zapomniano o tym, że na świecie są nie tolerancyjne dupki. Tak że drama była, ale na zewnątrz.


Z kolei w "Twój Simon" to zaprzepaszczono. Niby dalej wszystko było w porządku, ale Jennifer Garner grająca matkę Simona, wyglądała, jakby miała dostać załamania nerwowego i wybuchnąć płaczem, gdy jako mówiła o akceptacji. Poza tym przyjaciele Simona nie stanęli na wysokości zadania i w pierwszym dniu po ujawnieniu jego orientacji postanowili puścić na niego focha. Nie wspierali go wcale. Możecie mi mówić, że nastolatkowie tak mają, że są samolubni i stawiają siebie w centrum świata, ale to bzdura. Nastolatkowie to dalej ludzi i samolubni wyrastają na samolubnych dorosłych, a ci wspierający również nie porzucają tego z wiekiem. To cechy charakteru, a nie wieku, na bloga! Dlatego uważam, że twórcy filmu odrobinę spieprzyli to świetne wspierające środowisko Simona, które tak dobrze wykreowała Becky Albertalli.

Romans

Tak to już jest z książkami, że pozwalają nam tworzyć w głowach własną interpretację bohaterów, więc nie jestem pewna, czy podzielicie moje zdanie na temat Blue... bo z Simonem z pewnością się zgodzicie. Papierowy Simon był nomen omen ciepłą kluchą - uroczą, przezabawną, ale wciąż kluchą. Nie potrafił przeciwstawić się szantażyście, spełniając jedną jego zachciankę za drugą. Ba! W pewnym momencie nawet się z nim w pewnym sensie zaprzyjaźnił. Ponad to jego pchanie Abby w stronę Martina również było subtelniejsze. W ekranizacji widać był więcej buntu wobec Martina, ale również chłopak posuwał się znacznie dalej w działaniu na jego korzyść. Co nie zmienia faktu, że obie wersje bohatera bardzo polubiłam. Przy okazji Nickowi Robinsonowi w roli Simona, daleko do ciepłej kluchy.

I choć jak wspominałam, polubiłam Simona. Bardzo. To moim ulubieńcem był Blue (swoją drogą aktora wybrali idealnie do tej roli, ale nie zdradzę Wam jego prawdziwej tożsamości). Byłam zachwycona jego delikatnością. Choć był anonimowy dało się się wychwycić, że jest osobą nieśmiałą, wrażliwą i pod wieloma względami był również perfekcjonistą. Doskonale rozumiałam dlaczego główny bohater stracił dla niego głowę, chociaż nie znał jego prawdziwej tożsamości, a gdy Blue w końcu się ujawnił stał się jeszcze bardziej uroczy. Domyśliłam się przed Simonem, kim jest Blue, a jednak nawet mnie zaskoczyło, jak wiele Blue zrobił zrobił, by zbliżyć się do chłopaka. Muszę przyznać, że w pewnym sensie to był romans idealny, bo B. chciał, by osoba, z którą pisze była Simonem, choć nie chciał się z nim spotkać w realu, zaś Simon nie miał bladego pojęcia, a naciskał bardziej na ujawnienie się. Poza tym, damn it! Ich związek był perfekcyjny! Taki ciepły i delikatny, że porwałby chyba każdego!


W filmie było to trochę inaczej przedstawione. Było za mało maili, by widz mógł pokochać Blue (można było wyciąć kilka scen z wyobrażeniami Simona i akurat znalazłby się na to czas!). Praktycznie nic o nim nie wiedzieliśmy i nie było żadnej chemii, więc wyglądało to trochę tak, jakby Simon zakochał się w samej idei posiadania chłopaka ze szkoły. Jak dla mnie filmowcy za bardzo spłaszczyli tę postać. A i tak największy grzech popełniono przy ujawnieniu, gdy Blue nagle odciął się od chłopaka, gdy cała szkoła się o nim dowiedziała. To było słabe i nie pasowało do Blue, którego poznałam w książce. Ta cała dziwna sytuacja zmusiła Simona do napisania na publicznym forum wiadomości do Blue i ostatecznie doprowadziła do niesamowicie krępującej sceny na diabelskim młynie. Słyszeliście o secondhand embarrassment? Oznacza to odczuwanie zawstydzenia przez samo obserwowanie kogoś, kto robi coś żenującego.Tak się czułam oglądając scenę na diabelskim młynie. Cholera moment z Martinem był jedyną dobrą chwilą w tym! Jak mogło do tego dojść, skoro tak podobna scena w książce, prawie mnie rozczuliła? Coś poszło nie tak, jak pójść powinno.
[Koniec spoilerów!]

To porównanie zabrzmiało tak, jakbym uważała film za zły, a to bzdura! Zwyczajnie książka jest o niebo lepsza! Choć film zdecydowanie zabawniejszy. Chcę przez to powiedzieć, że się różnią i każdy z nich może funkcjonować niezależnie od siebie i obie wersje dobrze jest poznać. Powieść Becky Albertalli jest cieplejsza i ma bardziej wciągający romans, za to wersja aktorska bawi, a przy tym nie zapomina, że również porusza ważne tematy. Szczerze polecam i życzę sobie więcej takich książek i ich adaptacji!

Prześlij komentarz

0 Komentarze