Looking For Anything Specific?

Header Ads

Tahereh Mafi - Dotyk Julii [Trylogia], czyli o dotyku, który zabija


Wyobrażacie sobie spędzić całe życie bez dotyku drugiego człowieka? Nigdy nie zaznać czegoś nawet tak pozornie nieistotnego, jak poklepanie po plecach, ujęcie wyciągniętej ręki, która pomaga się podnieść z ziemi, czy przytulenie na pocieszenie. Niewyobrażalne, prawda? Dla Julii, czyli głównej bohaterki książki, o której dziś Wam opowiem, tak wyglądało pierwsze szesnaście lat życia.


Trylogia "Daru Julii" przenosi nas do dystopijnej rzeczywistości, w której spełniły się najczarniejsze scenariusze ekologów. Nie ma co owijać w bawełnę: nasz świat szlag trafił. Przestaliśmy dbać o Ziemię, więc Ziemia przestała dbać o nas. Plony i zwierzęta wymierały, przez co pożywienia było coraz mniej. Na społecznym strachu wyrósł Komitet Obrony, by przejąć inicjatywę i sprawić, by ludziom było jeszcze gorzej. W tym świecie wychowywała się Julia — dziewczyna, której dotyk wysysał życie z innych ludzi. Przez rodziców nazywana potworem, nigdy nie zaznała bliskości drugiej osoby. My poznajemy ją po 264 dniach zamknięcia, gdy do jej odosobnionej celi trafia nowy współlokator, Adam. Chłopak, w którym była zakochana i odporny na jej dotyk. To on wyciąga ją z psychiatryka i stawia przed najpotężniejszym człowiekiem sektora z Komitetu Obrony, Warnerem.

To jest historia, którą przeczytałam po raz pierwszy pięć lat temu [Jeśli jesteście ciekawi recenzji pierwszego tomu "Dotyku Julii", to śmiało lećcie ją przeczytać, bo nie mam zamiaru się powtarzać, lecz zwyczajnie skupić się na trylogii jako całości, czyli możecie się spodziewać spoilerów z tomów "Dotyk Julii", "Sekret Julii" i "Dar Julii"] i która ponownie podbiła moje serce. Po takim czasie praktycznie zapomniałam, co się działo w pierwszym tomie, więc musiałam go sobie odświeżyć i jestem zaskoczona, że mój odbiór się wiele nie zmienił. Dalej totalnie rozkochał mnie w sobie wielki, zły psychol (Warner), a ten pozornie dobry bohater (Adam) irytował do granic wytrzymałości. A skoro już przy romansie i bohaterach jesteśmy, to chętnie Wam opowiem o trójkącie miłosnym. Po skończeniu trylogii muszę przyznać, że Tahereh Mafi miała naprawdę dobrze przemyślanych swoich bohaterów.

Mamy główną bohaterkę, tytułową Julię, która mimo swoich wad jest dokładnie taką osobą, jaką powinna być po spędzeniu lat w izolacji, czyli nieco płochliwą, skupioną na sobie i niepewną dziewczynką, która nie potrafi się odnaleźć wśród ludzi, których i tak nie może dotknąć. Nic więc dziwnego, że rzuca się na pierwszego lepszego faceta, który jest dla niej miły, a w dodatku nie wije się w agonii pod wpływem jej dotyku. I tym miłym nawiązaniem przechodzimy do Adama. Widzicie, jakoś draniowi nie mogłam zaufać. Nie kupowałam tej jego szlachetnej postawy wielkiego obrońcy uciśnionych, bo jak dla mnie był tchórzliwymi ciepłymi kluchami. Z drugiej strony trochę się bałam, że moje skrzywienie jak zawsze bez powodu pcha mnie w ramiona bezwzględnego, lecz rozbrajająco szczerego psychopaty, kreującego się na tyrana. Wiecie, że to brzmi, jakbym miała poważne problemy, prawda? Dlatego bardzo się ucieszyłam, że po pięciu latach dowiedziałam się, że jednak żadnym nie mam i okazało się, że zwyczajnie znam się na ludziach bohaterach i właściwie ulokowałam uczucia. Przeczytanie jednego tomu z trylogii nie pozwala nam - czytelnikom, w pełni poznać planu autora książki, dlatego naprawdę się cieszę, że wróciłam do czytania. Bez tego nie poznałabym prawdziwej natury bohaterów, ich przeszłości, czy ukrytych traum, o dalszych losach nie wspominając. Najbardziej podobało mi się jednak to, że pod wpływem swoich doświadczeń, postacie się zmieniały - dojrzewały lub łamały. To było absolutnie świetne i  Mafi naprawdę się spisała!

Sami przyznajcie, że okładki są cudne!

Żałuję jedynie, że nie dopieściła dystopijnego świata, w którym osadziła akcję swojej książki. Niby co jakiś czas pojawiają się jakieś tam opisy, czy wstawki z przeszłości, jednak na moje oko potraktowała ten wątek po macoszemu. Szkoda. Straszna szkoda. Podobnie zresztą ma się wątek z ludźmi obdarzonymi niezwykłymi talentami. Julia nie jest jedyna, jest ich więcej! Miałam nadzieję, że w drugim tomie, "Sekret Julii", ich wątek będzie szerzej poruszony i w pewien sposób był, lecz nadzieja na to, że autorka zabierze nas do placówki podobnej do Instytutu profesora Xaviera dla Utalentowanej Młodzieży z X-menów, szybko okazała się płonna. Niby wszystko było jak trzeba, a jednak wszystkiego mi zabrakło. Może to przez to, że książka jest pisana w pierwszej osobie z perspektywy głównej bohaterki, która zajmuje się wyłącznie własnymi dramatami sercowymi? Pewnie tak. I to jest spory problem tej powieści. Zazwyczaj uwielbiam narrację pierwszoosobową, jednak muszę przyznać, że w tym wypadku treść wiele na tym straciła. Gdyby Julia spięła cztery litery i zaczęła chodzić po tajnej podziemnej bazie, w której pękała w szwach od ludzi obdarzonych supermocami i była bardziej zainteresowana zasadami jej działania i w ogóle tym, skąd się biorą te moce, to byłoby znacznie lepiej. A tak? Ciągle przeżywała Adamowe dramy i nic ciekawego z tego nie wynikało.

Niemniej nie zrozumcie mnie źle. Zakochałam się po uszy w specyficznym stylu Julii Mafi. Jest tak barwny, dziwny i wyjątkowy, że całkiem przepadłam. Wiecie... gdybyście mieli w dłoniach moją książkę, to przeczytalibyście, że "Zamknęła oczy, gdy padał deszcz", a nie "Zamknąć oczy, słuchając miękkiego szumu deszczu gnanego wiatrem. Tylko krople deszczu przypominają mi, że chmury mają bijące serca. Że ja także je mam. Krople deszczu nie przestają mnie zadziwiać. Myślę o tym, jak spadają, jak plączą im się stopy, łamią nogi. Zapominają spadochronów, wypadając z nieba ku niepewnemu końcowi.", bo jestem bardziej oszczędna w słowach i nigdy nie spędziłam tak wiele czasu, zastanawiając się nad smutnym i krótkim żywotem kropli deszczu. Jednak wiecie co? Podobało mi się to. Było absurdalnie odświeżające, dziwne i urocze. Przy tym jestem pewna, że gdybym była zamknięta sama ze sobą i małym oknem przez 264 dni, to też mogłabym zacząć myśleć w podobny sposób i to bardzo się chwali autorce. Widzę, że przemyślała swoich bohaterów nawet pod względem tego, jakie powinni mieć dziwactwa.

Wiecie jaka refleksja mnie naszła po zakończeniu tej ogromnej cegły? Że powinnam częściej czytać serie top po tomie, zamiast robić sobie półroczne, czy roczne przerwy. Wtedy znacznie więcej rzeczy można wyłapać, lepiej przyjrzeć się postaciom i idei, która prześwietlała pisarzowi. Zwyczajnie wtedy można spojrzeć szerzej i wejść głębiej w wykreowany świat. Niestety rynek wydawniczy rządzi się swoimi prawami i takie zbiorowe wydania nowości rynkowych zwyczajnie (zazwyczaj) nie przejdą. Na szczęście jest wiele już ukończonych serii, których z pewnością nie czytaliśmy i warto dać im szansę. Może też spojrzeć wstecz, by sprawdzić, jakich kontynuacji zapomnieliśmy nadrobić. Pewnie dla Was jest to naturalne. Ale sama jako bloger zbyt często zapominam, że istnieje świat poza nowościami wydawniczymi.

Dlatego, jeśli jeszcze nie czytaliście "Dotyku Julii" lub tylko pierwszy tom, to powiadam Wam, warto po to sięgnąć. Naprawdę warto. Przy okazji mam pro tipa, dla wszystkich rozważających zakup wydania zbiorczego trylogii w twardej oprawie. To zaskakująco wygodnie się czyta! Znacznie wygodniej niż jednotomową w miękkiej. Dziwne, prawda? A może tylko ja jestem tym zdumiona? Nie ważne. W każdym razie idźcie, czytajcie, bo może w końcu wyemitują ten długo zapowiadany serial na jej podstawie? W końcu autorka na swoim twitterze ciągle zapewnia, że nad tym pracują, więc może się udać. Być może kiedyś wydawnictwo Otwarte zdecyduje się zająć polskim wydaniem kolejnych tomów? Zaskoczeni? Wcale się nie dziwię, w końcu "trylogia" sugeruje istnienie jedynie trzech tomów, a tu okazuje się, że jednak autorka zdecydowała się wydać dwa kolejne. Nie bójcie się. Zakończenie "Daru Julii" jest w pełni satysfakcjonujące, więc nie możecie śmiało uznać to za koniec.

Ps. Zdarza się Wam z niejasnych powodów porzucać serie, kompletnie zapominając o ich istnieniu, a potem nagle do nich wrócić? A może macie takie, ale wciąż brakuje Wam motywacji?

Prześlij komentarz

0 Komentarze