Looking For Anything Specific?

Header Ads

Zróbmy z tego bajkę: Świąteczny horror Krampusa


Zdradzę Wam sekret: uwielbiam grudzień, Mikołaja i magię Świąt, dlatego każda blogowa seria będzie miała swój świąteczny odcinek. Seria zróbmy z tego bajkę teoretycznie nie pasuje do świąt, bo przecież nie ma w nich niczego przerażającego (poza nastrojami w domach w czasie przygotowania do Wigilii), ale z racji specjalnej edycji możemy trochę nagiąć reguły, dlatego dziś mamy Zróbmy z tego horror pisane na żywo.


Dawno, dawno temu za ośnieżonymi górami i zasypanymi śniegiem lasami było sobie królestwo Filmoville rządzone przez wiekowego króla Oscara. Filmoville było typowym baśniowym królestwem, w którym wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a przynajmniej ci, którzy wywalczyli swój Happy End. Mieszkańcy królestwa uwielbiali wplątywać się niezwykłe przygody i ze wszystkich sił starali się zostać bohaterami pierwszego planu, by nie tylko w końcu móc wieść wymarzone życie, ale również, by wieść o ich niesamowitych dokonaniach niosła się wśród ludności sąsiednich krain. A wierzcie mi, każdy mieszkaniec Filmoville był narcystycznym typem uwielbiającym znajdować się w centrum uwagi. W dodatku strach przed możliwością zostania postaciami drugoplanowymi napędzał ich do działania, dlatego w tym królestwie zawsze się sporo działo!
Niemniej w okresie świątecznym wszyscy obywatele porzucali niebezpieczne przygody z nadzieją odegrania ważnej roli w opowieści familijnej lub romansie, którym ten czas mocno sprzyjał. Zdecydowanie nie było w tym miejscu spokojniejszego czasu od drugiej połowy grudnia.  W końcu, jak walczyć ze smokami, gdy nadchodzi czas radości i wspólnego świętowania? To niehumanitarne! 

Niemniej każdy człowiek we wszystkich zmyślonych królestwach wiedział, że niekwestionowanym pierwszoplanowym bohaterem grudnia jest Święty Mikołaj! W żaden sposób nie dało się przyćmić jego sławy (Mikołaj przebił nawet małego Jezuska!). Kojarzył się z pięknie ubraną choinką i znajdującymi się pod nią wspaniale udekorowanymi prezentami. Kojarzył się ze smakiem ciasteczek i pierniczków popijanych mlekiem. Ze skarpetą zawieszoną nad kominkiem. Rózgą, jemiołą, a nawet cynamonem. Niezaprzeczalnie Mikołaj był wszędzie, nawet gdy nie dało się zarejestrować jego fizycznej obecności. Największą sławą cieszył się w Filmoville, a gdy tylko się tam pokazał, otaczał go wianuszek fanów proszących o autograf, selfie i prezent. Po latach sławy (pamiętajcie, że Mikołaj jest nieśmiertelny!) stało się to dla niego tak męczące, że postanowił wychodzić z domu jedynie raz w roku, a w pozostałe dni wszystko załatwiali za niego asystenci, których lubił nazywać elfami. Właściwie Mikołaj z wiekiem stał się tak ekscentryczny, że wprowadził zielono-dzwoneczkowy dress code, którego musieli przestrzegać wszyscy pracownicy. 

Już za sam zysk z udziału w reklamach Mikołaj byłby ustawiony do końca swojego nieśmiertelnego życia!
Zdecydowanie Mikołaj aka Claus był najwyższej klasy celebrytą, któremu żaden inny bohater nie mógł dorównać, a przynajmniej tak było teraz. W zamierzchłych czasach Mikołaj działał w duecie, lecz jego partner nie zyskał popularności, ani miłości tłumów i po latach niemal całkiem o nim zapomniano. Gdyby się dobrze nad tym zastanowić w każdej opowieści główny bohater mierzy się ze swoim nemezis – głównym złoczyńcą. Zawsze! Są jak dwie strony tej samej monety – awers i rewers, przez co cieszą się porównywalną popularnością: Batman i Joker (#TeamJoker), Śnieżka i Zła Królowa (TeamEvilQueen), Iron Man i Kapitan Ameryka (#TeamIronMan), czy nawet w horrorach morderca i final girl mają porównywalną ilość fanów. Dlaczego więc ludzkość zapomniała o nieodłącznym kompanie Mikołaja?
On nie zapomniał.

Od samego początku swojej kariery Mikołaj i Krampus byli nierozłączni. Musieli być, bo nagroda i kara zawsze idą w parze. W czasie, gdy Mikołaj prezentami nagradzał grzeczne dzieci za ich dobre uczynki, Krampus karał je za złe. Trzeba przyznać, że Krampus miał niewdzięczną robotę, ale wierzcie mi – na listę niegrzecznych dzieci trafiały nie ci, którzy mieli na swoim koncie drobne przewinienia, lecz ci, którzy przez miniony rok odznaczali się wyjątkowym okrucieństwem i zdecydowanie zasłużyli na coś więcej od rózgi. Już sam wygląd Krampusa przyprawiał o dreszcze. Nie miał sympatycznej twarzy, wydatnego brzucha, ani brody, za którą można było go pociągnąć, jak w przypadku Clausa. Miał za to ogon, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się za niego pociągnąć. Wyglądem przypominał bardziej diabła niż wesołego staruszka. Jego ciemne futro śmierdziało, choć regularnie je mył. Uroku nie dodawał mu również długi spiczasty język, kopyta zamiast stóp, a tym bardziej rogi na głowie. Bądźmy szczerzy: Krampus był uosobieniem koszmaru. Nic dziwnego, że wszystkie dzieci drżały za każdym razem, gdy usłyszały dźwięk tłukących się kajdan, które zwiastowały jego nadejście. Zdziwieni? Nie dziwię się. W końcu współcześnie oczekujemy jedynie dźwięku dzwoneczków wydawanych przez sunące się po niebie sanie Mikołaja.



Współczesne dzieciaczki to nie jego spodziewają się spotkać 5/6 grudnia. Choćby nie wiem, jak bardzo były niegrzeczne.

Od pierwszych lat swojej działalności Krampus nienawidził swojej roboty. To całe okaleczanie dzieci, zjadanie ich lub przypinanie do swoich kajdan, by zabrać ich z dala od niezadowolonych rodziców i sąsiadów, którym dawali w kość, bardzo go wyczerpywało. Niemniej zabawki w fabryce same się nie zrobią (a myślicie, że skąd wzięły się Elfy?). Wolałby zjadać ciasteczka, które były równie chrupiące, jak kości dzieciaczków, jednak znacznie lepsze w smaku. Często z zazdrością patrzył, jak szybko jego partner zdobył serca gawiedzi oraz na to, z jaką radością przygotowywano się, by go powitać (już wiecie, dlaczego do dziś wiele osób próbuje go skusić ciasteczkami czekającymi przy choince). Miał momenty, gdy chciał rzucić swoją pracę, jednak trzymało go poczucie obowiązku – pamiętajcie, że kara jest również ważna, jak nagroda, gdy w grę wchodzi wychowanie.

I tak mijały lata i stulecia, a Krampus ramię w ramię z Clausem przemierzał świat. Niestety w końcu nawet tak wytrwały diabeł musiał się zmierzyć z prawdą: cały świat go nienawidził. Nie dało się żyć wiecznie, gdy jest się przytłoczonym hejtem. Nie było na świecie takiej ilości alkoholu, która pozwoliłaby mu przynieść ulgę. W końcu przez swój nałóg zaczął zaniedbywać swoje obowiązki, aż ostatecznie wycofał się z branży. Mikołaj postanowił nie zmuszać go do powrotu. Nie zrozumcie mnie źle, Claus nie był złą postacią, po prostu przez te wszystkie wieki wielbienia przez fanów na całym świecie, jego ego kazało mu wierzyć, że świetnie poradzi sobie sam, a niegrzeczne dzieci zwyczajnie dostaną zabawki gorszej jakości i za rok będą się bardziej starać, by dostać figurkę sygnowaną znaczkiem Marvela, zamiast chińskiej podróbki. Poza tym jego kariera nabrała tempa i nie miał czasu martwić się starym kompanem. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że Krampus przeszedł w międzyczasie kilka załamań nerwowych, kilkukrotnie wylądował na odwyku, a teraz leczył się u psychoanalityka. 

Trzeba przyznać, że nasz teoretycznie negatywny bohater usunął się w cień na tak długo, że obecnie niemal całkiem o nim zapomniano. 5 grudnia przestano odchodzić Krampusnacht, czyli tzw. noc Krampusa, a młodzi mężczyźni w tym okresie już prawie wcale nie przebierają się w skóry i rogi, by chodzić po okolicznych domach, strasząc dzieci. W tym czasie Kampus zdążył się uporać ze swoimi problemami, które nie dokuczały mu zbyt dotkliwie, nawet gdy widział co chwilę pulchnego kolegę na ekranie telewizora. 


W Filmoville zadomowił się nowy anty-Mikołaj

Wiedział, że emerytura mu służy, jednak szykował się do powrotu, ponieważ dzieci na całej kuli ziemskiej robiły się coraz bardziej nieznośne, a to całe bezstresowe wychowanie dodatkowo szkodziło. Od kilku lat próbował skontaktować się z Mikołajem w sprawie swojego come backu, ten jednak nie odpowiadał – nie odbierał telefonu, a w odpowiedzi na list dostał życzenia Wesołych Świąt podpisane przez jakiegoś podrzędnego Elfa. Krampus należał do cierpliwych istot (nieśmiertelni tak mają), dlatego nie złościł się, aż do momentu, gdy obejrzał film „Grinch świąt nie będzie”, który początkowo uznał za całkiem zabawny, jednak później zrozumiał, że ludzkość zaczęła postrzegać Grincha za największego przeciwnika Mikołaja. To Grinchem straszono teraz w Święta! W jego oczach prawdziwym skandalem było, że człowieki uznały jakiegoś podrzędnego, zielonego sierściucha za nowe wcielenie anty Mikołaja! A co gorsza, Gincha wcale nie hejtowano!

Złość i flustracja narastała, aż w końcu w głowie Krampusa pojawił się zalążek planu. Jeśli usłyszeliście diaboliczny śmiech, to z pewnością domyślacie się, że jego plany nie obejmowały wysłania kartki z podziękowaniem, ani z gratulacjami za dobrze wykonaną pracę. Wręcz przeciwnie. Krampus postanowił zająć należyte mu miejsce, eliminując konkurencję. I wcale nie miał na myśli Grincha. To Mikołaj powinien ustąpić miejsca, ponieważ grzecznych dzieci już prawie nie było, a ludzkość i tak miała więcej, niż potrzebowała, więc prezenty były zbędne. Nadszedł czas kary! 


Plan obejmował tylko trzy główne punkty:
1. Wyeliminować Mikołaja.
2. Wrócić w wielkim stylu.
3. Siać pogrom niegrzecznych po wsze czasy!



Niemniej bardzo łatwo jest zaplanować ogólne zarysy tak drastycznego przewrotu, a bardzo ciężko wprowadzić plan w życie. Mikołaj stał się ikoną, był nieśmiertelny, a w dodatku na cały rok zaszywał się w tej swojej chatce położonej nie wiadomo gdzie. Dodatkowym problemem było to całe towarzystwo, którym zawsze się otaczał. A co to dla Krampusa – w końcu mięczaki bez wyobraźni nie siałyby postrachu przez wieki. Tak, Krampus zdecydowanie miał predyspozycje do swojego zawodu, czas na przeanalizowanie najdrobniejszych szczegółów, a w dodatku był tak mało rozpoznawalny, że nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi. Krampus nie mógł zwyczajnie wparadować do Clausa, zeżreć Elfy i okładać Mikołaja rózgą przez wieki, bo ręka by go zaczęła boleć po pewnym czasie. Dzieciaczki lepiej zakryjcie oczy, bo zaraz rozpęta się piekło.

27 grudnia, Chatka Świętego Mikołaja, lokalizacja tajna.

Po pracowitych tygodniach Mikołaj był bardzo zmęczony, jednak cieszyła go perspektywa leniuchowania przez jedenaście następnych miesięcy. Pomyślał, że w najgorszym wypadku nakręci jakąś reklamę dla producenta napojów, by sfinansować sobie domek letniskowy na Kubie? Jednak teraz pozostało mu do zrobienia jedynie podziękować elfom za ciężką pracę i pójść spać. Poszedł do kwatery elfów, które właśnie przygotowywały się do świętowania. Ciastka leżały na stołach, ajerkoniak lał się strumieniami, a w tle leciał heavy metal. Szybko doszedł do wniosku, że nie ma sensu rozmawiać z nimi w tej chwili, więc od razu udał się do łóżka, gdzie czekała już na niego Śnieżynka (z Panią Mikołajową już dawno się rozwiódł).


Ze snu wybudziły go huki i krzyki. Wiedział, że Elfy mają słabą tolerancję na ajerkoniak i lubią robić burdy po pijaku, ale za budzenie Mikołaja należy się zwolnienie dyscyplinarne! Szybkim ruchem zrzucił Śnieżynkę z łóżka i kazał jej wszystkich zwolnić. Niestety Śnieżynka też najwyraźniej zabalowała przed snem i nie wykazywała najmniejszej chęci, by się ruszyć. Zdenerwowany Mikołaj naciągnął czerwone portki, założył szlafrok i sam poszedł rozmówić się z hałasującymi elfami. Co prawda było już znacznie ciszej, bo krzyki zmieniły się w jęki, ale i tak nie mógłby ponownie zasnąć, dopóki nie wyładuje złości. 

Noc była jasna, a Fabryka Elfów znajdowała się nieopodal chatki, dzięki czemu szybko dotarł na miejsce. Nie zaniepokoił go widok oproszonego krwią śniegu przy drzwiach wejściowych, bo jak wspominałam – po ajerkoniaku w elfach budzili się wojownicy. Niemniej nauczony doświadczeniem wolał wejść ostrożnie, by nie dostać przypadkowo rzuconym krzesłem. Zerknął więc, a widok przeszedł jego najgorsze wyobrażenia. Porozwalane stoły, potłuczone butelki, a w dodatku wszędzie walały się śpiące elfy. Pełen furii wszedł do środka i już miał zamiar krzyczeć, gdy zorientował się, że leżące na podłodze elfy wcale nie spały. One nie żyły. Nie żyły? Nigdy dotąd nie widział martwego elfa, więc założył, że podobnie, jak on sam są nieśmiertelne. Niemniej dowody były jednoznaczne: flaki wylewały się z rozprutych brzuchów elfów, a podłoga była mokra od krwi. 

- Moje Elfy – żałośnie stęknął Mikołaj. - Moje biedne Elfy. Co Wam się stało?

Już miał zapłakać nad losem swoich biednych pomocników (zapominając, że przyszedł tu, by obedrzeć ich ze skóry lub zwolnić), gdy usłyszał jęk z prawej strony pomieszczenia. Szybko podszedł do źródła dźwięku z nadzieją, że jeden z nich jeszcze żyję i może uda mu się pomóc. Rzeczywiście Serniczek jeszcze dychał, miał jedynie ogromną ranę na nodze przypominającą ugryzienie. Mikołaj klęknął przy nim, lecz ten wycharczał jedynie cicho: „Uciekaj”, po czym stracił przytomność. Claus nie miał instynktu samozachowawczego, bo i na co on miał się przydać nieśmiertelnemu, dlatego zignorował sugestię Serniczka. Zamiast tego wziął swojego małego, zielonego przyjaciela na ręce i czym prędzej pobiegł do garażu, by zapakować go na sanie i przetransportować do szpitala.


Biedny, mały, zakrwawiony Elf.

Mikołaj delikatnie położył Serniczka na saniach, lecz szybko zreflektował się, że powinien wrócić do Fabryki Elfów, by sprawdzić, czy przypadkiem któremuś z nich również udało się przeżyć. Wpadł przez drzwi, jak burza, a to, co tym razem zastał w pomieszczeniu, sprawiło mu ogromną ulgę – część elfów zaczęła się podnosić z podłogi. Claus wierzył, że błędnie uznał ich wszystkich za martwych… cóż, każdy może się czasem pomylić. 

- Zbierajcie się elfiki, zabieram Was do szpitala! - krzyknął Mikołaj.


Elfiki spełniły prośbę swojego przełożonego. Najszybciej, jak umiały, posuwały się w stronę Mikołaja, gdy do Fabryki zajrzała zaspana Śnieżynka. Tak zaspana, że nie zwróciła uwagi na otoczenie. Nie przejmując się niczym ruszyła ku najbliższemu stojącemu stołu, by zabrać butelkę ajerkoniaku. Nim ją dosięgła, elfy rzuciły się na nią. Mikołaj, jak sparaliżowany patrzył, jak grupka liliputów rozszarpuje i gryzie jego dziewczynę. Dźwięki towarzyszące konającej Śnieżynce w końcu otrzeźwiły Mikołaja na tyle, by wycofać się z Fabryki. Możecie uznać to za mało rycerskie zachowanie, ale przecież Mikołaj miał na uwadze nie tylko swoje bezpieczeństwo, ale także dzieci, którym co roku sprawiał radość – musiał przeżyć, by móc wylegiwać się na kubańskiej plaży dostarczyć im za rok kolejne prezenty.

Gdy elfy zajmowały się Śnieżynką, Mikołaj zdążył zamknąć drzwi od Fabryki oraz zaryglować je Miotłą, która zdobiła pobliskiego śnieżnego Bałwana. Wiedział, że musi jak najszybciej uciec i udać się do Filmoville, by powiadomić tamtejszych cenzorów lub twórców horrorów, bo tylko oni będą w stanie zająć się tym krwawym bałaganem i zombie elfami. „Zombie elfy – co za absurdalny pomysł” - pomyślał Mikołaj.  Nie było jednak czasu zastanawiać się nad kiczowatością scenariusza, który właśnie rozgrywał się na jego oczach. Musiał czym prędzej znaleźć się w saniach. Szybko do nich dotarł, usadowił się na miejscu woźnicy i próbował ruszyć. Nic się jednak nie stało. 
„No tak, renifery są ciągle w stajni, trzeba ja zaprząc. To blisko, dam radę” - pocieszał się.

Rzeczywiście nie zajęło mu to długo, jednak samo znalezienie się w niej nie oznaczało sukcesu. Reniferów nie było. Za to po drugiej stronie stajni stała w cieniu postać tak nieruchoma, że Mikołaj ją spostrzegł, dopiero gdy przemówiła:


- Witaj, Claus. Kupę lat minęło. 


Mikołaja przeszedł dreszcz. Znał ten głos. Krampus.



- Dzwoniłem, pisałem, ale nie dawałeś znaku życia, więc postanowiłem wpaść w odwiedziny. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Przy okazji pozwoliłem sobie wypuścić renifery, by pobiegały sobie przed snem. - Kampus uśmiechnął się złowieszczo, jednak Mikołaj nie był w stanie tego dostrzec.


- Krampus, nie mam czasu teraz słuchać Twoich gorzkich żali. Poużalasz się nad sobą innym razem, a teraz... - Mikołaj nie skończył mówić, bo dostał patelnią w tył głowy i zemdlał. 


Gdy odzyskał przytomność, zorientował się, że jest przywiązany ultramocnym łańcuchem choinkowym do fotela. Bolała go głowa i noga. Na przeciwko niego siedział Krampus z przyklejonym uśmieszkiem do twarzy.

- Wiesz jaki jest największy błąd każdego czarnego charakteru? Zdradzają swój plan bohaterowi nim go zabiją, a tym samym dają mu okazję uciec. Zasadniczo właśnie robię to samo, ale dla Ciebie partnerze już nie ma ratunku. W nogę ugryzł Cię Serniczek, a to znaczy, że wirus właśnie krąży po Twoim ciele, a ty niebawem zmienisz się w zombie. Widzisz, długo myślałem, jak można zabić nieśmiertelnego, aż w końcu zrozumiałem, że się nie da. Z definicji nieśmiertelność nie może skończyć się śmiercią. Na całe szczęście to nie znaczy, że nie mogę zmienić Ciebie. Zostaniesz nieśmiertelnym zombie.

Mikołaj zamarł na samą myśl, jednak Krampus ciągnął dalej swój monolog złoczyńcy:

- Powiem Ci, co teraz się stanie. Gdy przejdziesz przemianę, przewiozę Cię do jakiegoś Królestwa, które będziesz terroryzował przez jedenaście miesięcy w roku, a w grudniu zacznie się moja praca. Ubiorę Twój strój i będę chodził po domach, by karać niegrzeczne dzieci. Pomyśl tylko, jak to zniszczy ich dzieciństwo, gdy pełni nadziei będą czekać na dźwięk sani, a gdy je usłyszą - spotkają mnie. Twoje dziedzictwo zostanie zniszczone, wszystkie symbole Mikołaja szybko zaczną kojarzyć się z wizją nadciągającego terroru. Czyż to nie będzie sprawiedliwe? 

- Dlaczego? - zapytał słabo Mikołaj, który najpewniej zacząłby już płakać, gdyby nie czuł się taki słaby. Wirus szybko się rozprzestrzeniał.


[Źródło]

- Dla zachowania równowagi. Kiedyś tworzyliśmy ją chodząc wspólnie po świecie - ty nagradzałeś, ja karałem. Później zostałeś sam i Święta kojarzyły się tylko z radością. Zapomniano o zadumie, która powinna towarzyszyć wspominaniu błędów popełnionych w minionym roku. Ludzie nie mieli motywacji, by stać się lepsi. Ba! Nawet przestali myśleć o tym, że powinni tacy być. Przyznaję, że to po części moja wina, ale ty również pozwoliłeś, by do tego doszło. Teraz przez tyle wieków, ile panowałeś samodzielnie - i ja będę panował. Po tym czasie znajdę sobie towarzysza, który stanie się symbolem nadziei.


Krampus chciał powiedzieć więcej, jednak widział, że przemiana Mikołaja w zombie nadeszła szybciej, niż się spodziewał. Po tym czasie nie pozostało mu już nic innego, jak wprowadzenie swojego planu w życie. Wybrał już królestwo, do którego ześle zombie Mikołaja i jego Elfy. Nadał mu już nazwę Zombieville i przypilnował, by jego mury nie pozwoliły się wydostać żadnemu żywemu trupowi. Pracownicy w studia kręcącego horrory typu Z, mieli stać na straży. W końcu wszystko poszło po jego myśli. Nie mógł już się doczekać, gdy za rok zaprzęże sanie Mikołaja i ruszy odwiedzić niczego jeszcze nieświadome dzieci. The End. 
W końcu horrory nie mają happy endu.



Ps. Dzięki wielkie za towarzystwo w czasie pisania i wszystkie pomysły, które podrzucaliście! Jesteście najlepsi! Dajcie znać, czy chcecie by ta seria już zawsze była pisana na żywo, czy wolicie starą formę. Sama bawiłam się świetnie (może trwało to odrobinę za długo, ale nie można mieć wszystkiego), ale w tej serii to Wy decydujecie.

Prześlij komentarz

0 Komentarze