Nie śpię, bo wielbię Riddicka #1: Pitch Black


Gosiarella ma brzydki nawyk oglądania filmów w złej kolejności. Kilka lat temu zakochała się w "Kronikach Riddicka", teraz wybiera się na trzecią część jego przygód do kina, a pierwszą nadrobiła dopiero na początku tego tygodnia. Na całe szczęście swoich czytelników nie traktuje tak po macoszemu, jak filmowych serii, dlatego ładnie po kolei opowie wam historię zabójczo przystojnego i niebezpiecznego mordercy, którego zwą Riddick. Gotowi? To lecimy z jedyneczką.



Przyszłość, nie mam pojęcia, jak bardzo odległa. Wiem, że są to czasy, w których ludzkość zagnieździła się na dobre w każdym zakamarku kosmosu, a do podróży międzygwiezdnych podchodzą tak, jak my do lotu samolotem. Film rozpoczyna się właśnie od awarii takiego lecącego stateczku kosmicznego, który przewozi na pokładzie uśpionych pasażerów. Kapitan ginie, stery przejmuje blondyna, lecz wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na rychłe rozbicie się statku. Nowa Pani Kapitan postanawia pozbyć się zbędnego balastu,  więc wywala co popadnie, aż w końcu została ona i śpiący współpasażerowie, których postanawia się pozbyć - na ich szczęście, nie udaje jej się wykonać swojego niecnego planu. Pojazd rozbija się na wymarłej planecie. Wiecie, 3 słońca, kupa piasku i walające się gdzie popadnie ogromne szkielety. Kilku osobom udaje się przeżyć, więc jak na porządnych rozbitków przystało, nie śpieszy im się zbytnio wydostać z bezludnej planetki. A przynajmniej bardziej zależy im na schwytaniu zbiegłego więźnia. Później idzie gładko: Wielkie odkrycie, że raz na 22 lata planetę dopada STRASZNA DOLEGLIWOŚĆ (oczywiście, chodzi właśnie o dzień, w którym się na niej zjawili), pojawiają się potwory, ludzie giną, ludzie mają plan, pojawia się więcej potworów, więcej ludzi ginie itd. Jak widać fabuła nie jest zbyt zawiła i trudno się w niej pogubić.



Jak wspominałam, ludzi zjadają potworki. Wyglądają one troszkę jak skrzyżowanie pterodaktyla ze zmutowanym rekinem młotem. Swoją drogą zastanawiam się, który geniusz wpadł na pomysł by na planecie, na której (niemal) nigdy nie zapada noc, żyły jedynie zwierzęta nocne?! Chylę czoła. Brawo! Jeszcze dziwniejsze jest to, że w pewnym momencie te rozkoszne bestie zaczynają się wzajemnie atakować. Czyżby pierwszy posiłek od 22 lat (a może dłużej?), był dla nich ledwie przystawką rozbudzającą prawdziwy głód? Nie jestem ekspertem, ale zaprezentowany na filmie układ słoneczny, nie wydaje mi się do końca możliwy, ale przecież SF rządzi się swoimi prawami.



Dość jednak marudzenia, czas na największy plus Pitch Blacka, czyli Riddicka! Płeć piękna niech lepiej przeglądnie zdjęcia z filmu, a Ci mniej piękni opuszczą ten fragment. W normalnych okolicznościach Vin Diesel nie robi na mnie specjalnego wrażenia, ale gdy wciela się w postać Riddicka, aż nogi miękną! Nie wiem o co dokładnie chodzi, ale stawiam na te piękne zmodyfikowane oczęta [Ciekawostka: Szkła kontaktowe, które w nosił to prototypy. Po pierwszym dniu zdjęciowym nie można było ich wyjąć, dlatego ekipa musiała sprowadzić optyka z oddalonego o trzy godziny drogi miasta]. A może o tą jego zawadiackość? Tak, czy owak Vin Diesel odwalił kawał dobrej roboty, a ta rola świetnie do niego pasuje. Aż wierzyć się nie chce, że w pierwszej wersji scenariusza Riddick był kobietą! Cóż by to była za strata!

Tam, gdzie jest przystojny facet, tam zawsze znajdzie się jakaś kobieta. Od razu uprzedzam, że Riddick pozostaje wiernym sługą Gosiarelli, więc wątku romantycznego w Pitch Black'u nie ma! Naszą drugą znaczącą postacią jest niedoszła morderczyni śpiących pasażerów pani kapitan Carolyn Fry (Radha Mitchell). Gdybym nie oglądała wcześniej drugiej części, to przez większość filmu zakładałabym, że to właśnie ona jest główną bohaterką, co zresztą było założeniem oryginalnego scenariusza (Fuj!). Pierwsza wersja scenariusza musiała być do bani: Fry, jako główna bohaterka, Riddick, jako kobieta i co jeszcze? Może potworki byłyby mniej zmutowane?

Ogólnie film nie jest najgorszy. Ogląda się go dobrze, jest ciekawy i oczywiście jest Riddick, ale nie nazwałabym tego klasykiem. Czuję, że w tym momencie, co niektórzy mają ochotę nabić mnie na pal. Nim to zrobicie, przypomnijcie sobie, że wpierw oglądałam Kroniki Riddicka, które podbiły małe różowe Gosiarellowe serduszko i Pitch Black nie bardzo może się z nim równać. Zwłaszcza że jego znajomość nie wpływa na odbiór drugiej części. Niemniej film jest wart poświęcenia 
1 godz. 50 min.