Person of interest, czyli problem z inwigilacją


Serial poruszający problem inwigilacji? Hell yeah! Obawiam się jednak, że sam temat jest dla mnie o wiele bardziej zachęcający do rozważań, niż fabuła "Person of interest" (żeby nie było, że nie ostrzegałam!), choć ona również jest interesująca. Niestety Polacy mają problem z tłumaczeniem zagranicznych produkcji lub są w tym niekonsekwentni, bo choć od 2011 oficjalną Polską nazwą jest "Impersonalni"  to TVN emituje go jako "Wybrani" (nazwa bez sensu), dlatego będę się trzymać oryginalnego tytułu.


W Person of interest poznajemy Johna Reese'a (James Caviezel), byłego agenta CIA, byłego żołnierza "zielonych beretów" i byłego bezdomnego, który za sprawą Harolda Fincha (Michael Emerson) zyskuje w życiu nowy cel - chronić ludzi, którzy za kilka godzin powinni umrzeć. Zastanawiacie się skąd wiadomo o planowanym zgonie przyszłego podopiecznego? Medium? Podróże w czasie? Smsy od kosmitów? Nic bardziej mylnego. Tym razem dostajemy starą dobrą sztuczną inteligencję tzn. maszynę, która została stworzona do inwigilowania obywateli. Innymi słowy, gdy ktoś planuje morderstwo, maszyna wypluwa jego numer ubezpieczeniowy, a Reese rusza na ratunek. I tak przez kilka sezonów. Chociaż w późniejszych mamy też bitwę bogów i moją ulubioną genialną psychopatkę, ale do tego dojdziemy później. 

[Poniżej Gosiarellowe biadolenie o inwigilacji]
Person of interest  mam pewien problem. Ciężko mi wyrazić o nim jednoznaczną opinię bez omówienia problemu inwigilacji. Jak na blogera mam z inwigilacją dość duży problem, co może wydawać się lekką kpiną, ale to moja mała paranoja, z którą walczę codziennie małymi kroczkami, jednak to nie czas na autoterapie. Ogólnie przeraża mnie śledzenie ludzi, gdy są oni tego praktycznie nieświadomi i nie wiele mogą z tym zrobić. Gdy prześladuje nas stalker możemy działać, walnąć go łopatą lub załatwić zakaz zbliżania, ale gdy prześladuje nas rząd, jesteśmy bezsilni. Kamery zamontowane w miejscach publicznych to mały pikuś, ale kamery i mikrofony w telefonach czy laptopach nie powinny zagrażać naszej prywatności. Słyszeliście o SIGINT lub systemie Echelon? Echelon jest moim rówieśnikiem, a przynajmniej miesiąc po moich narodzinach usłyszał o nim świat. Od tamtej pory (a pewnie i wcześniej) spokojnie gromadził i analizował sobie dane z urządzeń elektronicznych z całego świata. Wiecie faksy, e-maile, przesyłane pliki, rozmowy telefoniczne, dane z komputerów, radary, satelity i takie tam. Aż się dziwię, że rząd sam nie rozdaje noworodkom komórek i tabletów by szpiegować ich od pierwszych godzin życia. Chociaż w sumie po co ma wydawać, skoro sami tak chętnie ułatwiamy im szpiegowanie nas. Kupujemy telefony i samochody wyposażone w GPSy, meldujemy się w check in i opisujemy szczegóły naszego życia w portalach społecznościowych. Sami zapraszamy obcych by w brudnych buciorach przekopywali się przez nasze życie, a później dziwimy się jak wiele można się o nas dowiedzieć, jeśli komuś chce się szukać. Pani i Panowie, Orwellowski 1984 nastał, a my nawet nie zorientowaliśmy się kiedy.
[Koniec Gosiarellowego biadolenia o inwigilacji]

Wracając do serialu, mój problem polega na tym, że z jednej strony się cieszę, że twórcy przybliżają widzom ten problem i uczulają na kwestię inwigilacji, a z drugiej obawiam się, że część odbiorców i tak wkłada temat między bajki, bo maszyna została stworzona nie jako system działający od kilkunastu/kilkudziesięciu lat lecz jako nowoczesna sztuczna inteligencja, która (prawdopodobnie) wciąż jest muzyką przyszłości. Ponad to jest pokazana względnie pozytywnie. Pomaga ludziom, zapobiega aktom terroru i jeszcze troszczy się o swojego tatusia. Nie można udomowić bestii, o czym ciągle ględzi Harold, który chyba jako jedyny zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jednak jego ciągłe próby poskromienia powodują, że widz odczuwa chęć bronienia maszyny, a to jest absurdalne! Zwłaszcza, że w pewnym momencie to przestaje być problem inwigilacji, a zaczyna być walką sztucznej inteligencji z ludźmi, co owszem jest bardzo ciekawe, ale spycha główny problem na bardzo odległy plan. Tak, wiem uczepiłam się inwigilacji, deal with it! No dobrze, niech wam będzie, wrócę już do serialu.

Podoba mi się gra aktorska. Oczywiście poza Jamesem Caviezelem, który gra Johna Reese'a, bo on ma słabszą mimikę twarzy niż Kristen Stewart w "Zmierzchu", a jego niski głos mnie bolał. Pewnie jego jeszcze bardziej jeśli robił to na potrzeby roli. Gdybym spotkała go na żywo kupiłabym mu syrop na gardło - taka dobra ze mnie samarytanka! Z kolei rolą Amy Acker, czyli serialowej Root jestem wprost zauroczona! Taka zabawna z niej socjopatka, że nie sposób jej nie uwielbiać! Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że postacie drugoplanowe są znacznie ciekawsze niż pan Reese. Chociaż to duże niedomówienie, oni są naprawdę bardzo dobrze wykreowani i przyjemnie patrzeć na ich perypetie. 

Zdaję sobie sprawę, że nie napisałam zbyt dużo na temat serialu, ale ciężko poruszyć jakąkolwiek kwestię, nie niszcząc wam przy tym zabawy. Dlatego uwierzcie mi na słowo, ten serial wart jest obejrzenia, nawet jeśli znudzą was pierwsze odcinki, w których Reese gra główne skrzypce. Z sezonu na sezon poziom jedynie się podnosi. 

Ps. Pytanie do was: macie czasami problem z inwigilacją?