Looking For Anything Specific?

Header Ads

THORN, czyli o książkowym cierniu Jasona Hunta.


Zaryzykuję stwierdzenie, że wszyscy blogerzy w Polsce kojarzą Kominka/Jasona Hunta/Tomka Tomczyka (ostrzegam, że będę tych nazw używać zamiennie). Jeśli nie jesteście blogerami, to mogliście przeoczyć jego istnienie, bo do niedawna znany był głównie z prowadzenia bloga oraz wydawania książek przeznaczonych dla blogerów, jak „Bloger”, czy „Blog”. Rok temu do sprzedaży trafiła pierwsza powieść Tomczyka przeznaczona dla szerszej grupy odbiorców - „Thorn”. 

Mam ogromną ochotę pominąć akapit wyjaśniający, o czym jest ta książki i przejście od razu do sedna, bo tak naprawdę nie mam pojęcia co Wam napisać. Niemniej spróbuję: 
„Thorn” opowiada historię bezimiennego bohatera (stawiam, że ma na imię Tomek), który... no właśnie co? Marzy o dziewczynie imieniem Annie, która nie zwraca na niego szczególnej uwagi. Marzy o wizycie w Nowym Jorku, lecz nie stać go na bilet. Marzy o wydaniu książki, lecz wszyscy wokół mówią, że nie ma za grosz talentu — podobno się mylą. Te trzy rzeczy go motywują, więc przez większość książki skupia się wyłącznie na nich oraz opowiadaniu przeróżnych anegdot ze swojego życia. Dzięki swoim wysiłkom i ogromnej motywacji ciągle idzie naprzód, ale nie zdradzę Wam, czy osiągnie swoje cele.

Przyznam, że mam z „Thornem” ogromne problemy, bo zarówno powieść, jak i jej autor są bardzo nietypowi. Nie jestem fanką bloga Jasona Hunta, chociaż zdarza mi się go czasami czytać. Za to Tomek kupił mnie swoimi książkami. Zawsze zachwycało mnie, że czyta się go tak lekko i przyjemnie, jakby opowiadał mi o tym wszystkim, stojąc tuż obok. Wiecie, jak to jest, gdy z kimś rozmawiacie — nawet jeśli staracie się trzymać jednego konkretnego tematu, to nagle okazuje się, że wplątujecie w niego dziesiątki innych anegdotek, które akurat okazują się pasować. Takie są właśnie jego książki — pełne historyjek kręcących się wokół głównego wątku. Wcześniej sprawdzało się to znakomicie, jednak tym razem, przy powieści fabularnej, a nie poradniku, ta metoda zawiodła. Ciężko poznawać losy bohatera, który jest zarazem narratorem swojej opowieści, a przy tym bez ostrzeżenia niczym zagubiony w czasie i przestrzeni przeskakuje o kilka lat do przodu, a to do tyłu, a to w zupełnie inne miejsce lub nagle znudzony swoją opowieścią, postanawia przedstawić czytelnikowi inną. To trochę tak, jakby zebrać kilkanaście wpisów z bloga o jednym temacie przewodnim i wydać jako książkę. O ile to będzie moja, to nie widzę problemu, bo Gosiarella nie pisze o swoim prywatnym życiu, lecz o popkulturze. Tomek zaś o sobie, a przynajmniej tak przypuszczam.

Nie będę się rozpisywać na temat specyficznego układu tekstu, skoro mogę to zwyczajnie pokazać. [Źródło grafiki]
Autor określił „Thorna” mianem powieści motywacyjnej. Coś w tym jest, bo wśród tych 300 stron kryją się takie, które dają kopa, jednak nie takiego, jak we wcześniejszych książkach (lub już się przyzwyczaiłam, w co wątpię). Może dają mniejszą dawkę motywacji, dlatego że główny bohater w sumie niczego wielkiego nie osiągnął. To trochę tak, jakby słuchać rad dot. rozwinięciu własnego biznesu od pracownika niższego szczebla w korporacji. Rozumiecie, co mam na myśli? Ktoś, kto nie osiągnął sukcesu w danym temacie, nie powinien być naszym wzorem do naśladowania, więc i nasz bezimienny bohater literacki nie jest dla nas autorytetem. Przecież nikt nam wprost nie powiedział, że główną postacią w książce Jasona Hunta jest Jason Hunt, prawda? To nie autobiografia, a przynajmniej nikt tego tak nie zakwalifikował. Niemniej czytając tę książkę, będziecie słyszeć i widzieć w niej autora, bo wiele jego anegdotek i przemyśleń znam z jego wpisów na blogu. Nie wiem, ile z tej historii miało pokrycie w rzeczywistości, a ile nie, ale zdecydowanie autor nie mógł się zdecydować, czy jego książka będzie zbiorem osobistych doświadczeń, czy fikcją.


Obawiam się, że muszę potraktować tę książkę, jak każdy tytuł beletrystyczny, dlatego bez znęcania się nie obejdzie. Na pierwszy rzut widać, że „Thorn” jest dziełem grafomana lub doświadczonego blogera, my już wiemy, że tym razem tego drugiego. Zadaniem blogera jest najzwyczajniej w świecie opowiedzieć Wam o czymś, co Wam się przyda. Nie musimy w swoich tekstach tworzyć opisów, dialogów, kreować postaci, czy odpowiednio ich czytelnikom zaprezentować. Przez lata regularnie szlifujemy swój styl, przez co później ciężko się od niego uwolnić. Dobrym przykładem na to jest „Thorn”, w którym dialogi są napisane, jak w wersji roboczej, czy szkicu, główny bohater nawet nie dostał imienia, a opisy praktycznie nie istnieją. Nie ma w nim świata, w który ktoś chciałby się zagłębić. Co prawda tuż po premierze, czytelnicy tej nazwijmy to powieści byli podjarani jakimiś tajemniczymi zagadkami kryjącymi się w książce. Googlowali nazwiska, daty, miejsca i liczby. I choć domyślam się, dlaczego tak się stało (wybaczcie, ale nie zniżę się do przedstawienia swojej teorii na ten temat), to czytając ten tytuł, nie znalazłam niczego wartego głębszego zbadania, ani nie trafiłam na tajemnicę, której rozwiązania nie domyślałabym się. Niemniej nie mogę być pewna, bo autor nie pokusił się o zdradzenie wszystkich odpowiedzi — podejrzewam, że miały się one znaleźć w kolejnym tomie zapowiedzianym na wiosnę 2016. Mamy jesień 2016 i wszystkie znaki w internetach wskazują na to, że się nie ukazała... może nigdy się nie ukaże.


Polecać, czy nie polecać? Oto kolejny problem. Nie uważam, by „Thorn” był zły, ale książka beletrystyczna to z niego marna. Czułabym się źle polecając ją komukolwiek, kto nie czyta Jasona Hunta, a Ci pewnie już dawno ją przeczytali. Niemniej, jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej lub zamówić to tutaj.


Ps. Zdarzyło Wam się przeczytać książkę blogera lub jutubera? 

Prześlij komentarz

0 Komentarze