Looking For Anything Specific?

Header Ads

Thor: Ragnarok, czyli Marvel, mitologia i lata '80

Thor: Ragnarok film recenzja po polsku

No i nastał Ragnarok. Nordycki koniec świata. Marvelowski przedostatni przystanek przed "Infinity War". Im dłużej myślę o nowym Thorze, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to jeden z najlepszych filmów MCU. Łączy w sobie tak wiele genialnych elementów, że trochę się boję, że jakiegoś zapomnę wymienić. Superbohaterowie, 
mitologia nordycka,  space opera wyglądająca jak z lat '80 i Loki. Tego filmu nie da się nie kochać!

Zacznę od najmocniejszej zalety - świetnie poprowadzonej wielowątkowej fabuły. Podczas, gdy DC wyłożyło się całkowicie w "Legionie Samobójców" dzieląc wyraźnie film na trzy główne historie byle jak ze sobą powiązane, Marvel pokazał klasę przeplatając nici historii wielu bohaterów, tak by tworzyły dobrze splecioną tkaninę tworzącą pełny obraz przygód boga władającego piorunami. Tym sposobem dowiedzieliśmy się co porabiał Hulk, gdy na Ziemi doszło do podziału Avengersów. Poznaliśmy planetę śmieci władaną przez ciekawie wykreowanego Arcymistrza (Jeff Goldblum), który swoją drogą ma dużą słabość do walk na arenie. Ponownie przywitaliśmy Lokiego (Tom Hiddleston), który dla odmiany pokazał swoje lepsze oblicze i nie skłamię pisząc, że była to moja ulubiona odsłona trickstera-narcyza z silną potrzebą akceptacji. Dostaliśmy również nową bohaterkę Walkirię/Łowczynię Niewolników (Tessa Thompson), która miała mocne wejście, a nawet załapała się na retrospekcję, jednak koniec końców pod koniec filmu gdzieś nam się rozmyła. Trochę szkoda, ale uznaję to za drobne potknięcie w momencie, gdy coś innego było ważniejsze, więc rozumiem i wybaczam. Małą, ale odrobinę wyróżniającą się rolę dostał również Karl Urban jako Skurge. I może nie był najbardziej interesującą postacią na ekranie, jednak pod koniec filmu dostał swój godny zapamiętania moment. Oczywiście najważniejszą nową postacią była tu Hela (Cate Blanchett) - główna antagonistka, bogini śmierci i siostra Thora.

Zniszczenie młotu Thora
Mjølner, spoczywaj w spokoju [*]

O Heli mogłabym powiedzieć dużo, ale najbardziej rzuciło mi się w oczy jej podobieństwo do Lokiego. Poważnie, te czarne włosy, mroczny image połączony z zielonymi akcentami i fikuśnymi rogami na głowie, to wypisz wymaluj damska wersja Lokiego. Aż ciężko uwierzyć, że Hela nie jest z nim spokrewniona... oh wait... jednak jest, lecz nie w Marvelowskiej odsłonie, a w oryginalnej, czyli w mitologii nordyckiej. Tam Hel (tak, Hel, a nie Hela) jest córką Lokiego. Przy okazji jej wyrośnięty psiak Fenrir był czymś więcej niż zwierzaczkiem bojowym. Był jej bratem. Naprawdę nie chcecie zaglądać Lokiemu do łóżka, by dowiedzieć się jak to w ogóle możliwe, że spłodził wilka. Serio. Zresztą porównując Marvelowski Ragnarok z mitologicznym Ragnarokiem szybko dojdziemy do wniosku, że nie mają ze sobą wiele wspólnego. [Spoiler sprzed kilku wieków] Thor, Loki i żaden Asgardczyk nie przeżyli w nordyckiej wersji, więc... [/Spoiler] to dobrze, że Marvel stworzył własną wersję.

Kolejnym mocnym plusem "Thor: Ragnarok" niewątpliwie jest delikatne nawiązanie do klimatu lat '80. Gdybym była na wielkim spotkaniu twórców, na którym ktoś po raz pierwszy rzucił pomysł na taką oprawę, to wyśmiałabym go i wróżyła rychłe zwolnienie - jak widać, czasami nie potrafię dostrzec dobrych pomysłów, dopóki nie zostaną zrealizowane. Jestem zachwycona tym, jak te drobne elementy uświetniły całość. Niby tylko odrobina efektów wizualnych połączona z podkładem muzycznym, w którym przodował Led Zeppelin ze swoim "Immigrant Song", a efekt był zdumiewający! Poważnie, chylę czoła przed Taika Waititim, bo wyreżyserował najlepszego Thora w MCU.

Tak Waititi powinien kroczyć wśród pozostałych reżyserów filmów Marvela.

Przy okazji powinnam docenić również fakt, że w końcu Doctor Strange (Benedict Cumberbatch) nawiązał kontakt z Avengersem. Spodziewałam się go dopiero w "Infinity War", a tu proszę! Niespodzianka! Co prawda jego udział był epizodyczny i trochę zbyt szybko się wszystko działo, jednak samo pojawienie się Strange'a zaliczam na plus. Przy okazji, jeśli jeszcze nie oglądaliście "Doctora Strange'a", to zdecydowanie nadróbcie go przed obejrzeniem Ragnaroku (i pozostałe filmy z MCU), bo nie załapiecie co się dzieje na ekranie!

Ostatnim elementem, na który chciałam zwrócić uwagę jest humor... i brutalność. Zasadniczo dość mocno się przeplatają. Poważnie, jestem zaskoczona jak szybko i płynnie po dość wstrząsających scenach, dostajemy kolejną scenę pełną lekkości i dobrych, zabawnych gagów. Nawet nie zdążymy się przejąć, że przed chwilą zabili tysiące osób. Zakładam, że było to celowe działanie twórców, ale przed to nie mogłam wyrzucić z głowy myśli "O znam go! On na pewno to przeżyje! Co?! Umarł? Jak to? Czy oni mają zamiar cofnąć czas? Przecież nie mogą tak tego zostawić w uniwersum, prawda? O nowa scena! Buhahahahaha!". Spoiler: nie cofnęli czasu i wszystkie paskudne rzeczy, które się wydarzyły już takie zostaną. Mam wrażenie, że nie do tego przyzwyczaił nas Marvel. Bardzo złe rzeczy nie przytrafiają się znajomym mordom. Przynajmniej do tej pory się nie przytrafiały, a w Ragnaroku są na porządku dziennym i nikt nie daje widzom czasu, by to porządnie przetrawić. I może normalnie miałabym z tego powodu lekkie pretensje, ale dynamika tego filmu była zbyt dobra, by psuć je takimi zagraniami.

Tak momentami wyglądałam podczas oglądania.

Podsumowując "Thor: Ragnarok" to genialny film - nawet, jak na Marvela! Pełen genialnych efektów specjalnych. Z fenomenalną oprawą wizualną i dźwiękową. Świetnym scenariuszem, który płynnie łączy wiele wątków. Z genialną grą aktorską i profesjonalizmem ekipy pracującej z drugiej strony kamery. Całość na najwyższym poziomie filmów superbohaterskich tworzonych w humorystyczny i przepełnionych akcją sposób. Jestem nim zachwycona, więc szczerze Wam polecam obejrzenie go... kilkukrotnie, bo warto!

Prześlij komentarz

0 Komentarze