Looking For Anything Specific?

Header Ads

Happy!, czyli o zabójczym menelu i wymyślonym przyjacielu


Bądźcie ostrożni, bo zarówno czytając o "Happy!", jak i oglądając go musicie być gotowi na ostrą jazdę bez trzymanki! W końcu jak inaczej może się skończyć przygoda z serialem, którego jeden z głównych bohaterów jest niemal nieśmiertelnym kilerem w łachmanach, a drugi jest wymyślony stworem? Boję się nawet wspominać, że ich głównym przeciwnikiem jest Święty Mikołaj z zaburzeniami psychicznymi.

Nick Sax (Christopher Meloni) to hitman, który bardziej przypomina bezdomnego menela, który znalazł broń w trakcie przekopywania śmietnika, niż profesjonalistę pokroju Agenta 47. Niby oglądając seriale jesteśmy w stanie odebrać jedynie dźwięk i obraz, a zapachy są dla nas niedostępne, jednak samo patrzenie na Saxa powodowało nieprzyjemne kręcenie w nosie, jakbym jego odór przechodził na drugą stronę ekranu. Taki właśnie jest nasz główny bohater - zdegenerowany, odpychający i brutalny (już go lubicie, prawda?). Niemniej trzeba mu przyznać, że zlecenia wykonuje, kule trafiają celu, a przy tym nie jest głupi. Gdy dostaje zlecenie zabicia trzech siostrzeńców szefa włoskiej mafii, a trafia mu się czwarty w bonusie, to nie zastanawia się długo nad rozwaleniem i jego. Nawet, gdy ten proponuje mu niezwykle pożądane przez wszystkich hasło do nie wiadomo czego. Zamiast się połasić na enigmatyczne bogactwo, wywala drania przez okno. Pech chciał, że właśnie wtedy dostaje zawału serca, a jego córkę porywa niedorozwinięty Święty Mikołaj przebrany za choinkę. Brzmi dziwnie? Zapnijcie pasy, bo zaraz zrobi się jeszcze dziwniej.

Poznajcie Świętego Mikołaja... a raczej potomka Świętego Mikołaja i choinki! 

Z powodu świadka-prostytutki wszyscy dochodzą do wniosku, że Nick poznał hasło, więc ratuj go za wszelką cenę. Właściwie sam się ratuje grożąc sanitariuszom bronią, by dali mu więcej nitro do buzi. I wtedy pojawia się jagodowy latający jednorożec imieniem Happy! Pozwólcie, że powtórzę: jagodowy latający jednorożec! Przetrawiliście tę informację? Dobrze, więc lećmy dalej. Nick zaczyna rozumieć, że Happy to coś więcej, niż halucynacja, gdy dostarcza mu wiarygodne informacje o ludziach, którzy zmierzają, by obciąć mu... no cóż... penisa, bo najwyraźniej to najskuteczniejszy sposób, by menel zdradził im tajemnicze hasło. No poważnie, chciałabym widzieć Wasze miny, gdy czytacie ten zalążek fabuły. To musi być bezcenne. Tak czy inaczej, w końcu Nick i Happy ruszają na misję, by odnaleźć porwaną dziewczynkę.

Poza tym co tam się nie działo?! O ludzie! Widziałam naćpanego jednorożca, klub go-go dla nie takich Świętych Mikołajów, grupę wsparcia dla wymyślonych przyjaciół, reality show z kobietami mafii i zombie bez apetytu na mózgi. A sądziłam, że nie obejrzę nic dziwniejszego od produkcji omawianych w Kiczowatych Horrorach. Widzicie, jak popkultura potrafi człowieka zaskoczyć? Ba! Jeszcze bardziej zaskoczona byłam, że oglądając serial o skorumpowanym mieście z mafią, zabójcami i dziwacznymi odmieńcami, poczułam magię Świąt Bożego Narodzenia. O dziwo "Happy!" naprawdę ma sobie wiele świątecznych akcentów. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że byłby godnym następcą "Kevina samego w domu". Chociaż z drugiej strony nie jestem pewna, czy nada się familijny content, ale z drugiej strony Kevin także nie robi ładnych rzeczy tej dwójce złodziejaszków dzielących się jedną szarą komórką, więc w czym niby jest lepszy od wyżej opisanej dwójki, która chce tylko uratować małą dziewczynkę z rąk oprycha? Przecież to nie tak, że mały socjopata jest uroczy, a dorosły już nie, prawda? Właśnie!

"Jakiś problem?!"

A tak całkiem poważnie. "Happy!" jest raczej godnym następcą filmu "Kto wrobił Królika Rogera", choć bardziej hardcorowym. Świetne połączenie live-action z animacją jest niezwykle przyjemne dla oka, choć serial nie jest przyjemną komedyjką. O nie! Jest przesycona poczuciem humoru czarniejszym, niż smoła i mroczniejszym, niż ekran, gdy odpalacie film z logiem DC Comics. Krew się leje, dewiacje szaleją (nie chcecie wiedzieć co pani prostytutka robiła panu krewetce), a mroczne zakamarki pokrzywionego umysłu psychopaty (i nawet nie mam tu na myśli Nicka Saxa) wychodzą na światło dzienne. Tak jak ja chciałam zobaczyć Wasze miny przed chwilą, tak Wy powinniście zobaczyć moją, gdy oglądałam pierwsze dwa odcinki. Nie miałam pojęcia co tam się u licha wyprawia, śmiałam się, jak głupia i nie mogłam zdecydować, czy serial mi się podoba, czy jest zbyt poświrowany, jednak czułam silną potrzebę oglądania dalej. To było tak absurdalnie powalone, że nie sposób było się oprzeć. Ogląda się nie dowierzając. Słowo! "Happy!" tak bardzo wyrywa się z ram i schematów. Chociaż po kilku odcinkach przestaje szokować. Nie jestem pewna, czy to dlatego, że człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, czy też od pewnego momentu najzwyczajniej w świecie "Happy!" spuszcza z tonu. Gdybym miała obstawiać, stawiałabym na drugą opcję.

Wiecie już wystarczająco, by zdecydować, czy go sprawdzić, czy odpuścić. Wybór pozostawiam Wam i jestem pewna, że po pierwszym odcinku będziecie wiedzieć, czy chcecie odpalać kolejny. Jak wiecie, ja chciałam i to nie koniecznie dlatego, że mnie zachwycił. Chociaż i tak teraz, po obejrzeniu całości, muszę przyznać, że zdecydowanie pozytywnie go oceniam. Był kawałem dobrego, krwawego mięcha podanego w dość odświeżającej formie. Jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że nie każdy jest w stanie to przełknąć z uśmiechem, więc zalecam ostrożność.

Ps. Niemal całkowicie odbiegam od tematu, ale od tego mam przecież PSy. Zastanawiam się nad wymyślonymi przyjaciółmi, których temat jest tak często poruszany w amerykańskiej popkulturze i jestem ciekawa, czy w Polsce też dzieci ich sobie tworzą. Słyszeliście coś na ten temat? Mieliście?
Ps2. A gdybyście mieli mieć wymyślonego przyjaciela, to jaki by był i co byście z nim robili?

Prześlij komentarz

0 Komentarze