Looking For Anything Specific?

Header Ads

Pirackie True Story, czyli Sindbad: Legenda siedmiu mórz!


Pochodząca z przełomu IX i X wieku opowieść o przygodach Sindbada jest jedną z najpopularniejszych historii opisanych w „Księdze tysiąca i jednej nocy”. Doczekała się licznych adaptacji i nawiązań w dziełach popkultury. DreamWorks w swoim filmie animowanym „Sindbad: Legenda siedmiu mórz” z 2003 roku postanowił się wyróżnić, a tym samym nie przywiązywać wagi do wiernego przełożenia oryginału na animację. Niemniej kilka wątków wyciągnięto z legend i mitów. Pozwólcie, że ponownie wejdę w rolę Szeherezady, by wyszczególnić co dokładnie i skąd zaczerpnął.


Legendarny Sindbad

Dawno, dawno temu, gdy w Bagdadzie panował Harun ar-Raszid, czyli na przełomie VIII i IX wieku, żył sobie Sindbad. Właściwie w tej opowieści spotykamy dwóch Sindbadów. Jeden z nich jest ubogim tragarzem, który pewnego dnia ma tak dość swojego ubóstwa, że zaczął się skarżyć publicznie do Allaha na niesprawiedliwość świata, w którym jedni są biedni, a drudzy bogaci. Jego lamenty usłyszał inny Sindbad zwany Żeglarzem, który postanowił zaprosić go do swojego domu oraz opowiedzieć, jak stał się bogatym człowiekiem - taki już z niego IX-wieczny coach. Szeherezada podzieliła jego historie na siedem części. Nie widzę sensu opowiadać wam dokładnie każdej przygody, jeśli nie nawiązuje do bajki DreamWorksu, więc pozwólcie, że przestawię je wybiórczo.

W opowieści o pierwszej podróży Sindbada dowiadujemy się, że jego ojciec umarł, gdy nasz bohater był bardzo młody, jednak pozostawił mu w spadku spory majątek. Gdy chłopak podrósł na tyle, by móc nim samodzielnie rozporządzać bardzo szybko go roztrwonił na przyjemności. Jednak zdążył się opamiętać, nim przepuścił ostatnią monetę i postanowił sprzedać wszystko, co jeszcze do niego należało, a następnie kupić inne towary, które nadawałyby się na handel. Tak rozpoczęła się kupiecka kariera Sindbada, który wraz z innymi przedstawicielami swojego fachu mknął przez morza od portu do portu, by pomnażać swój majątek. Po pewnym czasie ich statek przybił do niezwykle pięknej, bezludnej wyspy, która przypominała rajski ogród. Jednak po rozpaleniu ognisk zorientowano się, że nie jest to prawdziwa wyspa, lecz ogromna ryba, która od tak dawna dryfowała na morzu, że zdążył ją pokryć piasek oraz wyrosnąć krzaki i trawy, drzewa. Ryba czy wyspa - najwyraźniej trudno to odróżnić... W każdym razie w chwili, gdy najbardziej leniwa ryba świata poczuła ciepło ognisk na łuskach, postanowiła się zanurzyć w wodzie topiąc wszystko i wszystkich, którzy się na niej znajdowali. Część kupców zdążyła uciec na statek, ale wielu się to nie udało, co nie byłoby ogromną tragedią, gdyby postanowiono ich w porę wyłowić zamiast odpłynąć i zostawić ich na pewną śmierć, bo najwyraźniej logiczne zachowanie nie sprawdza się fabularnie.

Sindbad był jednym z tych, których pozostawiono, jednak udało mu się przeżyć, dzięki drewnianemu cebrowi, na którym dryfował do innej, tym razem prawdziwej wyspy. Tam też spotkał koniucha (czyt. parobek doglądający koni), który udzielił mu pomocy, a po pewnym czasie zabrał do króla Mahradżana, który był dla niego tak życzliwy, że nie tylko obsypał go dobrodziejstwami, ale również powierzył mu zarządzanie morskim portem. Sindbad miał takie szczęście, że dzięki wykonywanej pracy spostrzegł statek, którym podróżował, zanim prawie utonął. Udało mu się odzyskać pozostawiony na nim dobytek, sprzedać z zyskiem i powrócić ojczyzny, jako (ponownie) bogaty człowiek. Tak skończyła się pierwsza przygoda Sindbada Żeglarza, w której jedyną cechą wspólną z animacją stworzoną przez DreamWorks jest wyspa-ryba. It makes total sense.

Druga przygoda Sindbada również posiada jedno zwierzę, które widzieliście w bajce, a konkretnie ptaka Rucha (olbrzymi ptak występujący w mitologii perskiej, tak ogromny, że lecąc przesłania słońce i zmienia dzień w noc), którego spotkał, gdy w czasie kolejnej podróży kupieckiej jego statek przypłynął do bezludnej wyspy. I tym razem Sindbada pozostawiono samego, gdy reszta odpłynęła (zaczynam podejrzewać, że zwyczajnie nikt go nie lubił i to wyjaśniałoby również, że zabrał przypadkowego człowieka do domu i zaczął go zanudzać swoimi historiami). Najpewniej umarłby z głodu, gdyby nie spostrzegł ogromnego ptaka, który stał się jego drogą ewakuacyjną. Jego plan polegał na tym, by przywiązać się do nogi ptaka, licząc na to, że Ruch tego nie zauważy, a wylatując na polowanie zabierze go ze sobą w bardziej cywilizowane rejony świata. O dziwo, ten szalony plan wypalił, a Sindbad trafił do niebezpiecznej doliny w Diamentowych Górach. Nie bójcie się jednak, bo nie dość, że temu szczęściarzowi nic złego się nie stało, to jeszcze zdążył zwędzić kilka walających się po ziemi diamentów (bo jakżeby inaczej!). Za to na ptaka Rucha Sindbad trafił ponownie w czasie swojej piątej przygody, w której ponownie trafił na bezludną wyspę (skąd on wytrzasnął tyle bezludnych wysp?!). Tym razem jego towarzysze znaleźli jajo ptaka Rucha, które postanowili rozbić, wyciągnąć ze środka pisklę, które następnie zarżnęli i upiekli na ogniu. Doprawdy nie wiem, co nimi kierowało, ani dlaczego nie pomyśleli, że tak ogromne jajo mógł złożyć jedynie jeszcze większy ptak, który na sto procent bardzo się zdenerwuje, gdy tylko zorientuje się, co ci barbarzyńcy zrobili z pisklęciem.



Ku ogólnemu zaskoczeniu pojawiły się dwa wielkie i ogromnie wściekłe ptaki Ruchu, które w odwecie za zamordowane pisklę, postanowiły zniszczyć statek uciekających kupców. To nie było mądre, a za głupotę przyszło im zapłacić życiem. Uratował się jedynie Sindbad (bo jakżeby inaczej!). Złapał się deski i na niej dryfował do brzegu. Tam spotkał starca, który poprosił Sindbada, by przeniósł go przez wyspę na plecach. Nasz dzielny bohater licząc na to, że starzec mu się odwdzięczy, spełnił jego prośbę, co szybko okazał się sporym błędem, ponieważ on wcale nie zamierzał z niego schodzić, a zrzucić się nie dawał. Gdy Sindbad nie spełniał jego poleceń, ten zaczynał go kopać i siłą zmuszać do noszenia się po całej wyspie. Nie schodził, nawet gdy spał, a o toalecie lepiej nie wspominać, bo za wychodek służyły mu plecy Sindbada - tak właśnie takie bajki Wam opowiadam!

Mijał dzień za dniem, a plecy w fekaliach najwyraźniej brzydziły młodzieńca tak, że wszelkimi sposobami postanowił się upić, więc zrobił sobie wino ze sfermentowanych winogron. Na jego szczęście starzec postanowił mu je wypić, a przez to, że nigdy wcześniej nie pił żadnego alkoholu tak się sponiewierał, że zamroczony zsunął się z Sindbada i zasnął. Chłopak postanowił nie ryzykować, że po oswobodzeniu znów się na niego natknie, więc rozłupał mu czaszkę kamieniem. Później utrzymywał, że nie był to człowiek, lecz starzec morski (w mitologii greckiej wróżbitą i bogiem morskim, uznawanym za uczynnego i życzliwego dla żeglarz, więc chyba z Sindbada mały kłamczuszek), więc nie ma się czym przejmować, nie? Nie? Po pewnym czasie od tego zdarzenia do wyspy przypłynął statek, Sindbad znów się wzbogacił dzięki kokosom i wrócił do ojczyzny jako jeszcze bardziej majętny człowiek.

Zasadniczo to wszystkie przygody, które w jakimkolwiek stopniu zainspirowały twórców „Sindbad: Legenda siedmiu mórz”, czyli z oryginalnej historii zostało tylko to, że Sindbad podróżował statkiem po morzu, trafił na wyspę, która była rybą oraz spotkał ptaka Rucha. Niemniej chciałabym wam opowiedzieć o jeszcze jednej, czwartej przygodzie Sindbada, w czasie której bohater ponownie zatęsknił za przygodami, więc ruszył w morską podróż z towarami na sprzedaż. Sztorm zatopił statek, którym podróżował, a ocalali rozbitkowie trafili na wyspę zamieszkiwaną przez czarnoskórych, nagich tubylców (sorry, bezludne się wyczerpały). W ramach swojej gościnności poczęstowali oni Sindbada i jego towarzyszy potrawą, po której wszyscy oszaleli. Oczywiście poza przezornym niejadkiem Sindbadem (bo jakżeby inaczej!). Wtedy wyszło na jaw, że plemię zamieszkujące wyspę to kanibale, więc nasz bohater od nich zbiegł (tak, porzuciwszy swoich kompanów). Po kilkudniowej wędrówce trafił do ludzi, którzy zaprowadzili go do swojego króla, który bardzo go polubił, a później obrzucił kosztownościami za skonstruowanie siodła, bo dotąd nie znał tego wynalazku. Wkrótce nasz bohater znalazł sobie piękną żonę, z którą wiódł szczęśliwe życie, aż do momentu, gdy zmarła. Sindbad już wcześniej wiedział o obowiązującym zwyczaju, wedle którego wraz z ciałem zmarłego zamyka się żywego współmałżonka. Cóż… ludność tego kraju naprawdę nie lubiła przysięgi „póki śmierć nas nie rozłączy”, więc postanowili ją obejść. Niemniej nasz bohater nie był przezorny i nie uciekł zaraz po śmierci swej żony, dlatego został siłą zamknięty z jej truchłem oraz skromnymi zapasami jedzenia i picia w podziemnej jamie. Gdy żywność zaczęła się kończyć do jamy została wrzucona kobieta ze swoim zmarłym mężem oraz pożywieniem.


Jak sądzicie, co w takiej sytuacji mógł zrobić Sindbad?
a) pocieszyć płaczącą kobietę, która z wdzięczności podzieliłaby się z nim swoimi zapasami, a po kilku dniach pokochała i wspólnie znaleźliby wyjście z sytuacji.
b) zajść płaczącą kobietę od tyłu i bić do momentu, w którym zginie, a następnie zjeść jej zapasy żywności.

Jeśli obstawialiście rozwiązanie a) to muszę was rozczarować. Sindbad zabił ją dla jedzenia. Później to samo uczynił z kolejnymi świeżo upieczonymi wdowami i wdowcami (zaczynam rozumieć, dlaczego towarzysze zawsze zostawiali go na tych bezludnych wyspach). Utrzymywanie się przy życiu takim kosztem było tak okropnie bezcelowe, jak tylko mogło być, bo przecież wspólnymi siłami mogli podjąć próbę odsunięcia głazu zamykającego jamę lub szybciej spenetrować jej wnętrze, by znaleźć wyjście. A tak Sindbad znalazł otwór wykopany przez dzikie zwierzęta. Brawo Sindbad! Szkoda, że nie poszukałeś wyjścia zaraz po tym, jak cię zamknięto...


W każdym razie nasz niezbyt szlachetny bohater postanowił ograbić zwłoki z klejnotów i wszystkiego, co wartościowe, a następnie uwolnił się i czekał na brzegu morza na nadpływający statek. Trochę to trwało, a w tym czasie Sindbad codziennie oddawał się nowej rozrywce, czyli wracał do jamy, zabijał żywych, zabierał im jedzenie, picie i kosztowności, a następnie wracał na brzeg. W końcu pojawił się statek, który zabrał go do rodzinnego Bagdadu. Oczywiście nasz bohater wracał jeszcze bogatszy.

Dla jasności: Historie, które pominęłam, przebiegały w podobny sposób: Sindbad ruszał w podróż po morzu, trafiał na wyspę, a później on sam mierzył się z potworami, które zabijał, a gdy się wyratował z opresji, opowiadał wszystkim napotkanym osobom o swoich wyczynach i dzięki niezwykłemu szczęściu pomnażał swój majątek. The End.

Mitologiczne tło

Wiecie już, że przy pisaniu scenariusza do „Sindbad: Legenda siedmiu mórz” niespecjalnie inspirowano się „Księgą tysiąca i jednej nocy”. Za to jestem pewna, że scenarzyści musieli mieć pod ręką grecką mitologię, bo zapożyczono z niej wiele elementów. Zacznijmy od głównej antagonistki, czyli Eris - boginię niezgody i chaosu. W mitologii greckiej siała niezgodę wszędzie, gdzie się pojawiła już od narodzin, przez co stała się idealnym kompanem Aresa, boga wojny. W końcu jednak wszyscy bogowie zaczęli mieć jej dość i nikt nie chciał się z nią kumplować. Przestano zapraszać ją na wszystkie imprezy i śluby, bo powodowało to zbyt duży chaos. Czasami sama się wpraszała, co powodowało jeszcze większe szkody, jak wywołanie wojny trojańskiej.

Oglądałabym. Shipowałabym.

Wszystko, co w animacji jest związane z Eris pochodzi z greckich mitów. Tartar, czyli cel wędrówki Sindbada i siedziba Eris, u Greków był najstraszniejszą częścią Hadesu. To tam Zeus wtrącił Tytanów, do których później dołączyły dusze największych grzeszników skazanych na wieczne męki. Innymi słowy, było to naprawdę nieciekawe miejsce, jednak nie całkiem wyludnione, jak to zostało pokazane w bajce, a przy tym dotarcie tam byłoby znacznie trudniejsze dla Sindbada, niż to przedstawiono. Z kolei syreny, pomimo że współcześnie są bardzo popularne i stanowią nieodłączny element morskich opowiastek, to jednak należy pamiętać, że swoje istnienie zawdzięczają Grekom, którzy chętnie wplatali je do swoich mitów, by wabiły swym głosem żeglarzy i stawały się przyczyną ich śmierci.

Niemniej wybranie greckiej bogini wraz z towarzyszącymi jej elementami jest odrobinę nietypowym rozwiązaniem, skoro opowieść o Sindbadzie pochodzi z kultury arabskiej. Można było zastąpić Eris jej odpowiednikiem z mitologii perskiej. Na myśl przychodzi mi na przykład Drudza, która była złą do szpiku kości czarownicą dążącą do zniszczenia świata lub choćby Akoman, czyli demon powołany do życia by siać niezgodę, skłócać ludzi podając im złe myśli i podżegać ich do wojny. Rozumiem, że mitologia perska nie jest równie popularna jak grecka, jednak dałoby się inspirować jedną kulturą przy tworzeniu tej animacji. A tak w tło wpleciono wiele elementów greckich połączonych z arabskim bohaterem. It makes total sense.

Gosiarella o Sindbadzie

U DreamWorksa Sindbad Żeglarz został Sindbadem Piratem. Czy powinno nas to oburzać, skoro teoretycznie piracki fach jest znacznie mniej szlachetny od bycia morskim podróżnikiem czy kupcem? Osobiście uważam, że nie, bo już w opowieściach Szeherezady, Sindbad nie jest materiałem na pozytywnego bohatera – mordował, okradał zmarłych, pozostawiał kompanów na pewną śmierć i tak dalej. W nowej odsłonie jego czyny nie są aż tak szokujące, choć Sindbad również posiada wady, które uniemożliwiają mu bycie dobrym przykładem dla dzieci. Niby bajki produkowane przez DreamWorks nie mają za zadanie moralizować, lecz bawić, jednak nie porzucajmy tradycji wyciągania najbardziej szokujących morałów.


Czego więc uczy nas bohater tej bajki? Przede wszystkim, że nie ma nic złego w odbijaniu narzeczonej swojego kolegi, który jest wobec nas tak lojalny, że bez mrugnięcia okiem oddałby za nas życie. Oczywiście Sindbad starał się odsunąć w cień, a przez większość bajki trzymał Marinę na dystans, ale w końcu i tak poniósł porażkę, rozkochał ją w sobie i ckliwie wyznał miłość, a przez to jego przyjaciel został sam, gdy oni odpłynęli ku zachodowi słońca. Chociaż gorzej świadczy o Sindbadzie fakt, że chciał zostawić Proteusza na śmierć, gdy ten postanowił zająć miejsce swojego niepokornego przyjaciela w celi. Jak pamiętacie uratowałby życie, gdyby tylko Sindbad wrócił po 10 dniach, inaczej ścięto by mu głowę. Czy taki akt wiary, lojalności i niezwykłej przyjaźni zrobił wrażenie na piracie? A skąd! Gdyby Marina nie przekupiła go górą klejnotów nawet nie próbowałby go uratować. Wychodzi na to, że tylko Proteusz nadaje się na wzór do naśladowania przez młodych widzów. Notabene ten bohater stanowi kolejne nawiązanie do greckiej mitologii, w której Proteusz był uznawany za bóstwo morskie zaliczane do starców morskich, jednak w niczym nie przypominał tego złośliwego starucha, którego Sindbad Żeglarz spotkał w czasie swojej piątej przygody. Niemniej to samolubny pirat został naszym głównym bohaterem, więc pamiętajcie drogie dzieci, że wspaniałe przygody i nagrody czekają tylko tych, którzy martwią się tylko o siebie i żyją poza prawem. Just sayin.

Podobało się i chcecie więcej True Story?

Ps.  Wracając do pytania z sytuacją w jaskini: Co Wy byście wybrali?

Prześlij komentarz

0 Komentarze