Looking For Anything Specific?

Header Ads

Nie wybaczę Ci, Leonardzie! Ani Tobie, Matthew Quick!


Czuję w kościach uderzenia bicza, które spadną na mnie za poniższy tekst. Wiem, że tak będzie, bo wszyscy wydają się zakochani w „Wybacz mi, Leonardzie” i tylko jedna, biedna Gosiarella ma zupełnie inne uczucia względem tej książki. Dlatego najlepiej będzie ostrzec Was na starcie, że ten tytuł naprawdę mi się nie podobał i mam ochotę się wyżyć na blogu za zmarnowane godziny czytania. Przy okazji to jeden z tych tekstów, w których spoilery wesoło kicają i nikogo nie ostrzegają (może to zniechęci Was bardziej do sięgnięcia po tę książkę).

O czym jest to wybitne dzieło? O nastoletnim Leonardzie, który w dniu swoich urodzin postanawia zabrać ze sobą do szkoły pistolet z czasów II Wojny Światowej, by zabić parę osób. Poprzednie zdanie w zupełności wystarczy do opisania fabuły. Wyobraźcie sobie, że przez kilkaset stron czytacie o przemyśleniach osiemnastolatka, który opisuje krok po kroku dzień, w którym zabije wroga, a następnie popełni samobójstwo, po czym [SPOILER] okazuje się, że nie wystrzelił żadnej kuli. Nie żebym była niewrażliwa, ale jeśli bohater obiecuje mi coś na wstępie to czuję się zawiedziona, gdy nie dotrzymuje słowa. I tak zamiast opisów krwawej jatki czytelnik musi męczyć się z masą retrospekcji przerywanych odnośnikami do przemyśleń bohatera, a w międzyczasie czytać o jego żenujących zdolnościach interpersonalnych.

Leonard ma beznadziejną matkę, która w konkursie na matkę roku zbiera same punkty ujemne. Ma też równie beznadziejnego ojca, ale jego nie ma już w życiu naszego bohatera. Właściwie Leo jest sam. Nie ma nikogo na świecie, kto zainteresowałby się nim na tyle, by wiedzieć kiedy chłopak ma urodziny, pamiętać o tej dacie i złożyć mu życzenia. To chyba wiele mówi o człowieku, prawda? Niemniej w dniu, w którym Leonard postanawia umrzeć chce wręczyć prezenty czwórce swoich przyjaciół, by należycie się z nimi pożegnać. Gdy o tym przeczytałam to pomyślałam, że może nie jest tak źle. Było gorzej! Jego pierwszym 'przyjacielem' jest stary sąsiad z obsesją na punkcie filmów Bogarta. Nie jestem przekonana, czy kiedykolwiek odbyli rozmowę niezwiązaną z Bogartem, co jest okropnie smutne biorąc pod uwagę, że to właśnie z nim Leo ma najbliższą relację. Drugim 'przyjacielem' jest chłopak, z którym nasz bohater właściwie nie rozmawia, choć spędził z nim niemal każdą przerwę obiadową przez ostatnie trzy lata. Praktycznie nic o sobie nie wiedzą, a my szybko orientujemy się, że również niewiele dla siebie znaczą (nic dziwnego, skoro się prawie nie znają). Trzecim jest nauczyciel, który faktycznie przejmuje się swoimi uczniami i widać, że jest naprawdę dobry i troskliwy, ale i tak wydaje mi się, że ciężko zaliczyć go do grona przyjaciół Leo. Ostatnią osobą, z którą Leo chce się pożegnać jest dziewczyna rozdająca ulotki zachęcające do oddania swojego serca Jezusowi, i którą na pożegnanie chłopak postanowił napastować seksualnie, a co! Naprawdę rozumiem, że wprowadzenie takich zróżnicowanych osób, które niby miałyby być najbliższe dla bohatera miało na celu pokazanie, jaki wyjątkowy jest nasz Leonard, ale odebrałam to zupełnie inaczej. [ Uważacie, że powyższy tekst niewiele wnosi do całości? To spróbujcie przeczytać książkę, która niemal w całości składa się z fragmentów z nie wiadomo skąd wziętych i o niczym, a przy nich moje podsumowanie jest naprawdę intrygujące i zasługuje na literackiego Nobla].

Nie będę mu umniejszać, bo naszego głównego bohatera spotkała w dzieciństwie prawdziwa krzywda (tym razem konkretów Wam nie zdradzę), która musiała zostawić ślad na jego psychice. Żaden człowiek, a zwłaszcza dziecko nie powinno się mierzyć z takimi potwornościami, jakie go spotkały. Smutne jest również to, że nie miał on nikogo, kto zapewniłby mu odpowiednią pomoc i wsparcie. Ciężko mi go oceniać, bo nie potrafię sobie nawet wyobrazić jak zachowywałabym się po takich przejściach, jednak czy to okropne wydarzenie musi zmuszać czytelnika do sympatii względem Leonarda? Odczuwam współczucie i złości mnie niesprawiedliwość, z jakimi się spotyka. Denerwuje mnie, że nie ma nikogo bliskiego, a wszyscy wokół niego zachowują się okropnie, ale to wcale nie sprawia, że lubię Leonarda. Zwyczajnie nie lubię zarówno jego, jak i całej reszty. Beznadziejnie czyta się powieść, w której żaden bohater nie wzbudza w czytelniku większych emocji, a pozytywnych wcale. Pocieszała mnie jedynie myśl, że Leonard w końcu się zabije i pociągnie kogoś ze sobą. Selekcja niemal naturalna i przynajmniej książka, by się w końcu skończyła.

Teraz, gdy to piszę zaczynam rozumieć, dlaczego nie mam ani odrobiny ciepłych uczuć względem Leo. Zwyczajnie nie znoszę samobójców. Zabrzmiało okropnie? Pewnie tak, bo w społeczeństwie dopuszczalne jest jedynie współczucie dla ludzi, którzy nie potrafią sobie poradzić z własnym życie i wybierają najbardziej tchórzliwe i egoistyczne wyjście, zostawiając swoich bliskich, by sami musieli sobie radzić z całym syfem tego świata. Właściwie jeszcze im dodają cierpienia, gdy odbierają sobie życie, ale współczujmy biednym samobójcom. Przerabiałam to, więc wybaczcie, ale ja się wypisuję. Sorry, no sorry.

Z tyłu książki, na czwartej stronie okładki jest przytoczona wypowiedź psycholog Marii Rotkiel, która brzmi tak „Książka dla wszystkich samotników, wrażliwców, artystów i tych, którzy nie boją się stawiać trudnych pytań. Dla tych, którzy są inni i wiedzą, jak trudno być innym. Książka, która pomaga wierzyć, że wrażliwych ludzi jest więcej, niż nam się wydaje.” Chyba czytałam inną książkę, bo wydaje mi się, że do pewnego stopnia wpisuję się w target, a tytuł kompletnie nie dla mnie. Nie tak dawno temu, gdy byłam nastolatką może i zadawałam podobne pytania. Może zadaję je sobie również teraz, ale „Wybacz mi, Leonardzie” w żaden sposób mnie nie pociesza. Wręcz przeciwnie jeszcze dołuje. W dodatku zwyczajnie uważam, że to zła książka. Biorąc pod uwagę powszechne uwielbienie dla tej powieści chyba jestem bardziej inna od tych wszystkich 'innych', o których wspomina Maria Rotkiel.

Ps. I na bloga! Rzucę klątwę na każdą osobę, która mi napisze, że nie zrozumiałam książki! (Wszystkie inne argumenty są dopuszczalne)

Prześlij komentarz

0 Komentarze