
Marvel – jedno słowo, sześć liter, które w zupełności wystarczą by przyciągnąć moją uwagę. Stosunkowo bardzo późno, bo kilka dni przed oficjalną premierą, obejrzałam zwiastun i wiedziałam, że trzeba ruszyć tyłek do kina.Swoją drogą muszę się przyznać, że naprawdę nie znoszę klimatu krakowskiego Multikina (gdyby nie to, że obiecałam sobie nie poruszać zbyt wiele negatywnych tematów to z pewnością plułabym jadem na całego), jednak postanowiłam się poświęcić. Czy było warto? Owszem. Chichrałam się przez cały film.
W „Strażnikach Galaktyki” mamy piątkę sympatycznych głównych bohaterów. Pierwszym z nim jest Peter Quill aka Star-Lord (Chris Pratt), który jest kosmicznym złodziejaszkiem z obsesją na punkcie swojego walkmana. Poznajemy go, gdy wpadł na arcygenialny plan wyrolowania swojego wspólnika/szefa/niebieskiego człowieczka tj. sprzątnąć mu sprzed nosa glob. Problem polega na tym, że dokładnie w tej samej chwili większość mieszkańców galaktyki stwierdziła, że też chce go mieć (co z tego, że przez cały czas leżał sobie w jednym miejscu i nikt nie chciał mu poświęcić uwagi?), w tym też Największy Zły Kozak Galaktyki, Ronan (Lee Pace), który wysyła za nim swoją wysłanniczkę Gamorę (Zoe Saldana), która staje się kolejną główną bohaterką. Główny bohater nr 3 – zmutowany szop Rocket, oraz nr 4 - humanoidalne drzewo o imieniu Groot, także próbują dopaść Star-Lorda, przez co wszyscy zaczynają spuszczać sobie baty, aż w końcu wrzucają ich do więzienia by tam zakumulowali się z bohaterem nr 5 tj. Draxem (Dave Bautista).
Nie wgryzałam się jeszcze w opinie krążące o tym filmie w internetach, ale tu i ówdzie widziałam porównania do Gwiezdnych Wojen. Szczerze? Może (raczej na pewno) jestem dziwna, ale osobiście film kojarzył mi się mocno z „Kronikami Riddicka” (przeczytasz o nich tutaj). Zróbmy małe porównanie:
1. Spektakularne ucieczki z kosmicznego więzienia.
Więzienie, z którego uciekał Riddick było delikatnie mówiąc bardziej niebezpieczne, niż to ze Strażników Galaktyki. Niemniej twórcy zapewnili nam totalną rozwałkę z przyjemnymi efektami, a przy tym całkiem zabawną. Do tej pory śmieję się, gdy pomyślę o nodze (obejrzycie, zrozumiecie).
2. Jestem Kosmicznym Zbójem, więc zniszczę wszystkie planety.
Cóż... każdy musi mieć jakieś hobby – ja mam bloga, inni chcą się bawić w niszczycieli galaktyki. W Riddicku spotkaliśmy Lorda Marshala, który wymyślił sobie, że świetną rozrywką będzie zabicie wszystkich ludzi we wszechświecie, którzy nie będą chcieli nawrócić się na nekromańską wiarę. W Strażnikach mamy do czynienia z zapaleńcem Ronanem, który bardzo, ale to bardzo chce zepsuć jedną plantekę. Obaj mroczni panowie, w dziwnych czarnych wdziankach, są nie-do-końca-śmiertelni, więc ciężko popsuć im zabawę, niemniej...
3. Jestem Złym Uciekinierem z Więzienia, więc uratuję galaktykę.
Oglądając oba filmy dochodzę do wniosku, że wszyscy więzienni uciekinierzy to dobre chłopaki, które chętnie poświęcą swoje życie by ratować innych. Patatajują się na swoich statkach kosmicznych i spuszczają bencki Kosmicznym Zbójom. Przez krótką chwilę wcielają się w rolę superbohaterów by później ponownie wrócić do roli typów spod ciemnej gwiazdy.
Ponadto oba filmy są rewelacyjne. Naprawdę warto je obejrzeć (zresztą to zaszczyt być porównanym do Riddicka). Jedno jest pewne: na tym podobieństwa się kończą. Strażnicy Galaktyki mają lekki Marvelowski klimat i rozbrajający humor. Uwielbiam to, że przez ponad połowę filmu skręcałam się ze śmiechu, by chwilę później smutać się wraz z bohaterami. Jedyne co mi się nie podobało to oglądanie filmu w 3D. Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę lubię filmy trójwymiarowe, jednak ta wersja jakoś mnie odrzucała. Jestem prawie pewna, że było to winą tandetnych okularów Multikina (serio, one chyba nawet nie leżały koło porządnych okulatów 3D). Chyba coś jest nie tak, jak być powinno, skoro znacznie lepiej ogląda mi się na telewizorze 3D w domowych googlach, niż w kinie, prawda? Dlatego, jeśli będziecie się wybierać (powinniiście!) na „Strażników Galaktyki” to wybierzcie standardową wersję!
Ps. I <3 Groot!
Ps2. Wybieracie się na "Strażników...", czy może już oglądaliście?
W „Strażnikach Galaktyki” mamy piątkę sympatycznych głównych bohaterów. Pierwszym z nim jest Peter Quill aka Star-Lord (Chris Pratt), który jest kosmicznym złodziejaszkiem z obsesją na punkcie swojego walkmana. Poznajemy go, gdy wpadł na arcygenialny plan wyrolowania swojego wspólnika/szefa/niebieskiego człowieczka tj. sprzątnąć mu sprzed nosa glob. Problem polega na tym, że dokładnie w tej samej chwili większość mieszkańców galaktyki stwierdziła, że też chce go mieć (co z tego, że przez cały czas leżał sobie w jednym miejscu i nikt nie chciał mu poświęcić uwagi?), w tym też Największy Zły Kozak Galaktyki, Ronan (Lee Pace), który wysyła za nim swoją wysłanniczkę Gamorę (Zoe Saldana), która staje się kolejną główną bohaterką. Główny bohater nr 3 – zmutowany szop Rocket, oraz nr 4 - humanoidalne drzewo o imieniu Groot, także próbują dopaść Star-Lorda, przez co wszyscy zaczynają spuszczać sobie baty, aż w końcu wrzucają ich do więzienia by tam zakumulowali się z bohaterem nr 5 tj. Draxem (Dave Bautista).
Nie wgryzałam się jeszcze w opinie krążące o tym filmie w internetach, ale tu i ówdzie widziałam porównania do Gwiezdnych Wojen. Szczerze? Może (raczej na pewno) jestem dziwna, ale osobiście film kojarzył mi się mocno z „Kronikami Riddicka” (przeczytasz o nich tutaj). Zróbmy małe porównanie:
1. Spektakularne ucieczki z kosmicznego więzienia.
Więzienie, z którego uciekał Riddick było delikatnie mówiąc bardziej niebezpieczne, niż to ze Strażników Galaktyki. Niemniej twórcy zapewnili nam totalną rozwałkę z przyjemnymi efektami, a przy tym całkiem zabawną. Do tej pory śmieję się, gdy pomyślę o nodze (obejrzycie, zrozumiecie).
2. Jestem Kosmicznym Zbójem, więc zniszczę wszystkie planety.
Cóż... każdy musi mieć jakieś hobby – ja mam bloga, inni chcą się bawić w niszczycieli galaktyki. W Riddicku spotkaliśmy Lorda Marshala, który wymyślił sobie, że świetną rozrywką będzie zabicie wszystkich ludzi we wszechświecie, którzy nie będą chcieli nawrócić się na nekromańską wiarę. W Strażnikach mamy do czynienia z zapaleńcem Ronanem, który bardzo, ale to bardzo chce zepsuć jedną plantekę. Obaj mroczni panowie, w dziwnych czarnych wdziankach, są nie-do-końca-śmiertelni, więc ciężko popsuć im zabawę, niemniej...
3. Jestem Złym Uciekinierem z Więzienia, więc uratuję galaktykę.
Oglądając oba filmy dochodzę do wniosku, że wszyscy więzienni uciekinierzy to dobre chłopaki, które chętnie poświęcą swoje życie by ratować innych. Patatajują się na swoich statkach kosmicznych i spuszczają bencki Kosmicznym Zbójom. Przez krótką chwilę wcielają się w rolę superbohaterów by później ponownie wrócić do roli typów spod ciemnej gwiazdy.
Ponadto oba filmy są rewelacyjne. Naprawdę warto je obejrzeć (zresztą to zaszczyt być porównanym do Riddicka). Jedno jest pewne: na tym podobieństwa się kończą. Strażnicy Galaktyki mają lekki Marvelowski klimat i rozbrajający humor. Uwielbiam to, że przez ponad połowę filmu skręcałam się ze śmiechu, by chwilę później smutać się wraz z bohaterami. Jedyne co mi się nie podobało to oglądanie filmu w 3D. Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę lubię filmy trójwymiarowe, jednak ta wersja jakoś mnie odrzucała. Jestem prawie pewna, że było to winą tandetnych okularów Multikina (serio, one chyba nawet nie leżały koło porządnych okulatów 3D). Chyba coś jest nie tak, jak być powinno, skoro znacznie lepiej ogląda mi się na telewizorze 3D w domowych googlach, niż w kinie, prawda? Dlatego, jeśli będziecie się wybierać (powinniiście!) na „Strażników Galaktyki” to wybierzcie standardową wersję!
Ps. I <3 Groot!
