Pojęcie sztuki jest bardzo rozległe, przez co niemożliwe jest określenie jej ram. Sama chyba własnej nie mam, jednak gdybym miała próbować określiłabym to, jako piękny efekt ludzkiej pracy i wysiłku. Graffiti zaliczam do dzieł sztuki w takim samym stopniu, jak obrazy, czy rzeźby tzn. brzydkie uważam za bohomazy, zaś pięknymi się zachwycam. I jak większość wielbicieli sztuki wkurzam się, gdy widzę ją zniszczoną.
[Pamiętacie jeszcze Kill Them All? W ramach tej serii wylewam jad na grupy osób, które najchętniej zaraziłabym zabójczym wirusem. Poprzedni zwyrodnialcy w pełni sobie na to zasłużyli (link dla osób o mocnych nerwach), jednak tym razem jestem tylko zawiedziona, a nie opętana morderczym szałem, więc będzie łagodniej. Słowo!]
Z czasów dzieciństwa pamiętam jedno graffiti, które podbiło moje młode serce. Było bardzo duże (albo ja bardzo mała). Przedstawiało trzech zamaskowanych facetów ze sprayami w dłoniach na tle zachodzącego słońca. Niby nic, a jednak ożywiało szare blokowisko. Ściana wokół niego była pokryta różnymi tagami i bezsensownymi bazgrołami, jednak jego jednego nikt nikt śmiał ruszyć. Może pozostałym też się podobał albo znali autora i nie chcieli się narażać? Nie wiem. Ważne, że przez bardzo długi okres czas to graffiti było piękne i nienaruszone. Jednak do czasu aż znalazł się jakiś idiota, który stwierdził, że jego tag na pół obrazu będzie rewelacyjnym pomysłem. I tak z czasem, coś wyjątkowego zostało przykryte coraz większą liczbą podpisów osób, które chyba po raz pierwszy w życiu dostały spray do ręki i nie bardzo wiedziały co z nim zrobić. Gdyby zapytali mnie o radę kazałabym im psiknąć sobie po oczach, bo i tak najwyraźniej mają z nimi problemy (a raczej z mózgiem).
Obecnie nie przywiązuję się już do tak ulotnych i łatwych do zniszczenia rzeczy, a mimo to gdzieś w środku czuję żal i złość, gdy mijam na ulicy dobre prace, zamazane przez pacanów. Czasem jest to zwykła strzałka, której zostały połączone dwa epickie filmy (zdjęcie u góry), a czasami osiedlowy autobusik, który od lat nie ruszył z miejsca (zdjęcie poniżej). I zobaczcie, jak nie wiele trzeba by stworzyć coś wywołującego uśmiech: jeden transformator, niebieski, czarny i żółty spray oraz wyobraźnia. Niestety jeszcze mniej wymaga zniszczenie.
Przez takie smutne, zniszczone autobusiki Gosiarellowe serce się kraja oraz pojawia się chęć przelania krwi winowajców. W Krakowie mamy kilka wspaniałych graffiti czy murali i zawsze znajdzie się pajac, który postanowi je zepsuć. Jednym z najgłośniejszych przykładów jest ten z Janem Pawłem II -> link zewnętrzny. Nie wiem co tymi ludźmi kieruje, ale z całą pewnością z radością zostawiłabym ich na pastwę zombiaków. A wy?
Ps. Pytanie do Was: Graffiti jest dla Was formą sztuki?
[Pamiętacie jeszcze Kill Them All? W ramach tej serii wylewam jad na grupy osób, które najchętniej zaraziłabym zabójczym wirusem. Poprzedni zwyrodnialcy w pełni sobie na to zasłużyli (link dla osób o mocnych nerwach), jednak tym razem jestem tylko zawiedziona, a nie opętana morderczym szałem, więc będzie łagodniej. Słowo!]
Z czasów dzieciństwa pamiętam jedno graffiti, które podbiło moje młode serce. Było bardzo duże (albo ja bardzo mała). Przedstawiało trzech zamaskowanych facetów ze sprayami w dłoniach na tle zachodzącego słońca. Niby nic, a jednak ożywiało szare blokowisko. Ściana wokół niego była pokryta różnymi tagami i bezsensownymi bazgrołami, jednak jego jednego nikt nikt śmiał ruszyć. Może pozostałym też się podobał albo znali autora i nie chcieli się narażać? Nie wiem. Ważne, że przez bardzo długi okres czas to graffiti było piękne i nienaruszone. Jednak do czasu aż znalazł się jakiś idiota, który stwierdził, że jego tag na pół obrazu będzie rewelacyjnym pomysłem. I tak z czasem, coś wyjątkowego zostało przykryte coraz większą liczbą podpisów osób, które chyba po raz pierwszy w życiu dostały spray do ręki i nie bardzo wiedziały co z nim zrobić. Gdyby zapytali mnie o radę kazałabym im psiknąć sobie po oczach, bo i tak najwyraźniej mają z nimi problemy (a raczej z mózgiem).
Obecnie nie przywiązuję się już do tak ulotnych i łatwych do zniszczenia rzeczy, a mimo to gdzieś w środku czuję żal i złość, gdy mijam na ulicy dobre prace, zamazane przez pacanów. Czasem jest to zwykła strzałka, której zostały połączone dwa epickie filmy (zdjęcie u góry), a czasami osiedlowy autobusik, który od lat nie ruszył z miejsca (zdjęcie poniżej). I zobaczcie, jak nie wiele trzeba by stworzyć coś wywołującego uśmiech: jeden transformator, niebieski, czarny i żółty spray oraz wyobraźnia. Niestety jeszcze mniej wymaga zniszczenie.
![]() |
Uroczy osiedlowy autobusik |
Ps. Pytanie do Was: Graffiti jest dla Was formą sztuki?