Looking For Anything Specific?

Header Ads

Constantine, czyli serialowy mistrz okultyzmu


Do tej pory przy Eksperymencie DC zdawałam raporty z seriali, w których pojawiali się superbohaterowie. Może nie zawsze mieli oni super moce, ale za to pamiętali, by na nocne eskapady zabierać swoje kostiumy, maski i charakterystyczne bronie. Wybierali sobie ksywy i robili wszystko, by odhaczyć jak najwięcej punktów z mojego poradnika tworzenia superbohatera. Tym razem jednak musiałam się zmierzyć z Constantinem, który kompletnie nie pasuje do stereotypu komiksowego bohatera walczącego ze złem.

Przede wszystkim, jak wspomniałam, Constantine nie nosi kostiumu, chyba że można pod to podciągnąć jego prochowiec i cały image na Castiela z SN (swoją drogą wróciłabym do oglądania „Supernatural”, gdyby do ekipy dołączył Constantin). Constantin nie ma cech heroicznych, za to posiada dość specyficzny sposób bycia, przez który momentami bliżej mu do antybohatera niż bohatera pozytywnego. Dodatkowo nie lata nocą po mieście szukając zbirów, którym mógłby spuścić łomot. Właściwie to całkiem miła odmiana, bo zamiast siły mięśni używa wiedzy magicznej — rzuca zaklęcia, odprawia rytuały, wali mrocznymi przedmiotami w demony, czyli robi wszystko to, co przystało mistrzowi okultyzmu.

Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że Castiel i Constantine mają tego samego stylistę?
Niemniej nie można powiedzieć, żeby Constantin nie miał nic wspólnego z superbohaterami w maskach, bo przecież żyje z nimi w jednym uniwersum! Po zakończeniu pierwszego sezonu bohater zaliczył crossover z Arrowem i trzeba przyznać, że wypadł rewelacyjnie kradnąc cały epizod. Najciekawsze jest to, że najlepszym odcinkiem z Constantinem była właśnie jego przygoda z Zielonym Kapturem... W każdym razie wypadałoby dodać, że nasz łowca demonów także ma swoich pomocników: Chasa (Charles Halford), który po każdej śmierci zmartwychwstaje, więc jest idealnym mięsem armatnim oraz Zed (Angélica Celaya), której wizje pomagają w śledztwach. Problem polega na tym, że nie polubiłam żadnej postaci z serialu. Po pierwszym szoku i długim przyzwyczajaniu się do Matta Ryana w roli Constantina mogę śmiało napisać, że sprawdził się całkiem przyzwoicie, chociaż kompletnie mnie nie urzekł. Charles Halford może być, ale szału też nie zrobił. Chyba tylko Manny'emu (Harold Perrineau) udało się wywołać we mnie jakieś emocje, ale dopiero w dwóch ostatnich odcinkach, więc nie wiem, czy można to zaliczyć na plus. Za to Angélica Celaya wyznaczyła nowy poziom w koszmarnym aktorstwie, które powinno być zakazane lub podlegać grzywnie. W każdej scenie z jej udziałem zastanawiam się, czy ona naprawdę robi maślane oczy do każdego anioła/demona/szamana/człowieka, czy może najzwyczajniej w świecie to jest jej mina wyrażająca przerażenie. Jeśli tak to czy może ją kiedyś łaskawie zmienić?! Aktorzy dalej powinni posiadać rozbudowaną mimikę twarzy, prawda?

Mój pies ma podobną minę, gdy żebra o jedzenie, więc czuję się nieswojo. Niech ktoś rzuci Zed kosteczkę.
Choć nigdy nie miałam w rękach komiksowego "Hellblazera" to i tak wierzyłam, że ten serial mi się spodoba. Naprawdę powinien mi się podobać! Kochałam film pełnometrażowy z 2005 roku, więc byłam bardzo entuzjastycznie nastawiona do premiery serialu. I może na tym właśnie polega mój problem - tak bardzo lubiłam wersję kinową, że nowa odsłona najwyraźniej nie potrafiła sprostać moim wyobrażeniom. Liczyłam na mroczny klimat, mrożące krew w żyłach wątki, udręczonego bad assa w głównej roli i niesamowite potwory wyjęte z najgorszych horrorów, a po premierze mój entuzjazm zmienił się w jedno krótkie: Meh. Wątki może i były stosunkowo ciekawe, ale zbyt dużo czasu w każdym odcinku poświęcano na to, by Constantine i jego paczka dowiedzieli się, że coś jest na rzeczy, a następnie ustalili kto za tym stoi, później go znaleźli. Przez to akcja właściwa, którą rozumiem, jako zmierzenie się z problemem, rozgrywała się raz dwa i pyk - napisy końcowe. Cały nastrój horroru był obecny jedynie na początku odcinków, gdy twórcy chcieli zaprezentować widzom zło, z którym przyjdzie się mierzyć bohaterom, a później nastrój pryskał.

Innymi słowy nie potrafię się serialem zachwycać, jednak za totalną porażkę też nie mogę go uznać, więc dawałam mu szansę z odcinka na odcinek, aż po dziesiątym powiedziałam dość i dałam sobie spokój na kilka miesięcy. Dopiero teraz obejrzałam pozostałe trzy odcinki sezonu i zapewniam, że powrót był trudny. Przed każdym włączeniem przycisku play wiłam się, kręciłam i zaczynałam sprzątać byle tylko odwlec oglądanie – to nie świadczy dobrze o serialu. Nawet stacja NBC stwierdziła, że nie warto się przy nim męczyć, więc anulowano emisję po trzynastym odcinku, bez szans na powstanie kolejnego sezonu (przynajmniej w przypadku NBC). Wierzę, że część fanów była tą decyzją załamana, bo może i "Constantine" nie jest zły. On zwyczajnie jest byle jaki lub kompletnie nie w moim guście, dlatego tak mnie nudził. 

Ps. Szkoda, że takim ponurym akcentem kończymy serialowy Eksperyment z DC. Powiedzcie mi tylko, czy możemy spokojnie przejść do etapu podsumowań, czy chcecie jeszcze raporty z (konkretnych!) filmów pełnometrażowych? Jeśli tak to ewentualnie których?
Ps2. Swoją drogą dlaczego zawsze stacje kończą emisję serialu w najciekawszym momencie? To jakaś kara za niską oglądalność, czy jak?

Prześlij komentarz

0 Komentarze