Looking For Anything Specific?

Header Ads

Koszmar minionego lata po latach to koszmar!


Do niektórych filmów lubię powracać po latach, w przypadku slasherów ma to miejsce wtedy, gdy nie pamiętam, kto jest mordercą, ani w jakiej kolejności padają trupy bohaterowie. W przypadku serii Krzyk, taki powrót do przeszłości okazał się wspaniałym popkulturowym przeżyciem. Niestety, jeśli chodzi o „Koszmar minionego lata” i jego kontynuację to już nie było tak fajnie. Okazało się, że w przeciwieństwie do horrorów z Ghostfacem w roli głównej, który dalej potrafi świetnie umilić czas, to "Koszmar..." powoduje całą masę facepalmów.

Zastanawiam się z czego to wynika. Przecież przed laty nie uważałam go za epicką porażkę. Wręcz wspominałam go, jako stosunkowo udany slasher. A teraz mam ochotę spalić każdą istniejącą kopię tego filmu. Dlaczego? Chciałabym napisać, że w dużej mierze winę ponosi za to "Straszny film", który wykorzystał i sparodiował masę scen z "Koszmaru minionego lata", ale to było by zrzucenie winny na niewinnego. Co nie zmienia faktu, że przez większość czasu się śmiałam, zamiast bać, bo w w odpowiednich fragmentach przypominały mi się gagi ze "Strasznego filmu". Problem polega na tym, że oryginalne sceny w "Koszmarze minionego lata" oraz "Koszmarze następnego lata" ma w sobie niemal równy poziom absurdu, co parodia, a to nie świadczy najlepiej o horrorze. Zresztą przeanalizujmy co lepsze sceny (bądźcie gotowi na sporą dawkę spoilerów).

O czym tak właściwie jest "Koszmar minionego lata"? Grupka nastolatków po imprezie jedzie autem i potrąca człowieka. Chciałabym wierzyć, że we współczesnym świecie każdy normalny człowiek w takiej sytuacji wezwałby pogotowie, jeśli nie z powodu zwykłego człowieczeństwa to chociaż przez to, że zaoszczędziłoby to mu później wielu problemów. Niemniej nasi bohaterowie postanowili tego nie robić, bo według ich fachowej opinii ofiara była martwa i w niczym, by to nie pomogło. Co ciekawe kierowca był trzeźwy, a i tak uważał, że to skończy się dla nich źle. Ech... nawet nie mam siły tego komentować. W każdym razie mamy zwłoki i czas rozstrzygnąć co z nimi zrobić. Do wyboru są takie opcje:
a) zmienić zdanie i zadzwonić po pogotowie, bo są spore szansę, że idiota orzekający zgon nie potrafił znaleźć pulsu, bo... no cóż... jest idiotą.

b) odjechać zostawiając ciało na drodze, by kolejny przejeżdżający kierowca zadzwonił po policję, która powiadomi rodzinę ofiary o jego stanie.
c) wrzucić przejechanego człowieka do bagażnika, zawieść na molo i wrzucić do wody, by nikt go nie odnalazł, a jego rodzina nigdy nie wiedziała, co się stało z ich ukochanym tatusiem, mężem, bratem etc.


Jak sądzicie co wybrali? Oczywiście najbardziej zdumiewającą opcję, czyli c! 
I tak oto nastoletni geniusze postanowili przenieść ciało, umazać wnętrze samochodu w krwi i zrobić wszystko, by wyglądać na bardziej winnych, niż byli w rzeczywistości, a to wcale nie jest w tym najlepsze! O nie! Najzabawniej zrobiło się, gdy przyszedł czas wrzucenia ciała do wody, a ciało ożyło! I to nie w zombie stylu, tylko takim "Cześć, żyję. Proszę nie mordujcie mnie". Więc jak sądzicie, jaką decyzję wtedy podjęły nasze bystrzaki? Postanowili go dobić! Dobić, utopić i zanurkować za nim w otchłań wody tylko po to, by wyszarpać mu z ręki koronę, którą zabrał swoim oprawcom! So brilliant! 

Od czasu tamtego morderstwa minął rok. W tym czasie każdy ze sprawców się po obrażał na pozostałych i przestali ze sobą rozmawiać. Przynajmniej do momentu, gdy Julie James do miasteczka i dostała anonimowy list o treści "Wiem co zrobiłaś zeszłego lata" (stawiam, że ten film zainspirował powstanie A. w Pretty Little Liars).


Ale styl całkiem niezły: przeciw potopowa kurtka rybacka, kapelusz przeciw powodziowy i hak, jak u pirata. Co on w secondhandzie kompletował ten strój?
Według mnie nie jest to najbardziej przerażająca wiadomość, jaką można dostać, ale chyba nie jestem obiektywna, skoro nigdy nikogo nie zabiłam. W każdym razie nasza Julie postanowiła zrobić to, co tak często jest wytykane w filmach kryminalnych, czyli popędzić z kartką do wszystkich współwinnych w razie, gdyby nadawca nie wiedział kto jeszcze brał udział w zbrodni. W każdym razie szybko okazuje się, że ktoś wie o ich niecnym uczynku i postanawia ich ukarać. Właściwie należy im się, bo są mordercami, a który widz uważający się za zdrowego psychicznie będzie się martwić tym, że jeden morderca pozabija innych? Mała strata dla społeczeństwa i właśnie dlatego tak lubiliśmy serial Dexter. Problem polega na tym, że nadawca tej wiadomości jest kompletnie pomylony i właściwie nie wiadomo o co mu chodzi, bo z jednej strony znęca się psychicznie nad naszymi morderczymi nastolatkami, a z drugiej zamiast ich zwyczajnie zabić to ten pacan uśmierca samych postronnych. To nie ma sensu! Znaczy ma budować napięcie, ale tylko przy założeniu, że widz to idiota lub morderca zamiast karać, lubi zwyczajnie wbić hak w ludzkie mięsko. Odrobinę żenujące. Poważnie, czy tylko ja uważam, że morderca musi mieć jakiś cel?
Dokładnie! Na co czekasz Ty leniwy morderco?!
I tak przez swoje zwlekanie na ostatnią chwilę z wykończeniem głównej grupki, okazuje się, że 50% celów przeżyło, by reżyser mógł stworzyć kontynuacje. Tylko po co? By powtarzać te same błędy w nowej scenerii? Co kto lubi. Jako fanka slasherów trochę żałuję, że wróciłam do "Koszmarów...", zamiast zachować po nich w miarę dobre wspomnienia. A teraz widzę tylko błędy, absurd i słaby scenariusz. Pociesza mnie jedynie, że poza absurdem film pasuje do głównych cech gatunku. Powiem Wam jedno: nie oglądajcie "Koszmarów..." niezależnie od tego, czy jesteście fanami slasherów, czy nie. Jeśli wspominacie go miło to tym bardziej do niego nie wracajcie. Zachowajcie dobre wrażenia z przed lat i nie popełniajcie mojego błędu.

Ps. O czym byście pomyśleli, gdybyście dostali anonimową wiadomość "Wiem co zrobiłeś zeszłego lata!"? Serio, co by to było?
Ps2. Mieliście film, który lubiliście dopóki go ponownie nie obejrzeliście?

Prześlij komentarz

0 Komentarze