Looking For Anything Specific?

Header Ads

Hogwart dla zabójców, czyli o Nibynocy Jay'a Kristoffa

Recenzja książki Nibynoc czy warto?

Ach, te nastoletnie zabójczynie skąpane we krwi swoich wrogów! Czymże byłby fantastyczne światy bez skrytej w mroku skrytobójczyni? Powiadam Wam: Niczym dobrym! Dlatego dziś mam dla Was kolejną książkę o bohaterce siejącej postrach i pragnącej doprowadzić świat do upadku. Panie, Panowie i czytelnicy wszelkiej maści, oto wrażenia z "Nibynocy" Jay'a Kristoffa.

Nasza mordercza zabójczyni Mia jest pomroczem, lecz nie ma pojęcia co to oznacza poza tym, że potrafi władać cieniami (ciemnością panującą wewnątrz i na zewnątrz) oraz podąża za nią cień nie-kota. Ponadto Mia ma misje - zabić osoby odpowiedzialne za śmierć jej ojca i pogrążenie jej familli. Obie te rzeczy przyczyniają się rosnącego pragnienia wstąpienie w szeregi najprzeraźliwszych morderców, jakich nosiła ziemia - Czerwonego Kościoła Matki Błogosławionego Morderstwa (zwanego dalej Hogwartem dla Zabójców). Z jakiegoś nie do końca zrozumiałego dla mnie powodu doszła do wniosku, że tylko przynależąc do morderczej organizacji uda jej się zabić swoich wrogów. Nie oceniam, ale z przyjemnością przedstawię Wam szkołę zabójców.


Podobnie, jak Hogwart nie jest dla Mugoli, tak Czerwony Kościół nie jest dla niewinnych. Każdy potencjalny uczeń musi złożyć Matce ofiarę, czyli wrzucić do czary jakąś pamiątkę wyrwaną z truchła zabitego zabójcy np. wyrwane zęby lub oko. Jak pisałam, to nie jest szkoła dla niewinnych. Trzeba mieć jakieś podstawy, które nauczyciele mogliby doskonalić, a skoro o tym mowa, to akolici mają tylko czterech nauczycieli i dyrektorkę, która przypomina damską wersję Albusa Dumbledore'a. Oczywiście o ile Dumbledore zamordowałby kilkadziesiąt ludzi. Taka już z niej urocza staruszka, która według naszej głównej bohaterki bardziej pasowałaby do bujanego fotela ustawionego przy kominku i otoczona przez gromadę wnucząt, niż do przewodzenia bezlitosną grupą skrytobójców. Lekcje eliksirów zostały zastąpione Prawdami - za tą enigmatyczną nazwą kryje się nic innego, jak sztuka przyrządzania trucizn i antidotów. Tylko nie jestem pewna, czy nauczycielka tego przedmiotu, Zabójczyni Pająków (za samą ksywę ją lubię! Piąteczka od arachnofobiczki!), która regularnie otruwa swoich uczniów, pasuje mi do odpowiednika Snape'a? Chyba odpowiedniejszym zastępstwem jest raczej Solis, który [uwaga spoiler] już na pierwszych zajęciach odrąbał Mii rękę. Tak, to zdecydowanie wredniejszy typ.

Niemniej czym byłaby szkoła bez uczniów. O dziwo nawet w szkole dla zabójców panują jakieś zasady i niewolno zabijać innych uczniów (przynajmniej akolitom, bo kto nauczycielom zabroni?), jednak wiecie jak jest - w młodych gniewnych płynie gorąca krew, więc od czasu do czasu pada jakiś trup. Nawet nasza mała panna Potter Corvere znalazła swojego Draco, tylko zamiast być bladym blondynem okazał się piegowatą rudowłosą dziewuchą z mieczem zamiast różdżki. Dobrze, postaram się już być poważna, chociaż naprawdę bawi mnie, że Jay Kristoff postanowił posadzić młodych skrytobójców w ławkach, przy których skrupulatnie notują składniki nowych trucizn. Dobrze, że rodzice uczniów dostarczyli zwolnień z WF-u, bo byłby wstyd. Niemniej muszę być sprawiedliwa. Autor robił co mógł, by ta cała nauka w morderczym akademiku miała sens i miała. Przynajmniej do pewnego momentu, bo ile rozumiem, dlaczego zabójcy szlifują swoje umiejętności pod okiem specjalistów, tak samo przyjęcie w ich szeregi na stałe wydaje mi się całkiem zbędne. Widzicie wydaje mi się, że w przypadku takiego fachu ważniejsze jest zdobycie zabójczych umiejętności, niż otrzymanie dyplomu. Jeśli był w tym głębszy sens, to autor albo nie pofatygował się, by go przedstawić, albo czeka z ujawnieniem informacji w kolejnym tomie.


"Nigdy nie zauważą noża w twojej ręce, jeśli zatracą się w twoich oczach. 
Nigdy nie poczują trucizny w twoim winie, kiedy upiją się twoim widokiem."
[To akurat cenna lekcja!]

Zastanawiam się tylko, czy przekonał mnie, abym sięgnęła po kolejny tom przygód Mii Corvere. Z jednej strony początek był ciężki. Nie mogłam się przyzwyczaić do jego stylu prowadzenia fabuły i nieustannych przypisów, które zajmowały niejednokrotnie całą stronę. Ostatecznie narracja zaczęła mnie przekonywać. W szczególności podobał mi się humor, który nie był natrętny, ani wymuszony. Podobało mi się, że w księdze pierwszej każdy rozdział posiadał krótki zalążek wcześniejszej historii głównej bohaterki, a dopiero później zaczynała się akcja właściwa. Lekka wulgarność też nie przeszkadzała, choć trzeba przyznać, że niektóre sceny są dość odważne, by "Nibynoc" nie trafiła na księgarnianą półkę młodzieżówek. Z kolei do przypisów nie udało mi się przekonać, więc po pewnym czasie kompletnie je ignorowałam, bo choć niektóre (te krótkie) bywały zabawne, to jednak znaczna wielkość opisywała kompletnie nieistotne i nieciekawe ciekawostki dotyczące historii świata, który mnie nie zaciekawił. Tak, przykro mi, ale świat wykreowany przez Jay'a Kristoffa mnie nie zafascynował, a wierzcie mi, fantastyczne krainy zazwyczaj intrygują mnie jak szalone. Za to bohaterowie byli całkiem interesujący.

Nim zaczęłam czytać "Nibynoc" przeczytałam (u eM poleca), że Celaena Sardothien była najstraszniejszą zabójczynią (z książki "Szklany tron") tylko z nazwy i to Mii Carvere należy się ten tytuł. Nie jestem pewna, czy mogę się z tym zgodzić. Nie widzę między nimi wielkiej różnicy, za to jest wiele podobieństw - od traumatycznej przeszłości przez niezwykłe zdolności, którymi nie dysponują inni zabójcy, aż po... a nie to byłby spoiler. Ponadto obie kąpią się we krwi i obie mają sumienie. Mia nie jest potworem, choć narrator próbuje nam sprzedać inną wersję wydarzeń. Zwyczajnie jej historia jest opisana w bardziej dosadny sposób. To jednak absolutnie nie znaczy, że jej nie polubiłam, bo bardzo podobał mi się jej podstępny styl mordowania. Trzeba przyznać, że dziewczyna jest cwana i punkt dla niej za to! Zresztą zapewne odziedziczyła to po autorze, który potrafi wodzić czytelników za nos fundując im całkiem zaskakujące zwroty akcji i to nie tylko na pierwszym planie, ale również w historiach bohaterów drugoplanowych. A skoro o nich mowa, to naprawdę niektórzy są fascynujący. Tricky, Ash, czy Cyd są postaciami, których sekrety będziecie chcieli poznać, a gdy to zrobicie dojdziecie do wniosku, że było warto.

Dlatego chyba tak, Kristoff mimo niefortunnego początku, przekonał mnie do sięgnięcia po kolejny tom,"Bożogrobie", które już trafiło do księgarni. Jednak nie wiem, co zrobić z Wami. Wiem, że nie wszystkim się to spodoba. Dla jednych będzie zbyt młodzieżowa, dla innych zbyt +18, a jeszcze inni mogą nie polubić stylu autora, dlatego decyzję zostawię Wam pisząc tylko, że to odrobinę bardziej hardcorova wersja "Szklanego Tronu".

Ps. Jestem na etapie pochłaniania książek o zabójczyniach i wszystkiego, co związane z morderczymi organizacjami, więc jeśli coś takiego czytaliście i jest godne polecenia, to śmiało polecajcie!

Prześlij komentarz

0 Komentarze