Looking For Anything Specific?

Header Ads

Skazane na 100 słów, czyli o Vox Christiny Dalcher

Nie ulega wątpliwości, że z kobiet są straszne gaduły. Jestem kobietą i wiem, że bez problemu mogłabym gadać godzinami i wciąż nie zabraknie mi słów. Ba! Prowadzę bloga, bo ciągle jest mi ich mało. Gdybym utknęła w świecie, w którym przysługiwałaby mi ich określona ilość, czułabym się zniewolona. W takim świecie rozgrywa się książka "Vox" Christiny Dalcher.

Skazanie na milczenie zaczęło się po cichu. Wpierw niemal niezauważalnie pozbyto się kobiet z Kongresu. W szkołach pojawiły się zajęcia zachęcające do 'powrotu do korzeni', aż w końcu rząd podpisał dekret, a kobiety otrzymały opaski, które po przekroczeniu 100 wypowiedzianych słów raziły prądem. 


[Uwierzycie, że przeczytaliście już 100 słów? Dotąd nie miałam pojęcia, jak ubogo wygląda 100 słów]

[Edit: Dzień drugi] Aż doszło do dnia, gdy nagle wszystkie kobiety zostały pozbawione swoich stanowisk i zmuszone do prowadzenia gospodarstwa domowego, a przynajmniej te heteroseksualne, bo pozostałe zostały aresztowane. Podobnie zresztą jak cudzołożnice, które upokarzało się publicznie w telewizji. Samotne też nie miały lekkiego życia, jeśli nie miały u swojego boku męskiego krewnego gotowego je utrzymywać (bo niby jak miałyby na siebie zarabiać?). Teraz pomyślcie o wszystkich małych dziewczynkach, które też nosiły 'bransoletki', pomimo tego, że albo dopiero uczyły się mówić, albo jeszcze nie rozumiały, dlaczego muszą milczeć, gdy ich bracia radośnie przekrzykują się przy rodzinnym stole. Czy tego nie dało się przewidzieć?

[Edit: Dzień trzeci] Oczywiście, że się dało! Część kobiet, nazywanych we współczesnym (naszym) świecie 'szalonymi feministkami', wiedziało, do czego może doprowadzić zamykanie oczu na te zmiany. Próbowały przeciwdziałać, lecz łatka 'bojujących feministek' i pobłażliwe podejście kobiet takich jak Jean, nasza główna bohaterka, nie pomogło. Wyrzucały sobie swoją bierność po fakcie. W ciszy. Zmuszone do całkowitego podporządkowania swoim mężom i pozostałym mężczyzną, nie mogły już nic zrobić. Ani pisać, ani mówić, a tym bardziej protestować. Pozbawione paszportów nie mogły nawet wyjechać z USA, a pozostałe kraje przyglądały się ich tragedii w ciszy.

Jaen, która niegdyś była uznanym naukowcem pracującym nad przełomowym lekiem na afazję, |LIMIT 100 słów wyczerpany, więc doceńcie dodatkowe 7 słów, za które zostałabym siedmiokrotnie porażona prądem, gdybym żyła w takim świecie| dziś nie może nawet sama odebrać poczty. | Zamiast pełnych zdań, używa pojedynczych słów. Nie może pisać ani porozumiewać się za pomocą gestów. Czasami zużywa dzienny zapas słów na uspokajanie krzyczącej przez sen córki. Musi znosić mizoginistyczne komentarze od syna, któremu nowy system wyprał mózg. 
Jednak jej życie ma szansę się zmienić w chwili, gdy brat prezydenta ulega ciężkiemu wypadkowi i jedynie jej jeszcze niestworzony lek może mu pomóc.  I oto kobieta/naukowiec staje przed obliczem dylematu, czy dla dobra ludzkości powinna pomóc swoim ciemiężycielom? 

Muszę przyznać, że "Vox" jest naprawdę mocną książką - daje do myślenia tak bardzo, że od pierwszych stron mój mózg płonął. W dużej mierze [edit: dzień piąty] przez to, że autorka pięknie splotła ze sobą akcję rozgrywaną po w dystopijnym świecie z przemyśleniami i wspomnieniami bohaterki na temat tego, jak do tego doszło. I tu prawdziwa niespodzianka: Było to zaskakująco łatwe i osadzone w realiach, które rozgrywają się obecnie w Stanach Zjednoczonych. To straszne, jak dobrze to przemyślała i jak realne TO się wydaje. Wiecie jednak, co jest najlepsze?  Choć "Vox" ideologicznie szokuje i przeraża, to nie jest to poziom bestialskiego okrucieństwa z "Opowieści Podręcznej", który mnie odstraszał na wielu płaszczyznach. Tu kobiety pamiętają, że były i są zajebiste, tylko rząd obłąkany. Tu mężczyźni (czyt. mężczyźni, a nie ludzkie śmieci bez pewności siebie sikające w gacie na myśl, że kobieta może mieć własne zdanie) pamiętają, że ich kobiety były i są ich partnerkami. Społeczeństwo pamięta, jak powinien wyglądać świat. Tylko boi się otwarcie zbuntować. [Znów przekroczyłam limit - tym razem o 37 słów]

[Edit: dzień szósty] Nie ulega wątpliwości, że pierwsze skrzypce gra tu kreacja świata, lecz mamy drugi wątek skupiający się na doktor Jean - jej życiu rodzinnym i pracy. I jak poinformowała nas w prologu - zabiła prezydenta, dlatego od początku jesteśmy świadomi, że cała ta historia do zmierza do tego punktu. Ten wątek też daje radę i potrafi zainteresować, a jednocześnie nieco studzi podgrzane emocje i pokazuje, jak fajnie autorka wykorzystuje swoją wiedzę (wszak Christina Dalcher jest lingwistką). Chociaż, jeśli nie macie w swoim życiu osoby dotkniętej afazją, może Was to ciekawić nieco mniej. Niemniej wciąż jest to dobrze prowadzona historia. Przynajmniej do zakończenia, bo [Edit: dzień siódmy] ono nieco kuleje. Wydaje się robione na szybko i musiałam czytać je trzy razy, żeby zrozumieć, co tam właściwie się stało. 

W podziękowaniach autorka przyznała, że "Vox" powstał w ciągu dwóch miesięcy. Myślę, że gdyby dała sobie nieco więcej czasu na doszlifowanie zakończenia, to nie miałabym się do czego przyczepić, a tak zakończenie wydawało się robione na szybko, bo deadline gonił. To jedyna wada i strasznie żałuję, że ją ma. Wiecie dlaczego? Dlatego, że po latach poszukiwań, znalazłam książkę, którą mogę z czystym sumieniem polecić każdemu - "Voxa" powinien przeczytać każdy, niezależnie od wieku, płci, czy ulubionego gatunku[Edit po raz enty] Dlatego, że jest ciekawa, dobrze napisana, wciągająca i otwiera oczy na problemy naszego świata w nienachalny sposób, który zazwyczaj towarzyszy podobnym tematom. 

Zdradzę Wam teraz sekret (w sumie pisałam to już w komentarzach, więc sekret z tego żaden). Nie skończyłam "Opowieści Podręcznej". Nie byłam w stanie.  Za to "Vox" wciągnęłam na raz. Dlatego, jeśli obawiacie się, że Was przerośnie lub nie będzie w Waszym guście, to obawiam się, że nie macie się czym martwić. Od dawna nie czytałam czegoś tak dobrego - to złoto, diamenty i adamantium!

Ps. Na koniec jeszcze jedna kwestia, czyli podsumowanie tego mojego małego eksperymentu z publikowaniem tego tekstu po sto słów na dzień. Muszę przyznać, że to był koszmar. Tak bardzo chciałam się wygadać i opisać całą książkę za jednym zamachem, a tu wychodził nie cały akapit. Nie mam pojęcia jakim cudem nie zgubiłam wątku. Podejrzewam, że to była męczarnia nie tylko dla mnie, ale również dla Was, a przecież my mogliśmy pogadać w komentarzach i prawdziwym życiu. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby podobne ograniczenia stały się normą i mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.




Prześlij komentarz

0 Komentarze