Looking For Anything Specific?

Header Ads

Teoria slasherowego requela, czyli Krzyk 5

 

Pierwszy "Krzyk" jest moim ulubionym slasherem i mam do niego ogromny sentyment, a jednak wszystkie kolejne części, które jako fanka oglądam z przyjemnością, to raczej mnie rozczarowują. Co tu ukrywać dwójka" była gorsza od jedynki, "Krzyk 3" znacząco obniżył poziom, a o remake, czyli "Krzyk 4" mój mózg wyrzuca z pamięci. I teraz mamy "Kryk 5", którego nie tworzy Wes Caven... Przyznaję, trochę się bałam i to nie w sposób, w jaki przy horrorach bać się powinno.


[Nie zdradzę Wam, kim jest morderca, ale szczypta mini spoilerów czai się w tekście, więc czytacie na własną odpowiedzialność!]


Moje obawy to jednak nic przy tym, co czuli fani "Ciosu" (fikcyjny film w świecie wykreowanym, który odpowiada naszemu "Krzykowi" tj. również opowiada historię Ghostface ganiającego za Sidney), gdy pojawiła się kontynuacja z napakowanym Ghostfacem zabijającgo ludzi jakimś maczetowym miotaczem ognia. Nie pytajcie, zobaczycie... W każdym razie, gniot jak ich mało, więc zbulwersowani fani postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i dać scenarzystom lepszy materiał, a przynajmniej z takiego założenia wyszła siostrzenica Randy'ego Meeksa, gdy próbowała wytłumaczyć pozostałym, dlaczego Ghostface powrócił do Woodsboro, oraz dlaczego uważa, że to, co się dzieje, to requel.



Porozmawiajmy o requelu. Pierwsza część to wiadomo, oryginalny materiał i baza. "Krzyk 2" to sequel, czyli kontynuacja. Trzecia była zwieńczeniem trylogii, a przynajmniej tak było w zamyśle, dopóki po 10 latach nie pojawił się "Krzyk 4", który miał być remake'iem. Do tego po drodze doszedł jeszcze "Krzyk" w serialowej wersji i zrobił się krwawy chaos. Twórcy musieli wymyślić coś nowego, by reanimować serię, więc sięgnęli po jakże ostatnio w Hollywood modny requel, czyli ni to prequel, ni to sequel, a połączenie ich obu. Taka kontynuacja pisząca historię od nowa, a czas pokaże, czy "Krzyk 5" faktycznie stanie się nową bazą, bo na tę chwilę widzę jedynie ogromny ukłon twórców względem oryginału. I jako fanka: lubię to.



Odniosłam wrażenie, że twórcy nowej części też są ogromnymi fanami tej serii. Poza tym, że jak zwykle (poza serialową odsłoną) pojawiają się znane nam postacie, czyli Sidney - najbardziej doświadczona final girl w historii slasherów, Gale i jej szeryf, mamy tu nowe pokolenie spokrewnione z tymi, którzy zostali zamordowani w poprzednich częściach. Bliźniaki, których wujkiem był Randy to cudna wstawka, ale [mini spoiler] córka Billy'ego Loomisa to prawdziwa wisienka na torcie! Umówmy się, że gdy final girl zostaje córka mordercy z pierwszej części, to się ten zabieg docenia! Plus te wszystkie nawiązania! Ostateczna rzeź ma miejsce w domy Randy'ego, czyli w tym samym miejscu, gdzie rozgrywała się jatka z oryginału. Przyznaje, że równie wyborne było odtworzenie sceny na kanapie, gdy siostrzenica Rendy'ego ogląda "Cios", w której "Randy też leży na kanapie, oglądając horror, a zabójca się za nim czai! Zresztą wiele scen odtworzono i przez ten sentyment oceniam ten film znacznie lepiej, niż powinnam.


Naprawdę cieszę się, że nie jestem profesjonalnym krytykiem, bo musiałabym Wam napisać, jak wiele słabych elementów składa się na ten film, a nie chcę tego robić. Bawiłam się bardzo dobrze i cierpiałam jedynie przy okropnie drewnianym aktorstwie Melissy Barrery, czyli naszej nowej final girl. Poważnie, osoba odpowiedzialna za casting powinna zmienić robotę, bo nie ma kompetencji. W polskich paradokumentach castingi i - co ważniejsze - gra aktorska bywają znacznie lepsze. Obsadzenie w głównej roli aktorki, przez którą krwawią oczy, nawet w slasherach jest bezsensownym pomysłem, przez co całość bardziej przypomina szmirę, którą omówiłabym w Kiczowatych Horrorach (gdybym nie była leniwą bułą), niż kasową produkcję. 


Jeszcze nigdy nie kibicowałam tak mocno Ghostface'owi, by wykończył final girl.


Niemniej poza nieszczęsną Melissą Barrerą, "Krzyk 5" dał mi to, na co liczyłam. Dużo biegania, dźgania i krwi. Bawiłam się świetnie widząc liczne nawiązania i chociaż bezproblemu zgadłam, kto czai się pod maską Ghostface'a (słowo daję, po 20 minutach wytypowałam prawidłowo, więc nie wiem, czy to było tak oczywiste, czy slashery zbyt często oglądam), parę rzeczy mnie zaskoczyło. Głównie te fragmenty, gdy ktoś akurat wywinął się śmierci, ale też się liczy. A skoro o przewidywaniach mowa, to czas na teorie, tym razem od weterana szeryfa Dewey'a Riley'a na temat tego, jak znaleźć mordercę:

1. Nigdy nie ufaj ukochanej osobie.

2. Motyw zabójcy zawsze wiążę się z przeszłością.

3. Pierwsza ofiara zawsze ma grupę przyjaciół, do której należy zabójca.

Cóż... nie we wszystkich slasherach się to sprawdza, ale skoro nikt nie dźgnął mnie tyle razy, co Dewey'a, to kłócić się nie będę. Tylko odrobinę zmarszczę nosek i napiszę, że zasady wymienione we wszystkich wcześniejszych produkcjach były znacznie lepszymi instrukcjami na temat tego, jak przetrwać w horrorze. Niemniej nie dla zasad oglądamy "Krzyki", a dla dźgania, a tego jak zawsze nie brakuje, więc oglądajcie śmiało.


Ps. Po skończeniu "Krzyku" zrobiłam sobie maraton z Marvelem i powiem Wam, że bardzo brakowało mi tego dźgania. Tam wszyscy trzymają broń i nikt nikogo nie rani. Skandal! 

Ps2. Fani slasherów, podrzućcie mi swoje ulubione tytuły!

Prześlij komentarz

0 Komentarze