Looking For Anything Specific?

Header Ads

Czy warto wydawać z wydawcą, czyli wady i zalety tradycyjnego modelu wydawniczego

 

Jest wiele sposobów na wydanie książki - tradycyjny model wydawniczy, vanity press, self-publishing etc. Przed autorami otwiera się także wiele możliwości, by dany model do siebie dopasować (np. przez agenta literackiego, czy firmy wspomagające pisarzy jak Wydaj To!), jednak tym razem chciałabym omówić najpowszechniejszy sposób wykorzystywany przy tradycyjnym modelu tj. autor idzie prosto do wydawnictwa.



Jak działa tradycyjny model wydawniczy?

Najprościej rzecz ujmując: po postawieniu ostatniej kropki w książce, autor tworzy propozycję wydawniczą, a następnie wysyła do wybranych przez siebie wydawnictw. Jeśli ma szczęście, po upływie paru miesięcy (czasem mniej, czasem więcej) dostaje pozytywną odpowiedź, negocjuje i podpisuje umowę, a następnie wpada w wir machiny wydawniczej. Redakcja, redakcja autorska, druga redakcja, ponowna redakcja autorska, korekta, wprowadzanie poprawek, a jeśli Wasz wydawca uzna, że pozwoli Wam mocniej zaangażować się w proces, to dochodzą również prace nad okładką i elementami graficznymi wewnątrz, zatwierdzanie składu oraz promocja. Następnie, jeśli nie ma żadnych fuck upów, książka trafia do księgarń, a wy po upływie ustalonego w umowie czasu, dostajecie raport sprzedaży i - ponownie, jeśli nie ma żadnych fuck upów - swoje wynagrodzenie (pomniejszone o zaliczkę, jeśli taką otrzymaliście po podpisaniu umowy). Wydaje się dość proste, prawda? Co mogłoby się nie udać?

Tia... mogłabym na podstawie samych swoich doświadczeń książkę napisać, ale raz, że wtedy znów trafiłabym na dział fantastyki, a dwa nie stać mnie na psychiatrę... sami domyślcie się dlaczego.


Zalety wydawania z wydawcą

Do trzech najmocniejszych zalet tradycyjnego modelu wydawniczego zaliczam: brak wkładu własnego, przerzucenie odpowiedzialności na wydawcę oraz prestiż. Już wyjaśniam! To wydawca w całości (naprawdę, nie dajcie się zwieść dziwnym propozycją współfinansowania, bo to nie jest tradycyjny model!) pokrywa koszty związane z wprowadzeniem Waszej książki na rynek, a ponadto wypłaca Wam honorarium. W obecnych czasach, naznaczonych potworną inflacją oraz astronomicznymi cenami papieru i druku, jest to ogromna zaleta! Wydawnictwom naprawdę należy się przyznanie plusa za ponoszenie pełnego ryzyka finansowego, bo jak wiadomo, inwestycja może się nie zwrócić.


To również po stronie wydawcy leży przygotowanie książki, czyli zapewnienie autorowi redaktora prowadzącego, a książce porządnej redakcji, korekty, składu, okładki, promocji i dystrybucji. Autorzy nie muszą się tu teoretycznie martwić o nic (chyba że traficie na wydawcę, który to na Was zepchnie znalezienie tych ludzi — zupełnie nie wiem, dlaczego mi to przyszło go głowy. Zupełnie...). To naprawdę spory plus, bo skąd autor, zwłaszcza debiutant, mógłby wytrzasnąć odpowiednich profesjonalistów (przypominam, że w ramach tego tekstu zakładam, że przykładowy autor nie wie o istnieniu Wydaj To!)?! Nawet nie będę wspominać o szerokiej dystrybucji, która bez odpowiednich kontaktów i umów wydawcy przysporzyłaby autorowi nie jeden potężny ból głowy. Teoretycznie sama promocja też nie powinna Was martwić, ale radziłabym Wam włączyć się w ten proces - w końcu na tym polu pracujecie też na sukces swój i  Waszej książki! Niemniej - znów pokreślę, że teoretycznie - dzięki przerzuceniu odpowiedzialności wydania na wydawcę, Wy możecie zajmować się tym, w czym jesteście najlepsi: pisaniem!


Na koniec zostawiłam najbardziej trywialną zaletę, choć wiem, że w aspekcie psychologicznym jest równie ważna, jak poprzednie. Choć zupełnie się z tym nie zgadzam, przeważająca większość autorów i czytelników wciąż postrzega książki wydawane pod logiem "prawdziwego" wydawnictwa za lepsze od self-publishingowych czy tych z logiem wydawnictwa vanity press. I choć mam wrażenie, że powoli się to zmienia, samo znajome logo na okładce w oczach wielu osób uwiarygadnia jakość książki. Znam wspaniałych autorów, którzy jako autorzy niezależni robią rewelacyjną robotę i ich książki w niczym nie ustępują tym z tradycyjnych wydawnictw, a jednak i oni prywatnie przyznają, że chcą, by ich książki zostały wydawane pod znanym logo. Cóż... nim przekonałam się, co to oznacza, również tego chciałam. Jednego za to autorom wydającym w tradycyjnym modelu odmówić nie można: jako nieliczni zostali wybrani spośród setek innych propozycji napływających miesiąc w miesiąc do wydawnictw.


Warto również wspomnieć, że z tymi trzema potężnymi zaletami wiąże się również poczucie bezpieczeństwa i komfort, bo jak wspominałam, autor niczym nie ryzykuje i wierzy, że jego papierowe dziecko trafia w ręce profesjonalistów, a dodatkowo może liczyć na siłę sprzedażową marki, która przez lata zebrała grono wiernych czytelników.


Wady wydawania z tradycyjnym wydawcą

Teraz lepiej zaparzcie sobie meliskę lub trzymajcie pod ręką nerwosole, bo przechodzimy do wad... Wiecie, co jest najzabawniejsze? Przed debiutem nie przyszło mi do głowy, że tradycyjny model wydawniczy może mieć wady. Bałam się jedynie redakcji i reakcji czytelników... sama się teraz śmieję z własnej ignorancji, ale nim przejdę do ekstremalnych przykładów, najpierw odwróćmy te trzy zalety, by spojrzeć na ich drugą stronę.

Jak to mówią: jeśli nie ryzykujesz, nie pijesz szampana, więc brak wkładu własnego oznacza, że dzielicie się zyskami w nierównym (nierówny nie jest jednoznaczny z niesprawiedliwym!) procencie. Po prawdzie bardzo często nie macie pewności, czy przesłane przez wydawcę zestawienie sprzedaży jest prawdziwe. Nie żebym nie ufała wydawnictwom, ale tabelka w exelu z cyferkami jest takim średnim potwierdzeniem rzeczywistej sprzedaży (wciąż nie mam pojęcia, jak można sprawdzić autentyczność, więc jeśli ktoś wie, dajcie znać). Nie chcę też wspominać, ile znam autorek, które albo zostały oszukane przez wydawcę, albo nie zobaczyły należny ich pieniędzy. Albo oba. Pewnie teraz sądzicie, że to skrajne przypadki - niestety wcale nie. Problem w tym, że wielu autorów się do tego nie przyznaje, jeśli nie mają pewności, że to nie wypłynie dalej, czyli autor autorowi powie, gdy ten drugi autor też już w bagnie siedzi, a wydawcy uchodzi to na sucho i działa dalej wedle schematu. True story. Niemniej podrzucę Wam kilka przykładów pisarzy (ja jeszcze jaj sobie nie wyhodowałam, po części dlatego że w moją historię trudno będzie Wam uwierzyć), którzy w końcu nie wytrzymali i postanowili opowiedzieć głośno, co wyprawiają ich wydawcy:



Powierzenie swojej książki w ręce wydawcy też może mieć swoje ciemne strony. Przede wszystkim dlatego, że wydawca wydawcy nierówny i jeden pozwoli Wam mieć ostatnie słowo w każdej kwestii (to największa zaleta mojego wydawcy - naprawdę przy wydawaniu "Gildii Zabójców" mogłam nadzorować cały proces i przepychać swoją wizję niemal w każdym aspekcie. Nie mam pewności, czy byłam tu wyjątkiem przez doświadczenie w branży, czy to u niego normalny model zachowania, ale za to daję ogromnym plus), a inny nie da Wam do wglądu rzeczy, które nawet zgodnie z prawem i powszechną praktyką wymagają akceptacji autora. Podobnie ma się sprawa z ludźmi. Czasami redaktor, korektor, łamacz etc. może nie być tak dobry w swojej pracy, jak być powinien, stąd nagminne błędy w finalnych egzemplarzach. Osobiście pokochałam większość ludzi, z którymi pracowałam nad Gildiami, ale poza tym zdarzyło mi się pracować z redaktorem, który sam zatwierdzał poprawki bez wiedzy autora. Trafiłam również na korektorkę, która publicznie wyśmiewała błędy znalezione w książkach, nad którymi pracowała. Autorzy niezależni mogą takich osób uniknąć, lecz ci wydający w tradycyjnym modelu nie mają w tej kwestii wiele do powiedzenia i tu trochę zahaczyłam o kolejną wadę.


W wydawnictwie zazwyczaj nie macie zbyt wiele wolności. Umowa wydawnicza najczęściej nie ogranicza się do warunków wydania książki papierowej, ale zawiera w sobie również paragrafy o prawach zależnych. Dajmy na to przyjdzie to Was ktoś, kto będzie chciał wydać Waszą książkę jako audiobook lub za granicą i jesteście całkowicie uzależnieni od decyzji wydawcy. Jestem w stanie się założyć, że wielu z Was myśli sobie teraz, że to przecież żaden problem, w końcu wydawca też chce zarobić i z pewnością zgodzi się na korzystną umowę. Taaa... a widzieliście może zagraniczne wydanie "Gildii Zabójców" lub wersję audiobooka? Ja też nie, za to widziałam propozycję ich wydania. Kurtyna.


Podsumowując: wiele zależy od wydawnictwa, które wybierzecie (lub które wybierze Was), oraz od umowy, którą podpiszecie. Tradycyjny model wydawniczy z całą pewnością może okazać się dla Was najlepszym wyjściem, bo jeśli działa tak, jak powinien, powinien być jak komfortowy kocyk bezpieczeństwa. Problemy pojawiają się wyłącznie wtedy, gdy ta potężna machina przestaje działać prawidłowo i w efekcie miażdży Was i Waszą książkę. I choć aktualnie zamierzam omijać tradycyjnych wydawców szerokim łukiem (przynajmniej jako autorka), wciąż uważam, że model tradycyjny jest bardzo dobrą opcją dla autorów.

 

Prześlij komentarz

0 Komentarze