Looking For Anything Specific?

Header Ads

Wróciłam do oglądania telewizji i jestem wstrząśnięta!


Przez ponad dekadę nie miałam większej styczności z telewizją - jak większość moich znajomych. Filmy, seriale i inne programy oglądałam przez internet, więc żyło mi się dobrze, aż do czasu, gdy siłą zostałam zmuszona do wskrzeszenia telewizora, a skoro już był, postanowiłam przeprowadzić eksperyment - oglądać telewizję przez pół roku i podzielić się z Wami wrażeniami.

Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy na zajęciach profesor opowiadał nam o początkach telewizji, a konkretnie o tym, że w początkowym zamyśle miało to być szlachetne medium pozwalające ludziom bez wychodzenia z domu poznać świat. Programy miały być na wysokim poziomie, a o reklamach nie było mowy. Chciano tworzyć materiały najwyższej jakości, co wydaje się całkiem logiczne, biorąc pod uwagę, że początkowo kręcenie filmów nie było tanie, ani powszechne. Ciężko uwierzyć, że telewizja miała być szlachetnym medium, bo gdy dziś włączymy swoje magiczne pudełka, od razu zostaniemy zaatakowani ze wszystkich kanałów przez programy paradokumentalne typu „Trudne Sprawy”, a reklamy od czasu do czasu są przerywane scenami filmowymi. Trochę się to rozminęło z pierwotną wizją, prawda? Co więc poszło nie tak? To, co zawsze, czyli hajs się nie zgadzał. Telewizja okazała się zbyt trudna do utrzymania, by stacje mogły sobie pozwolić na brak reklam, a i uwagę widzów trzeba było przykuć prostszą formą rozrywki. Skoro strzeliłam już swój standardowy wykład, to mogę spokojnie przejść do rzeczy.

Wychowałam się z telewizorem. Nie będzie przesadą, jeśli przyznam, że bardzo dużą częścią mojego dzieciństwa była popkultura, a ją mogłam pochłaniać głównie dzięki kasetom VHS (wiecie, co to wgl jest?) lub programom puszczanym w telewizji. Później pojawił się internet, gdzie mogłam wybierać, co chcę oglądać, zamiast dostosowywać się do programów narzucanym przez stacje, dlatego rzuciłam telewizję. Przez ponad 10 lat nie oglądałam telewizji, przez ponad 5 lat nie miałam go nawet pod ręką, a później służył jedynie do grania na konsolach. To nic niezwykłego, bo znam całą masę ludzi, którzy również pozbyli się tego niepotrzebnego grata ze swojego domu. Niemniej to nie tak, że w ogóle przez ten czas nic nie oglądałam. Gdy wpadałam w odwiedziny do rodziny, nie miałam większego wyboru. Wiecie, jak to jest — niektórzy traktują telewizor, jak członka rodziny, więc mimo że niczego nie oglądają, to przecież musi być włączony, by mógł obserwować, kto to ich odwiedził i wyświetlać gościom ruchome obrazki (pal licho, gdy idzie bez dźwięku, bo gdy właściciele dopuszczą go do głosu, to trzeba się przekrzykiwać z TV). Tak czy inaczej, dzięki takim okazjonalnym kontaktom z telewizją, nie byłam całkiem nieświadoma, jak zmieniała się przez ostatnie lata. Niemniej dopiero pół roku temu dałam namówić się na mały eksperyment z oglądaniem telewizji. I wiecie co? Mimo wszystko jestem zaskoczona, w jak fatalnej jest kondycji. Od razu zaznaczam, że oglądałam wyłącznie listę kanałów z telewizji naziemnej.


Zatrzęsienie programów paradokumentalnych


Zasadniczo nie byłam zdziwiona, gdy jednym z pierwszych programów, na które trafiłam po włączeniu telewizji, był program paradokumentalny — nie pamiętam, czy to były „Trudne Sprawy”, „Zdrady”, czy „Ukryta prawda". Poziomem tych programów też specjalnie zaskoczona nie byłam, bo widziałam często skróty z odcinków u Niekrytego Krytyka. Przeraziła mnie za to ilość tych programów! „Szkoła”, „Szpital”, „Gliniarze”, „Fachowcy”, „Policjanci”, „Pielęgniarki”, „Komornicy” etc. Aż dziw bierze, że kominiarze, czy striptizerki nie dostały własnych programów. Poważnie, tych programów jest zatrzęsienie, a w dodatku każdy z nich jest robiony na jedno kopyto. Jakby wszystkie stacje dostały szablon i według niego pisali scenariusze. Widzę, że kreatywność nie jest mocną stroną telewizji. Autentycznie byłam w szoku, gdy ogarnęłam, że każda stacja wypuszcza kilkanaście własnych tytułów. Skacząc po kanałach w poszukiwaniu ambitniejszej rozrywki, trafiałam na paradokument-reklamy-reklamy-reklamy-reklamy-paradokument- i znów reklamy. O przepraszam, jeszcze Kiepscy. Kiedy to się stało?! Od kiedy programy paradokumentalne stały się plagą polskiej telewizji? Gdy wyrzuciłam telewizor, w prime time były puszczane seriale. Może nie jakieś super ambitne, ale „Weronica Mars”, czy „Ally McBeal” zdecydowanie były lepszą opcją.

Gosiarella
Trudna Sprawa Gosiarelli

Naprawdę rozumiem, że paradokumenty dla większości ludzi są odmóżdżeniem po ciężkim dniu i dodatkiem, przy którym nie trzeba się skupiać, gdy telewizor jest włączony, a my robimy coś innego, ale na bloga! To robi papę z mózgu. Dodatkowo przeraża mnie, że te programy mają lektora, który musi objaśniać widzom wszystko, co właśnie zobaczyli, a w dodatku spoileruje. Rozumiem, że reklamy w telewizji trwają wieki i człowiek zdąży zapomnieć, co w ogóle ogląda, ale gdy już zobaczy bohaterów, to powinien skojarzyć fakty, a nie dostać kilkuminutowy skrót. No dobra, może to jest dla ludzi, którzy dopiero włączyli odbiorniki i nie chcą się pogubić w tych jakże skomplikowanych fabułach. W końcu to nie tak, że pani Krysia po kłótni z synem siada przed kamerą i wyjaśnia, że właśnie pokłóciła się z synem i zamierza wyrzucić go z domu, a później widzimy scenę, gdy wyrzuca go z domu. Oh wait... jednak schemat programu wymaga założenie, że widz jest idiotą i należy mu wyjaśnić, co właśnie zobaczył. Tylko dlaczego na samym początku programu lektor wyjaśnia nam, jak przebiegnie rozwój wypadków i jak odcinek się skończy? Serio, jestem zażenowana poziomem programów paradokumentalnych. Poważnie, aż trochę smutno się człowiekowi robi, gdy pomyśli, że są takie osoby, które oglądają wyłącznie  to — być może z braku innej opcji. Wiecie, PRIME TIME!


Promowanie chamstwa


Musicie zrozumieć, że przez ostatnie lata oglądałam głównie zagraniczne filmy, seriale i programy, które wybierałam sama. Większość z nich uczyła mnie nowych rzeczy lub otwierała mi oczy na pewne problemy. Mniej więcej wiecie, co oglądam, bo na blogu pojawiają się recenzje, więc wiecie, że nie mam na myśli ambitnych tytułów, a zwyczajne programy lecące zazwyczaj w prime time w USA, jednak każdy z nich na swój sposób mnie rozwinął lub uwrażliwił. Dlatego w nieopisanym szoku byłam, gdy usłyszałam przekaz polskich programów. Wręcz ugięłam się pod ciężarem nietolerancji, seksizmu, chamstwa i żartów najgorszego sortu.

Włączono mi „Gogglebox. Przed telewizorem”, czyli program, w którym ludzie komentują oglądane przez siebie programy. Pomijam już, że pomysł jest głupi sam w sobie, bo to, jak ci 'przeciętni Polacy' komentują mną wstrząsnął. Chociaż nie, oni zwyczajnie mnie wkurwili. Trafiłam na, to gdy akurat bohaterowie siedzieli sobie radośnie przed telewizorami, oglądając "Damy i wieśniaczki". Gdy zobaczyli wieśniaczkę, zaczęły się sypać teksty "Ale brzydka!", "Ale gruba!", "Ale ma nie równe zęby", brakowało tylko wyzywania jej od wielorybów, czy świń... chociaż jeden osobnik chyba chrumkał... albo tak dziwnie się śmiał? Gdy przyszła pora na 'damę', poleciał grad tekstów typu: "pusta lalunia", "rozpieszczona księżniczka", "z łóżka bym nie wyrzucił". Równo wyśmiewano chamskimi odzywkami jedną i drugą. Komentowano ich najdrobniejsze niedoskonałości w najbardziej prymitywny sposób. Staram się zrozumieć, że uczestnicy takich programów mają za zadanie być skrajni i przyciągać uwagę, ale nie mogę pojąć, że takie chamstwo pokazuje się w ogólnodostępnej telewizji bez żadnego komentarza. Że pokazuje się takie zachowania i w żaden sposób się ich nie neguje. Nie pokazuje, że są niewłaściwe. Jestem w szoku nie dlatego, że po raz pierwszy się spotkałam z chamstwem, ale dlatego, że nie potrafię pojąć, że stacja opisująca się jako 'kanał telewizyjny o charakterze społeczno-interwencyjnym' promuje taki model jako normalny i akceptowalny. POWSZECHNY model zachowania typowego polskiego widza. TTV, pogrzało Was? Gdyby ktoś przy mnie rzucił tak odrażający, seksistowski komentarz to dostałby w łeb, a później strzeliłabym mu godzinną pogadankę, aż odechciałoby się delikwentowi rzucać czymś takim ponownie — przynajmniej przy mnie, a to znaczy, że zacząłby się hamować i może rozumieć, że to nie jest powszechnie akceptowalne zachowanie.

Jeśli tak zachowują się typowi polscy widzowie, to ja wolę sobie telewizję odpuścić. [Źródło: TTV]

Oczywiście TTV i „Gogglebox” nie jest tu wyjątkiem. Trafiłam na całą masę programów, które przeniosły seksizm na zupełnie nieznany mi dotąd poziom. Może nie było to takie natężenie chamstwa jak w powyższym przypadku, ale jednak. O poprawności politycznej nawet boję się wspominać, bo chyba nie istnieje. I może napiszecie mi, że przesadzam, bo to tylko telewizja, a telewizja ma zapewniać rozrywkę, a nie edukować, ale wtedy zastanówcie się, kto kreuje powszechnie akceptowalne wzorce zachowania, skoro nie media. Poza tym sama świetnie się bawię przy żartach nieco wyższych lotów, które nie szydzą z ludzi. A przynajmniej nie na takim poziomie.


Negatywny wydźwięk


Długo nie mogłam się zorientować, dlaczego polska telewizja mnie drażni. Znaczy poza tym, co opisałam powyżej. Coś mi nie grało. Coś mnie dobijało, ale nie mogłam wskazać palcem na nic konkretnego. Aż w końcu mnie olśniło! Niemal wszystko, co pokazuje, ma niesamowicie negatywny przekaz. Kłótliwy politycy ciągle się kłócą. Po obejrzeniu wiadomości chciałam otworzyć sobie żyły, bo nie widziałam sensu żyć w takim świecie (o rzetelności wiadomości nawet boję się wspominać, więc odsyłam Was do notatek Jasona Hunta). Wszyscy są biedni. Wszyscy kradną. Wszyscy zdradzają. Wszyscy chcą nas oszukać. Wszystkim żyje się źle, a jeśli żyje im się dobrze, to są złymi ludźmi. Jakby ktoś starał mi się wyprać mózg, na siłę udowadniając, że świat jest zły, a my żyjemy w najgłębszym padole łez i rozpaczy, gdzie nic dobrego nas już nie czeka. Nawet polskie filmy takie są. Wszyscy są skorumpowani i z władzą się nie wygra. Nadzieja umarła.

W międzyczasie w amerykańskiej telewizji pokazuje się programy o inspirujących ludziach, którzy spędzają życie na pomocy innym. Pokazuje się polityków, którzy nie tylko się ze sobą kłócą, ale też potrafią rozmawiać i o zgrozo! Śmiać się z samych siebie. Pokazuje się, jak można zmienić złą sytuację w lepszą. Tam zło przeplata się z dobrem i daje widzom nadzieje. Tam tworzy się programy, które potępiają negatywne zachowania. Pokazuje się problemy społeczne, nie ucinając tematu w połowie, jakby widzowie musieli się pogodzić z tym, że są i nic już nie można z nimi zrobić, tylko podrzuca pomysły, jak sobie z tym radzić. Jasne, telewizje w obu krajach nie są idealne i mają swoje wady, ale wybieram tę, która nie powoduje, że mam ochotę się pochlastać. Wolę mieć zamerykanizowany mózg, niż mieć depresję do końca życia - jeśli się pochlastam, to niezbyt długiego. Tym przemiłym akcentem ponownie kończę swoją przygodę z polską telewizją.  Mam dość chamstwa, negatywnego obrazu świata, nieustannych reklam i zaczynania filmu od 45 minuty, bo nie ogarniam, jak działa program telewizyjny. Wracam do internetu. Tam mogę sama wybrać, co chcę obejrzeć.

Ps. A co Was najbardziej irytuje w telewizji?

Prześlij komentarz

0 Komentarze