
Nie przepadam za podsumowaniami, ponieważ jest to dla mnie swego rodzaju patrzenie wstecz, a przy okazji już samo słowo daje jasno do zrozumienia, że coś dobiegło końca. Podobno jednak w życiu nie chodzi o to byśmy zawsze czuli się komfortowo (a szkoda!) i analiza działań może pomóc w efektywniejszym działaniu w przyszłości. Terefere! Ale skoro już zaczęłam to skończę, a Wy możecie przejrzeć ze mną co Gosiarella ciekawego zrobiła w 2014 roku.
Jesteście tutaj jeszcze? Dobrze, to ja przejrzę archiwum, żeby nie było wpadki, że niby pomyliłam daty. Pamiętam, że początek tego roku miałam całkiem nieźle zaplanowany. Chciałam wcielić w życie swój szatański plan zniszczenia dzieciństwa i jak prawdopodobnie wiecie, True Story okazało się dobrym pomysłem. Właściwie tak dobrym, że jestem pewna, że część z Was trafiła na bloga właśnie dzięki temu cyklowi (przyznać się w komentarzach!), który notabene był pierwszym na blogu. I jedynym aż do czasu pojawienia się Why So Serious?, ale do niego wrócę później. Chyba żaden tekst nie pisało mi się tak przyjemnie i ciężko zarazem, jak każdy odcinek True Story. Przy każdym spędzałam o wiele za dużo czasu, przeważnie w nocy i pod koniec chichrałam się jak głupia ze zmęczenia. W każdym razie były cholernie satysfakcjonujące. Mam nadzieję, że będziecie chcieli by za jakiś czas pojawił się trzeci sezon.
Swoją drogą to właśnie TS otwarło mi drogę do umieszczania tekstów, które nie są recenzjami/opiniami o książkach, czy serialach, a przecież przez ponad dwa lata to właśnie na tym skupiały się blogowe teksty. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jakim cudem mi się to udawało. Od kiedy szukam tematów do tekstów jest ciężej, ale i mam z tego większą radochę.
W lutym pojawiło się Why So Serious?!, które jest tworem zarówno moim, jak i eM. WSS?! nie ma tak łatwo, jak TS, ponieważ jest przeznaczone dla bardziej konkretnej grupy czytelników, która zrozumie hermetyczny humor, dzięki znajomości całości bloga. Ci, którzy nie znają, pewnie mają mnie i eM za lekko stuknięte. Mnie to nie przeszkadza, eM zdaje się też nie. Lubię ten cykl zwłaszcza przez to, że choćbym napisała tekst na ten sam temat (tym razem bez udziału eM) to wyglądałby zupełnie inaczej (Hej eM! Może kiedyś spróbujemy?). Moim ulubionym odcinkiem są Najlepsi przyjaciele wściekłych kobiet, więc jeśli jeszcze nie czytaliście to macie okazję nadrobić.
Później pojawiły się dwa połączone cykle Kill the All & Only One. Mam wrażenie, że są trochę nieudane, ponieważ teraz nie chowam się za nimi, gdy chce napisać co mnie zachwyciło, a co mnie zdenerwowało. Z pewnością do nich nie wrócę, jednak tekst Azjatyccy kulinarni sadyści był dla mnie potężnym wyzwaniem i cieszę się, że powstał. Dzięki niemu po raz pierwszy miałam wrażenie, że piszę coś dotykającego poważny temat, a jak wiecie nawet teraz rzadko takie poruszam.
Na przełomie kwietnia i maja dokonała się kolejna i chyba najważniejsza zmiana: zmiana domeny, szablonu i nazwy bloga. Pamiętacie jeszcze starą nazwę? W Krainie Stron - ładna, prawda? Wiem, w końcu sama wymyśliłam, ale nie przemyślałam, że bardzo konkretnie definiuje tematykę bloga, a ja już nie chciałam zamykać się w ramach. Gdy w końcu Gosiarella została również nazwą bloga, po raz pierwszy poczułam, że mam bloga popkulturalnego. Ba! Wiem, że nie będę musiała już zmieniać nazwy nawet jeśli postanowię zostać szafiarką lub przejść na lajfstajl. To miłe uczucie wiedzieć, że nic już nie ogranicza. Także są spore szanse, że wklepując w przeglądarkę ten adres za kilka lat strona dalej będzie istnieć (chyba, że w końcu powali mnie zniechęcenie i usunę wszystko w diabły). A co do szablonu to możecie się powoli z nim pożegnać. Tak, niebawem będzie nowa odsłona bloga.
Kwiecień i maj były dla mnie ważne także ze strony współprac blogowych, bo to właśnie wtedy zostałam Ambasadorką książki Tajemnice Ali, rzuciłam barter i dostałam pierwszą płatną propozycję (podejrzewam, że moje piski można było usłyszeć w sąsiednim mieście).
W lipcu pojawiła się nowa rzecz, ale tym razem była ona niespodzianką nawet dla mnie, bo wyszła dość spontanicznie. Wiecie o czym mówię? O wakacjach z zombie (łapcie skrót zombie wakacji), czyli pierwszej tematycznej porze roku. Miał być miesiąc z zombie, bo... no cóż... zwyczajnie miałam ochotę pisać o zombiakach. W dużej ilości. I ta ilość trochę wymknęła mi się spod kontroli i przedłużyła na całe wakacje. Mi się podobało, Wam się podobało i stąd pomysł by pociągnąć to dalej. Powstała SuperJesień z superbohaterami, supermocami i wszystkim super i wiecie co? Pisanie tekstów z myślą przewodnią przez trzy miesiące to super sprawa. Zima jest zwyczajna, choć miała być bajeczna. Postanowiłam lepiej się przyłożyć do tematu i bajeczną będziemy mieć wiosnę. Bajeczna wiosna będzie wypełniona bajkami i już na samą myśl się cieszę!
No dobrze, co było dalej? Aaa tak, sierpień i pierwszy przeprowadzony wywiad (link do poradnika Jak nie udzielać wywiadu i do wywiadu - swoją drogą dziennikarki okazały się tak cudowne, że aż nie mogą się ode mnie teraz opędzić!). Ze mną! Wiecie, może i jestem odrobinę narcystyczna, ale i tak jestem w głębokim szoku, gdy docenia mnie ktoś, kto nie jest mną. Gdybyście mnie poznali na żywo i powiedzieli coś miłego to jestem pewna, że moglibyście mnie uznać za skromną. Może i coś w tym jest, ale to głównie szok! Wierzcie mi, wiem co mówię, zwłaszcza, gdy mówię o sobie. A gdy Wy piszcie o Gosiarelli mam dosłownie opad szczeny, totalne niedowierzanie, a potem pokazuję Bajerowi, jak podobno fajna jestem (Bajer patrzy na mnie z politowaniem). Kumulacja pozytywnego odzewu od Was nastąpiła, gdy puściłam w świat ankietę (zobaczcie wyniki) i wiecie co? Koooocham Was! A skoro o tym mowa, w sierpniu udało mi się także spotkać część z Was na żywo, na pierwszym spotkaniu z czytelnikami (trochę o tym pisałam tutaj). Może to powtórzymy za jakiś czas? Mam jeszcze Gosiarellowy podkoszulek i fajnie byłoby mieć znów okazję go ubrać.
Lato dobiegło końca, nastały chłodne dni, a z nimi powoli ulatywał mój dobry nastrój. Mam wrażenie, że w pewnym momencie straciłam serce do cieszenia się blogowaniem. W pewnym momencie rozważałam usunięcie bloga. Tak, tego pewnie się nie spodziewaliście, ale jak się spowiadać to ze wszystkiego. Poważnie, nie chciało mi się pisać, chciałam ten czas poświęcić na granie, czytanie lub oglądanie. Ostatecznie wykrzesałam w sobie jeszcze trochę chęci. Głównym powodem byliście Wy. Przez te lata polubiłam rozmowy w komentarzach, wymienianie się opiniami i przerzucanie głupimi żartami. Wiele osób mówi, że bloguje dla siebie, że czytelnicy przychodzą i odchodzą. Pierwsza część poprzedniego zdania jest dla mnie abstrakcją i głupotą, a z tym drugą po części się zgadzam, ale są wśród was tacy, którzy są ze mną od tak dawna, że nie wyobrażam sobie tego bloga bez nich. Iara wie najlepiej, jak łatwo zauważam czyjąś choćby kilkudniową nieobecność (swoją drogą duży buziak dla niej!). Z drugiej strony po statystykach wiem, że jest setki osób, które czytają regularnie, a ja nic o nich nie wiem. Nie dali mi szansy się poznać. Wierzę, że kilka z nich w końcu się do tego przekona.
Wracając do jesiennych wydarzeń mieliśmy Targi Książki w Krakowie, na których zrobiłam swój popisowy numer (więcej na ten temat przeczytacie tutaj). Jakby nie patrzeć to pierwsza i na chwilę obecną jedyna afera, którą wywołałam. Trochę mi się oberwało - najmocniej od tych, których tam nie było, co jest dla mnie kompletnie popieprzone. Mimo wszystko nie żałuję, bo przez całe życie zrobiłam tylko jedną rzecz, którą chciałabym zmienić i ta sprawa jest zbyt błaha by trafić na tak elitarną listę. Zwłaszcza, że cała pseudo aferka miała swoje plusy. O większości wolałabym na razie nie wspominać, zwłaszcza, że najbliższe mojemu różowemu sercu jest powstanie Kościoła Różowej Gosiarelli oraz Różowych Sałat (tutaj wyjaśniam o co chodzi)!
Mniej więcej w tym samym czasie dorzuciłam nową tematykę na bloga. Reklamową. Wiecie, że studiowałam m.in. reklamę? Dlatego jestem nią tak zajawiona. Mam wrażenie, że ona jest tu bardziej dla mnie, niż dla Was, wybaczycie mi to? Wiem, że tak. Jak nie Różowe Sałaty to kto?!
I w końcu dochodzimy do grudnia (na całe szczęście, bo ten tekst jest mocno przydługi). Teoretycznie nic fascynującego się nie działo, poza tym, że pojawiły się wpisy gościnne (pierwszy autorstwa Artemis - klik, drugi Magdy - klik). Łączy je temat przewodni, czyli gdybanie na temat Gosiarelli. Wyszło im uroczo i mam nadzieję, że kolejne wpisy gościnne będą równie dobre!
Dla mojego małego bloga, rok 2014 był wyjątkowo burzliwy i rozwojowy. A może tak jest tylko w moim odczuciu? Mam wrażenie, że wywróciłam wszystko do góry nogami, wrzuciłam do pralki, włączyłam wirowanie, a później rozrzucałam w totalnym chaosie, doprawiając dużą ilością PSów (w drodze wyjątku, dziś Ps nie będzie). Spojrzałam na efekt i stwierdziłam, że było to dobre, właściwie i słuszne. Niestety 2015 jest dla mnie jeszcze niewiadomą. Mam nadzieję, że będzie lepiej... ze wszystkim. Pewne plany na pierwsze miesiące już są, zobaczymy co z nich wyjdzie.
Tymczasem chciałabym Wam podziękować za bycie ze mną i wszystkie dobre słowa, czy to w komentarzach, czy to w mailach, czy to na żywo. Dzięki, że poświęcacie mi swój czas i łącze. Przy okazji chciałabym Wam życzyć udanego nowego roku - niech będzie lepszy od tego!

Jesteście tutaj jeszcze? Dobrze, to ja przejrzę archiwum, żeby nie było wpadki, że niby pomyliłam daty. Pamiętam, że początek tego roku miałam całkiem nieźle zaplanowany. Chciałam wcielić w życie swój szatański plan zniszczenia dzieciństwa i jak prawdopodobnie wiecie, True Story okazało się dobrym pomysłem. Właściwie tak dobrym, że jestem pewna, że część z Was trafiła na bloga właśnie dzięki temu cyklowi (przyznać się w komentarzach!), który notabene był pierwszym na blogu. I jedynym aż do czasu pojawienia się Why So Serious?, ale do niego wrócę później. Chyba żaden tekst nie pisało mi się tak przyjemnie i ciężko zarazem, jak każdy odcinek True Story. Przy każdym spędzałam o wiele za dużo czasu, przeważnie w nocy i pod koniec chichrałam się jak głupia ze zmęczenia. W każdym razie były cholernie satysfakcjonujące. Mam nadzieję, że będziecie chcieli by za jakiś czas pojawił się trzeci sezon.
Swoją drogą to właśnie TS otwarło mi drogę do umieszczania tekstów, które nie są recenzjami/opiniami o książkach, czy serialach, a przecież przez ponad dwa lata to właśnie na tym skupiały się blogowe teksty. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jakim cudem mi się to udawało. Od kiedy szukam tematów do tekstów jest ciężej, ale i mam z tego większą radochę.
W lutym pojawiło się Why So Serious?!, które jest tworem zarówno moim, jak i eM. WSS?! nie ma tak łatwo, jak TS, ponieważ jest przeznaczone dla bardziej konkretnej grupy czytelników, która zrozumie hermetyczny humor, dzięki znajomości całości bloga. Ci, którzy nie znają, pewnie mają mnie i eM za lekko stuknięte. Mnie to nie przeszkadza, eM zdaje się też nie. Lubię ten cykl zwłaszcza przez to, że choćbym napisała tekst na ten sam temat (tym razem bez udziału eM) to wyglądałby zupełnie inaczej (Hej eM! Może kiedyś spróbujemy?). Moim ulubionym odcinkiem są Najlepsi przyjaciele wściekłych kobiet, więc jeśli jeszcze nie czytaliście to macie okazję nadrobić.
Później pojawiły się dwa połączone cykle Kill the All & Only One. Mam wrażenie, że są trochę nieudane, ponieważ teraz nie chowam się za nimi, gdy chce napisać co mnie zachwyciło, a co mnie zdenerwowało. Z pewnością do nich nie wrócę, jednak tekst Azjatyccy kulinarni sadyści był dla mnie potężnym wyzwaniem i cieszę się, że powstał. Dzięki niemu po raz pierwszy miałam wrażenie, że piszę coś dotykającego poważny temat, a jak wiecie nawet teraz rzadko takie poruszam.
Na przełomie kwietnia i maja dokonała się kolejna i chyba najważniejsza zmiana: zmiana domeny, szablonu i nazwy bloga. Pamiętacie jeszcze starą nazwę? W Krainie Stron - ładna, prawda? Wiem, w końcu sama wymyśliłam, ale nie przemyślałam, że bardzo konkretnie definiuje tematykę bloga, a ja już nie chciałam zamykać się w ramach. Gdy w końcu Gosiarella została również nazwą bloga, po raz pierwszy poczułam, że mam bloga popkulturalnego. Ba! Wiem, że nie będę musiała już zmieniać nazwy nawet jeśli postanowię zostać szafiarką lub przejść na lajfstajl. To miłe uczucie wiedzieć, że nic już nie ogranicza. Także są spore szanse, że wklepując w przeglądarkę ten adres za kilka lat strona dalej będzie istnieć (chyba, że w końcu powali mnie zniechęcenie i usunę wszystko w diabły). A co do szablonu to możecie się powoli z nim pożegnać. Tak, niebawem będzie nowa odsłona bloga.
Kwiecień i maj były dla mnie ważne także ze strony współprac blogowych, bo to właśnie wtedy zostałam Ambasadorką książki Tajemnice Ali, rzuciłam barter i dostałam pierwszą płatną propozycję (podejrzewam, że moje piski można było usłyszeć w sąsiednim mieście).
W lipcu pojawiła się nowa rzecz, ale tym razem była ona niespodzianką nawet dla mnie, bo wyszła dość spontanicznie. Wiecie o czym mówię? O wakacjach z zombie (łapcie skrót zombie wakacji), czyli pierwszej tematycznej porze roku. Miał być miesiąc z zombie, bo... no cóż... zwyczajnie miałam ochotę pisać o zombiakach. W dużej ilości. I ta ilość trochę wymknęła mi się spod kontroli i przedłużyła na całe wakacje. Mi się podobało, Wam się podobało i stąd pomysł by pociągnąć to dalej. Powstała SuperJesień z superbohaterami, supermocami i wszystkim super i wiecie co? Pisanie tekstów z myślą przewodnią przez trzy miesiące to super sprawa. Zima jest zwyczajna, choć miała być bajeczna. Postanowiłam lepiej się przyłożyć do tematu i bajeczną będziemy mieć wiosnę. Bajeczna wiosna będzie wypełniona bajkami i już na samą myśl się cieszę!
No dobrze, co było dalej? Aaa tak, sierpień i pierwszy przeprowadzony wywiad (link do poradnika Jak nie udzielać wywiadu i do wywiadu - swoją drogą dziennikarki okazały się tak cudowne, że aż nie mogą się ode mnie teraz opędzić!). Ze mną! Wiecie, może i jestem odrobinę narcystyczna, ale i tak jestem w głębokim szoku, gdy docenia mnie ktoś, kto nie jest mną. Gdybyście mnie poznali na żywo i powiedzieli coś miłego to jestem pewna, że moglibyście mnie uznać za skromną. Może i coś w tym jest, ale to głównie szok! Wierzcie mi, wiem co mówię, zwłaszcza, gdy mówię o sobie. A gdy Wy piszcie o Gosiarelli mam dosłownie opad szczeny, totalne niedowierzanie, a potem pokazuję Bajerowi, jak podobno fajna jestem (Bajer patrzy na mnie z politowaniem). Kumulacja pozytywnego odzewu od Was nastąpiła, gdy puściłam w świat ankietę (zobaczcie wyniki) i wiecie co? Koooocham Was! A skoro o tym mowa, w sierpniu udało mi się także spotkać część z Was na żywo, na pierwszym spotkaniu z czytelnikami (trochę o tym pisałam tutaj). Może to powtórzymy za jakiś czas? Mam jeszcze Gosiarellowy podkoszulek i fajnie byłoby mieć znów okazję go ubrać.
Lato dobiegło końca, nastały chłodne dni, a z nimi powoli ulatywał mój dobry nastrój. Mam wrażenie, że w pewnym momencie straciłam serce do cieszenia się blogowaniem. W pewnym momencie rozważałam usunięcie bloga. Tak, tego pewnie się nie spodziewaliście, ale jak się spowiadać to ze wszystkiego. Poważnie, nie chciało mi się pisać, chciałam ten czas poświęcić na granie, czytanie lub oglądanie. Ostatecznie wykrzesałam w sobie jeszcze trochę chęci. Głównym powodem byliście Wy. Przez te lata polubiłam rozmowy w komentarzach, wymienianie się opiniami i przerzucanie głupimi żartami. Wiele osób mówi, że bloguje dla siebie, że czytelnicy przychodzą i odchodzą. Pierwsza część poprzedniego zdania jest dla mnie abstrakcją i głupotą, a z tym drugą po części się zgadzam, ale są wśród was tacy, którzy są ze mną od tak dawna, że nie wyobrażam sobie tego bloga bez nich. Iara wie najlepiej, jak łatwo zauważam czyjąś choćby kilkudniową nieobecność (swoją drogą duży buziak dla niej!). Z drugiej strony po statystykach wiem, że jest setki osób, które czytają regularnie, a ja nic o nich nie wiem. Nie dali mi szansy się poznać. Wierzę, że kilka z nich w końcu się do tego przekona.
Wracając do jesiennych wydarzeń mieliśmy Targi Książki w Krakowie, na których zrobiłam swój popisowy numer (więcej na ten temat przeczytacie tutaj). Jakby nie patrzeć to pierwsza i na chwilę obecną jedyna afera, którą wywołałam. Trochę mi się oberwało - najmocniej od tych, których tam nie było, co jest dla mnie kompletnie popieprzone. Mimo wszystko nie żałuję, bo przez całe życie zrobiłam tylko jedną rzecz, którą chciałabym zmienić i ta sprawa jest zbyt błaha by trafić na tak elitarną listę. Zwłaszcza, że cała pseudo aferka miała swoje plusy. O większości wolałabym na razie nie wspominać, zwłaszcza, że najbliższe mojemu różowemu sercu jest powstanie Kościoła Różowej Gosiarelli oraz Różowych Sałat (tutaj wyjaśniam o co chodzi)!
Mniej więcej w tym samym czasie dorzuciłam nową tematykę na bloga. Reklamową. Wiecie, że studiowałam m.in. reklamę? Dlatego jestem nią tak zajawiona. Mam wrażenie, że ona jest tu bardziej dla mnie, niż dla Was, wybaczycie mi to? Wiem, że tak. Jak nie Różowe Sałaty to kto?!
I w końcu dochodzimy do grudnia (na całe szczęście, bo ten tekst jest mocno przydługi). Teoretycznie nic fascynującego się nie działo, poza tym, że pojawiły się wpisy gościnne (pierwszy autorstwa Artemis - klik, drugi Magdy - klik). Łączy je temat przewodni, czyli gdybanie na temat Gosiarelli. Wyszło im uroczo i mam nadzieję, że kolejne wpisy gościnne będą równie dobre!
Dla mojego małego bloga, rok 2014 był wyjątkowo burzliwy i rozwojowy. A może tak jest tylko w moim odczuciu? Mam wrażenie, że wywróciłam wszystko do góry nogami, wrzuciłam do pralki, włączyłam wirowanie, a później rozrzucałam w totalnym chaosie, doprawiając dużą ilością PSów (w drodze wyjątku, dziś Ps nie będzie). Spojrzałam na efekt i stwierdziłam, że było to dobre, właściwie i słuszne. Niestety 2015 jest dla mnie jeszcze niewiadomą. Mam nadzieję, że będzie lepiej... ze wszystkim. Pewne plany na pierwsze miesiące już są, zobaczymy co z nich wyjdzie.
Tymczasem chciałabym Wam podziękować za bycie ze mną i wszystkie dobre słowa, czy to w komentarzach, czy to w mailach, czy to na żywo. Dzięki, że poświęcacie mi swój czas i łącze. Przy okazji chciałabym Wam życzyć udanego nowego roku - niech będzie lepszy od tego!
