Looking For Anything Specific?

Header Ads

Szkoła Zabójców, czyli serial o prywatnej szkole dla morderców

Serial o młodocianych zabójcach

Szkoły są różne. W większości z nich naucza się matematyki, biologii, języków obcych etc., w innych tańca, czy malarstwa, a w jeszcze innych magii i czarodziejstwa (choć mugole tę ostatnią uznają za fikcyjną), lecz "Szkoła Zabójców" przenosi nas do... no cóż... tytuł wyjaśnia to doskonale.

Akcja serialu "Deadly Class" przenosi nad do latach '80 ubiegłego wieku, gdzie poznajemy nastoletniego Marcus, który jako sierota oskarżony o zabicie dzieciaków z zakładu, z którego zbiegł, trafia na ulicę, gdzie ukrywa się przed przedstawicielami systemu, którego nienawidzi. Niemniej zarzucane mu przestępstwo zwraca uwagę nie tylko policji, ale także dyrektora szkoły dla nastoletnich zabójców, który postanawia go zwerbować. Wszystko mogłoby być idealne, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze Marcus nikogo nie zabił, a prawdziwy morderca gdzieś tam się czai. A po drugie dzieciaki w szkole zabójców uczniowie są takie same jak w każdej innej - trzymają się w grupach i lubią czuć przewagę nad tymi najniżej w hierarchii. 

Teoretycznie nie trzeba mieć dyplomu ukończenia szkoły zabójców, by kogoś zabić. Nawet seryjni zabójcy tego nie potrzebują, więc pytanie, które powinnam zadać, brzmi, czy zajęcia z zabijania są komukolwiek potrzebne? W zasadzie w każdej dziedzinie trzeba się odpowiednio podszkolić, by się rozwijać i osiągnąć perfekcję, więc dlaczego by nie? Poza tym w popkulturze mieliśmy już do czynienia z podobnym pomysłem choćby w "Nibynocy" Jay'a Kristoffa. Miałam nadzieję, że biorąc pod uwagę tytuł, serial skupi się w dużej mierze na przedstawianiu zabójczej szkoły od podszewki i będziemy mieli okazję przekonać się, jak się szkoli zabójców. Początkowo rzeczywiście tak było, choć w niewielkim stopniu i szybko o tym zapomniano. Szkoda, bo naprawdę liczyłam na ten wątek.

Wydaje mi się, że rocznik szkolny w takiej szkole byłby niepotrzebnym dowodem, ale zdjęcia z kartotek policyjnych mogłyby wyglądać oryginalnie. 
W zamian twórcy skupili się na bohaterach, przedstawiając również ich historię sprzed wpisaniem w poczet uczniów szkoły zabójców. I w tym momencie należą się wielkie brawa, bo retrospekcje były przedstawione w formie komiksowej, co nie dość, że wyglądało rewelacyjnie i ładnie wybijało się na tle normalnych scen, to dodatkowo podkreślało, że "Deadly class" jest adaptacją serii komiksów wydawanych przez Image Comics. Zresztą ogólnie oprawa wizualna serialu jest zachwycająca. Mocno przerysowana i brutalna, ale naprawdę zachwycająca! Ale ja jestem zakochana w mroku, więc mogę nie być obiektywna.



Jednak wracając do bohaterów, jestem odrobinę zawiedziona rekrutacją. Obiecano nam elitę, która miała się składać z najbardziej utalentowanych młodocianych zabójców oraz dzieci najpotężniejszych mafiozów, którzy mieli się wdrażać w rodzinne biznesy, a tymczasem dostaliśmy przedstawicieli typowych licealnych grupek (dla przypomnienia: z lat '80) od skinheadów i nazioli, przez dzieci księgowych, po czerwonych synów i azjatyckie córki Yakuzy. Okey, może nie tak wyglądali typowi licealiści z lat osiemdziesiątych, ale uznajmy to za stereotypy na sterydach. Osobiście liczyłam na bardziej prestiżową, a przede wszystkim bardziej utalentowaną i żądną krwi grupę. Chociaż z drugiej strony samych bohaterów polubiłam, bo byli wyraziści (czyt. przerysowani w dobrym znaczeniu) i potrafili zapisać się w pamięci widzów, chociaż niekoniecznie tym, czym powinni, bo dajmy na to mamy w szkole pacyfistę i dziewczynę, która pracuje na usługach zabójcy swojej rodziny. Że tak zapytam: what?!






W zeszłorocznych Różowych Ekranach, po emisji pilotażowego odcinka nazwałam "Szkołę Zabójców" największą serialową nadzieją roku 2019. Pomysł i realizacja mnie zachwyciły, lecz gdy nadeszły kolejne odcinki mój entuzjazm stopniowo topniał. Z epizodu na epizod było coraz słabiej, a po dziesiątym całkiem zapomniałam o dalszym oglądaniu. Dopiero po kilku tygodniach zorientowałam się, że przestały wychodzić, a dziesiąty był odcinkiem finałowym. Sami pomyślcie, jakie to było zakończenie sezonu, skoro nie zorientowałam się, że to koniec. No właśnie. Niestety nie do końca wiem, co poszło nie tak z samym serialem i dlaczego tak szybko się odkochałam. Niby wszystko było jak trzeba. Piękna oprawa, ciekawa plejada nastoletnich morderców, a w dodatku oprawa wprost cudowna. Już sam pomysł na fabułę krzyczy, że to coś idealnego dla mnie, a tu jednak psikus.

Twórcy chyba po drodze zapomnieli, o czym miał opowiadać ich serial, bo zamiast koncentrować się na tym, co nazwa sugeruje, zaczęli masowo wplatać dyskusje polityczne, nastoletnie problemy typowych licealistów (z tym że w ich przypadku rozstania naprawdę są krwawe) i wątki tak abstrakcyjne, że ciężko było wytrwać. Gadająca głowa, czy wyprowadzanie psychopaty na smyczy to jedno, ale cały odcinek stworzony ze zlepek halun po grzybkach to już inna kwestia. Cóż... przynajmniej nie można odmówić im czarnego humoru, choć mnie raczej nie bawił. Wolałabym coś mocniejszego i bardziej krwawego, a skoro nie poszli w tę stronę, to chociaż mogli rozbudować pomysł, zamiast robić paćkę właściwie nie wiadomo do kogo skierowaną, bo jeśli zwyczajnie chcieli pokazać szkołę z nietypowymi uczniami, to znam inny zeszłoroczny debiut, w którym znacznie lepiej to wyszło, "Legacies".


Wbijajcie na fanpage, bo to tam decydujecie o tym, jakie tytuły pojawią się na blogu, a przy okazji jest więcej opinii o serialach!


Ps. Z ciekawości i w formie researchu: Jaka jest Wasza ulubiona szkoła z popkultury?

Prześlij komentarz

0 Komentarze