Na fali ogromnej irytacji, którą wywołało u mnie przeczytanie tekstu opublikowanego wczoraj w „Wyborczej” – „Reckę napisałaś miodzio - kim są polscy blogerzy książkowi?” (link), po raz pierwszy postanowiłam przestać być miłą i kochaną różową blogerką. Czas w końcu powiedzieć wprost: Blogerzy piszący o literaturze nie są frajerami! Co prawda od dłuższego czasu prowadzę bloga popkulturalnego, jednak nie zapomniałam o tym, że to od książkowej blogosfery wszystko się zaczęło. To może krok po kroku wyjaśnię Wam, dlaczego aż tak zdenerwował mnie tekst Mileny Rachid Chehab. Rozbierzmy to słowo po słowie!
Zacznijmy od tytułu "Reckę napisałaś miodzio - kim są polscy blogerzy książkowi?", który już sam w sobie brzmi odrobinę prześmiewczo. Może chociaż lead będzie bardziej poważny: Blogerzy książkowi - coraz bardziej liczące się środowisko. Mogą liczyć na występ w reklamie banku i testowanie samochodów. No i na bezpłatny egzemplarz książki. - tiaaa... coś nie wyszło. Dalej brzmi, jakby robili sobie jaja. Bądźcie jednak dzielni, bo przed nami najlepsze, czyli główna część artykułu:
Czekajcie, czekajcie! Dwa lata byłam typową blogerką książkową i nie zdarzyło mi się, by blogerzy z innych środowisk powiedzieli lub zasugerowali, że jestem frajerką od tych książkowych frajerów. Na wszelki wypadek wolałam sprawdzić co o tym myślą inni blogerzy. Zapytałam o zdanie Pawła z zombiesamurai.pl, Ilony z ilonapatro.com oraz Natalię z bomabycmrucznie.pl. Zgodnie stwierdzili, że nie uważają ich za frajerów. Przyglądałam się reakcji w blogosferze na ten zarzut i reakcje potwierdzają zdanie Pawła, Ilony i Natalii. Skąd więc pani Milena wytrzasnęła swoje rewelacje? Tego nie wiem.
Tak, bloger książkowy może liczyć na książkę od wydawnictwa. Tak, są to egzemplarze recenzenckie, ale jedyne co je różni to brak hologramu na czwartej stronie okładki. Dość często pojawia się także pieczątka z napisem "egzemplarz recenzencki", ale "białe kruki", czyli wersje robocze i wersje w pdf wysyła się tylko, gdy normalne książki nie są gotowe, czyli na kilka tygodni przed premierą. Faktem jest natomiast, że czasami wydawnictwo zapomina wysłać później normalną wersję książki, ale osobiście nigdy się z tym nie spotkałam.
I tak i nie. Blogerów piszących o literaturze jest naprawdę wielu, więc siłą rzeczy ciężko poznać wszystkich, zwłaszcza tych z drugiego końca Polski. Jednak sama znam ich naprawdę wielu i to nie tylko tych krakowskich, z którymi zresztą często się spotykam, ale także tych z Warszawy, Poznania, czy Katowic. Targi Książki w Krakowie, Warszawie i wszystkich innych miastach zawsze są okazją do spotkania blogerów z całego kraju. Dodatkowo zlatujemy się na konwentach, spotkaniach z pisarzami, corocznych imprezach organizowanych specjalnie dla nas, czy też spotkaniach w poszczególnych województwach. Jak widać okazji nie brakuje. Nie rozumiem, więc o co chodzi.
Czytam i uwielbiam blog Zwierza, dlatego nie rozumiem, jak ktoś przy zdrowych zmysłach...wróć... jak ktoś kto choć raz wszedłby na jej bloga, mógł napisać, że jest blogerką książkową? Już sama nazwa wskazuje, że Zwierz jest Popkulturalny. Panie i Panowie czytajmy ze zrozumieniem. Chyba, że to, że od czasu do czasu Zwierz popełni wpis o literaturze ma automatycznie oznaczać, że jest blogerką literacką? Jeśli tak to mam dla Was szokujące wieści: Kominek jest blogerem książkowym! Paweł Opydo jest blogerem książkowym! Ba! Ponad połowa blogerów jest blogerami książkowymi! Aaaaa! Blogosfera literacka podbija świat!
Faktycznie, pisarze często wysyłają swoje książki do recenzji. Czasami nim wyślą je do wydawców. Sama zgodziłam się na taki układ tylko raz, gdy napisała do mnie Victoria Gische, której powieść "Lucyfer. Moja historia" bardzo polubiłam. Chodziło o przeczytanie drugiego tomu, który, jeśli dobrze się orientuje, do dziś nie jest nigdzie dostępny, a mój wkład miał polegać na napisaniu (jako czytelnik) czy jest ok, a nie na recenzowaniu, czy bawieniu się w redaktora, jak to wskazuje artykuł w Wyborczej. Przyznaję, że jestem zaskoczona przypadkiem Katarzyny Hordyniec (link do bloga) i z całym szacunkiem zastanawiam się dlaczego zaakceptowała taką "współpracę".
Zwierz ma rację, jednak mam nadzieję, że stawki niebawem poszybują w górę.
Książki zamiast leżeć na półce powinny pracować? Myślałam, że w przyszłości ludzi zastąpią roboty, a nie książki (świetny pomysł na opowiadanie sf!). A tak poważnie to chyba pani Bartosik chodziło o to, że to blogerzy powinni pracować, w końcu książki to przedmiot martwy, niezdolny do podejmowania żadnych czynności.
W takim razie czy to aby nie wydawnictwo przypadkowo dobrało blogera? Wydawnictwo działa na szkodę wydawnictwa. No cóż... bywa.
Eee... W późniejszej części dowiecie się, że pan Zwierzchowski nie popiera płacenia blogerom, więc czy to nie on wykazuje się brakiem profesjonalizmu, skoro w płatnej pracy źle dobiera blogerów do współpracy, a raczej wolontariatu?
Przy okazji cieszę się, że zawsze wylewam wiadro pomyj na złe książki, bo wówczas zawsze jestem szczera, a w moich tekstach nie ma kłamstwa ani chęci wprowadzania w błąd czytelników. Ha! Taka jestem fajna.
A tak całkiem poważnie to tu akurat muszę przyznać rację i bloger powinien dotrzymać umowy.
Buhahaha! Przepraszam, ale dawno nie słyszałam czegoś tak głupiego. Pytania o pieniądze za recenzje są nie na miejscu? Czy w owych wydawnictwach pracują sami hipokryci? Chyba, że oni też nie mają pensji. W jakim świecie oni żyją, skoro wierzą, że ktoś obcy powinien robić im reklamę za darmo tylko dlatego, że to przecież dzieje się w internecie? Panie Czechowicz, bądźmy poważni. Współpraca na linii bloger-firma, czy też jak wolicie bloger-wydawca to nie relacja przyjacielska, lecz partnerska, a jeśli myślicie, że darmowe książki aż tyle zmieniają w życiu blogera by coś od niego "wymagać" to chyba zapomnieliście o istnieniu bibliotek, które się nie oburzają o złe recenzje książek.
Biblioteka - jak wyżej.
Teraz napiszę coś za co srogo mi się oberwie. Siłą blogera jest jego niedoskonałość. Odbiorcą książki czy każdego innego produktu są najczęściej osoby, które są niedoskonałe, nie mają kierunkowego wykształcenia itd. Nie trzeba być absolwentem polonistyki by czytać książkę, tak samo nie trzeba mieć dyplomu informatyka by korzystać z komputera. Jako przeciętny, niedoskonały nabywca ufam opinii innego niedoskonałego człeka, który powie mi co myśli o danym sprzęcie czy książce. I gwiżdżę na to czy profesjonalny recenzent bez dachu nad głową dostrzeże geniusz w "Mrocznej bohaterce" czy innym gniocie. Firmy i wydawnictwa piszą do blogera, bo wiedzą, że czytelnicy mu ufają. Koniec kropka.
Przypominam, że Hordyniec to ta blogerka od redagowania książek polskich autorów. Ogólnie się zgadzam, ale Katarzyno, jeśli naprawdę nie wierzysz w istnienie złych książek zapraszam tutaj.
W artykule możecie przeczytać ciąg dalszy, którego już nawet nie chce mi się komentować, bo i tak stworzyłam najdłuższy tekst w historii bloga. Na koniec pozwolę sobie odpowiedzieć na pytanie zawarte przez panią Milenę w tytule. Blogerzy książkowi są świetnymi, pozytywnymi i pełnymi pasji ludźmi, którzy często nie dostrzegają i nie wykorzystują w pełni swojego potencjału. Ze wszystkich sił starają się przelać jak najwięcej kultury do internetów, często nie otrzymując nic w zamian, poza wsparciem swoich czytelników. Nie oceniajcie ich przez pryzmat artykułów, które wyolbrzymiają problemy, nie pokazują plusów (ani blogerów, ani wydawców, a przy tym kompletnie zapominają o czytelnikach i klimacie tego małego skrawka internetu) oraz mieszają informację sprzed kilku dni i roku, jakby rzeczywistość była niezmienna. Takie teksty tylko szkodzą. Robienie z blogerów książkowych ofiar, którymi wszyscy pomiatają nie jest moim zdaniem dobrym wyjściem, zwłaszcza, że czasy, gdy nie zarabiali na współpracach zaczynają powoli odchodzić w zapomnienie. Blogerze książkowy uwierz w swoje możliwości!
Ps. Z racji tego, że blogerzy literaccy mają "rzadko okazję do spotkań" zapraszam wszystkich na coroczne spotkanie blogerów po Targach Książki w Krakowie. Łapcie link do wydarzenia na facebooku!
Ps2. Sprawdźcie też odpowiedź Stulecia literatury na oba teksty (Gosiarelli i Wyborczej)

Zacznijmy od tytułu "Reckę napisałaś miodzio - kim są polscy blogerzy książkowi?", który już sam w sobie brzmi odrobinę prześmiewczo. Może chociaż lead będzie bardziej poważny: Blogerzy książkowi - coraz bardziej liczące się środowisko. Mogą liczyć na występ w reklamie banku i testowanie samochodów. No i na bezpłatny egzemplarz książki. - tiaaa... coś nie wyszło. Dalej brzmi, jakby robili sobie jaja. Bądźcie jednak dzielni, bo przed nami najlepsze, czyli główna część artykułu:
Blogerzy piszący o książkach zdają sobie sprawę, że reszta blogerskiego światka ma ich za prawdziwych frajerów. (...)
Czekajcie, czekajcie! Dwa lata byłam typową blogerką książkową i nie zdarzyło mi się, by blogerzy z innych środowisk powiedzieli lub zasugerowali, że jestem frajerką od tych książkowych frajerów. Na wszelki wypadek wolałam sprawdzić co o tym myślą inni blogerzy. Zapytałam o zdanie Pawła z zombiesamurai.pl, Ilony z ilonapatro.com oraz Natalię z bomabycmrucznie.pl. Zgodnie stwierdzili, że nie uważają ich za frajerów. Przyglądałam się reakcji w blogosferze na ten zarzut i reakcje potwierdzają zdanie Pawła, Ilony i Natalii. Skąd więc pani Milena wytrzasnęła swoje rewelacje? Tego nie wiem.
Bloger książkowy może liczyć na książkę od wydawnictwa. Zwykle są to jednak egzemplarze recenzenckie, czyli bez okładek, jeszcze w roboczej wersji, czasem jedynie w formacie PDF. - Wiele działów promocji nie zada sobie nawet trudu, żeby przesłać potem właściwą wersję książki, taką, którą można by postawić na półce - żalili się blogerzy na spotkaniu "Bloger to ma życie..." podczas Festiwalu Literatury Kobiecej "Pióro i Pazur" w Siedlcach.
Tak, bloger książkowy może liczyć na książkę od wydawnictwa. Tak, są to egzemplarze recenzenckie, ale jedyne co je różni to brak hologramu na czwartej stronie okładki. Dość często pojawia się także pieczątka z napisem "egzemplarz recenzencki", ale "białe kruki", czyli wersje robocze i wersje w pdf wysyła się tylko, gdy normalne książki nie są gotowe, czyli na kilka tygodni przed premierą. Faktem jest natomiast, że czasami wydawnictwo zapomina wysłać później normalną wersję książki, ale osobiście nigdy się z tym nie spotkałam.
Takie spotkania jak festiwale czy ubiegłotygodniowa wizyta w redakcji "Książek. Magazynu do Czytania" to dla nich zresztą rzadka okazja do spotkań. Blogerzy książkowi, choć wydają się dużo bardziej zgranym środowiskiem niż szafiarki, widzą się wtedy na żywo często po raz pierwszy w życiu. (...)
I tak i nie. Blogerów piszących o literaturze jest naprawdę wielu, więc siłą rzeczy ciężko poznać wszystkich, zwłaszcza tych z drugiego końca Polski. Jednak sama znam ich naprawdę wielu i to nie tylko tych krakowskich, z którymi zresztą często się spotykam, ale także tych z Warszawy, Poznania, czy Katowic. Targi Książki w Krakowie, Warszawie i wszystkich innych miastach zawsze są okazją do spotkania blogerów z całego kraju. Dodatkowo zlatujemy się na konwentach, spotkaniach z pisarzami, corocznych imprezach organizowanych specjalnie dla nas, czy też spotkaniach w poszczególnych województwach. Jak widać okazji nie brakuje. Nie rozumiem, więc o co chodzi.
To przy takich okazjach wychodzi na przykład, że niektórym zdarzają się bardziej lukratywne propozycje, pod warunkiem jednak, że blog prowadzą na wysokim poziomie merytorycznym i mają wystarczająco liczne - z punktu widzenia działów marketingu - grono czytelników. Wtedy, jak Katarzyna Czajka prowadząca bloga "Zwierz Popkulturalny" (...)
Czytam i uwielbiam blog Zwierza, dlatego nie rozumiem, jak ktoś przy zdrowych zmysłach...wróć... jak ktoś kto choć raz wszedłby na jej bloga, mógł napisać, że jest blogerką książkową? Już sama nazwa wskazuje, że Zwierz jest Popkulturalny. Panie i Panowie czytajmy ze zrozumieniem. Chyba, że to, że od czasu do czasu Zwierz popełni wpis o literaturze ma automatycznie oznaczać, że jest blogerką literacką? Jeśli tak to mam dla Was szokujące wieści: Kominek jest blogerem książkowym! Paweł Opydo jest blogerem książkowym! Ba! Ponad połowa blogerów jest blogerami książkowymi! Aaaaa! Blogosfera literacka podbija świat!
Zdarza się również, że o uwagę blogerów zabiegają sami pisarze, choć nie oferują nic poza chwilowym ogrzaniem się w ich blasku. - Ostatnio mam wręcz problem z pisaniem notek na bloga, bo część książek do recenzji przesyłają mi autorzy jeszcze przed posłaniem ich do wydawnictw. Moim zadaniem jest więc sprawdzić, czy akcja jest spójna, czy ciąża bohaterki nie trwa więcej niż dziewięć miesięcy albo czy to możliwe, by bohater był na tyle młody, żeby nie miał okazji uczyć się rosyjskiego - mówi Katarzyna Hordyniec prowadząca "Notatki Coolturalne". (...)
Faktycznie, pisarze często wysyłają swoje książki do recenzji. Czasami nim wyślą je do wydawców. Sama zgodziłam się na taki układ tylko raz, gdy napisała do mnie Victoria Gische, której powieść "Lucyfer. Moja historia" bardzo polubiłam. Chodziło o przeczytanie drugiego tomu, który, jeśli dobrze się orientuje, do dziś nie jest nigdzie dostępny, a mój wkład miał polegać na napisaniu (jako czytelnik) czy jest ok, a nie na recenzowaniu, czy bawieniu się w redaktora, jak to wskazuje artykuł w Wyborczej. Przyznaję, że jestem zaskoczona przypadkiem Katarzyny Hordyniec (link do bloga) i z całym szacunkiem zastanawiam się dlaczego zaakceptowała taką "współpracę".
- Na blogach można zarobić olbrzymie pieniądze, ale trzeba pisać o tak zwanym lajfstajlu. Na blogu o kulturze zarobki są takie jak w całej kulturze - mówi Czajka, doktorantka nauk społecznych i dokumentalistka w tygodniku "Polityka". - Starcza na nowe książki i bilety do kina. Ale jako zawód ta praca się nie opłaca, bo gdy pojawia się przymus, znika frajda, a stawki są tak niskie, że tego nie rekompensują.
Zwierz ma rację, jednak mam nadzieję, że stawki niebawem poszybują w górę.
Pytanie o relacje między wydawnictwami a blogerami wraca w środowisku jak refren. Rok temu dyskusję wywołała specjalizująca się w czytaniu fantastyki grupa Śląscy Blogerzy Książkowi, która dopuściła do głosu nie tylko blogerów, ale też wydawców. Pierwsi w większości wypadków zapewniali, że wystarczy im frajda z tego, iż mogą zamawiać do woli z katalogu nowości wydawniczych, i skarżyli się na protekcjonalne traktowanie, "jak połączenia natrętnej muchy z robotnikiem". Drudzy, choć przyznali, że promocja w blogosferze zaczyna mieć odzwierciedlenie w sprzedaży, narzekali, że wielu blogerów nie wywiązuje się z obietnic, a jedynie "wyciągają książki".W końcu dotarliśmy do części, w której mam więcej pytań niż odpowiedzi. Po pierwsze: Śląscy Blogerzy Książkowi specjalizują się w czytaniu fantastyki?! Obawiam się, że zaskoczyło ich to jeszcze bardziej niż mnie. Po drugie: jak dyskusja sprzed roku może być dziś aktualna? Czy tylko dla mnie tak wiele się przez ten czas zmieniło? Nie wiem czy powinnam komentować słowa, które padły tak dawno temu, bo przecież ich właściciel mógł już dawno zmienić zdanie. W końcu blogosfera ciągle się rozwija i podobno rośnie w siłę.
"Czasem zdarzają się recenzenci, którzy po prostu kompletują książki na swojej półce, nie recenzują tych, które już otrzymali, a proszą o kolejne - mówiła Marta Bartosik z Wydawnictwa Literackiego (...). - Nie jesteśmy instytucją rozdającą książki, udostępniamy egzemplarze recenzenckie i one powinny 'pracować', a nie wzbogacać czyjeś zbiory".
Książki zamiast leżeć na półce powinny pracować? Myślałam, że w przyszłości ludzi zastąpią roboty, a nie książki (świetny pomysł na opowiadanie sf!). A tak poważnie to chyba pani Bartosik chodziło o to, że to blogerzy powinni pracować, w końcu książki to przedmiot martwy, niezdolny do podejmowania żadnych czynności.
Wydawnictwa denerwują też blogerzy, którzy książki dobierają przypadkowo, bo negatywne recenzje stają się "działaniem na szkodę firmy".
W takim razie czy to aby nie wydawnictwo przypadkowo dobrało blogera? Wydawnictwo działa na szkodę wydawnictwa. No cóż... bywa.
Marcin Zwierzchowski, redaktor "Nowej Fantastyki" współpracujący z kilkoma wydawnictwami: "Można się wkurzać, gdy ktoś np. wziął do recenzji książkę fantasy, a ocenę zaczyna od tego, że nie lubi tego typu pozycji - to po co brał? To brak profesjonalizmu. Działaniem na szkodę firmy może być napisanie tekstu negatywnego, w którym pojawiają się kłamstwa czy rażące błędy, wprowadzające innych w błąd".
Eee... W późniejszej części dowiecie się, że pan Zwierzchowski nie popiera płacenia blogerom, więc czy to nie on wykazuje się brakiem profesjonalizmu, skoro w płatnej pracy źle dobiera blogerów do współpracy, a raczej wolontariatu?
Przy okazji cieszę się, że zawsze wylewam wiadro pomyj na złe książki, bo wówczas zawsze jestem szczera, a w moich tekstach nie ma kłamstwa ani chęci wprowadzania w błąd czytelników. Ha! Taka jestem fajna.
A tak całkiem poważnie to tu akurat muszę przyznać rację i bloger powinien dotrzymać umowy.
Ale najbardziej nie na miejscu wydają się wydawcom pytania o pieniądze za recenzje. Nie tylko dlatego, że - jak podkreśla Czechowicz - "blogosfera rozrosła się właśnie dzięki nastawieniu na to, by robić coś za darmo, a egzemplarz książki jest wystarczającym wynagrodzeniem".
Buhahaha! Przepraszam, ale dawno nie słyszałam czegoś tak głupiego. Pytania o pieniądze za recenzje są nie na miejscu? Czy w owych wydawnictwach pracują sami hipokryci? Chyba, że oni też nie mają pensji. W jakim świecie oni żyją, skoro wierzą, że ktoś obcy powinien robić im reklamę za darmo tylko dlatego, że to przecież dzieje się w internecie? Panie Czechowicz, bądźmy poważni. Współpraca na linii bloger-firma, czy też jak wolicie bloger-wydawca to nie relacja przyjacielska, lecz partnerska, a jeśli myślicie, że darmowe książki aż tyle zmieniają w życiu blogera by coś od niego "wymagać" to chyba zapomnieliście o istnieniu bibliotek, które się nie oburzają o złe recenzje książek.
Natalia Kado, wydawnictwo BookSenso: " [Wysyłając blogerom bezpłatne egzemplarze,] dostarczamy im materiału do prowadzenia bloga".
Biblioteka - jak wyżej.
Zwierzchowski: "Pisanie recenzji na bloga jest pracą podobnie jak pisanie recenzji do tradycyjnej prasy, a przecież wydawcy za to dziennikarzom nie płacą - to byłaby chora sytuacja. O pensje dziennikarzy dbają ich pracodawcy. O pensję blogera może zadbać właściciel platformy, której taka osoba nabija odwiedziny. Nigdzie na świecie recenzenci nie są finansowani przez producenta ocenianego produktu - skąd takie roszczenia u blogerów? (...)".Nie mam pojęcia, jak mogę się do tego odnieść. Witki mi opadły. Szczerze wierzę, że pan Zwierzchowski zdążył przez ostatni rok zmienić zdanie, więc nie będzie się na mnie obrażać o to co napiszę, ale z cały szacunkiem chyba nie do końca przemyślał swoją odpowiedź. Nigdzie na świecie recenzenci nie są finansowani przez producenta ocenianego produktu - to co żywią się u brata Alberta i nocują w przytułku? Nie jestem pewna, czy obdarzyłabym zaufaniem ubogiego, bezdomnego recenzenta, chociaż z pewnością wrzuciłabym mu do puszki 2 zł na książkę.
Powracającym często zarzutem wobec blogerów książkowych są różnego rodzaju niedoskonałości merytoryczne. - Ogólny poziom merytoryczny rzeczywiście nie jest za wysoki, bo za blogowanie biorą się także ci, którzy nie mają kompetencji, by pisać o książkach. I nie chodzi tu tylko o kierunkowe wykształcenie, ale przede wszystkim o umiejętność dostrzegania w omawianej książce jej cech dystynktywnych i akcentowania ich - mówi Czechowicz.
Teraz napiszę coś za co srogo mi się oberwie. Siłą blogera jest jego niedoskonałość. Odbiorcą książki czy każdego innego produktu są najczęściej osoby, które są niedoskonałe, nie mają kierunkowego wykształcenia itd. Nie trzeba być absolwentem polonistyki by czytać książkę, tak samo nie trzeba mieć dyplomu informatyka by korzystać z komputera. Jako przeciętny, niedoskonały nabywca ufam opinii innego niedoskonałego człeka, który powie mi co myśli o danym sprzęcie czy książce. I gwiżdżę na to czy profesjonalny recenzent bez dachu nad głową dostrzeże geniusz w "Mrocznej bohaterce" czy innym gniocie. Firmy i wydawnictwa piszą do blogera, bo wiedzą, że czytelnicy mu ufają. Koniec kropka.
- Nie jestem profesjonalnym krytykiem, nie mam ambicji pisania naukowej analizy książki, ale dzielę się emocjami, które wywołała u mnie lektura. Znam siebie i wiem, co będzie mi się podobało, stąd tak dużo u mnie pozytywnych recenzji. Bo ja naprawdę wierzę, że nie ma złych książek, są tylko nietrafieni czytelnicy - mówi Hordyniec.
Przypominam, że Hordyniec to ta blogerka od redagowania książek polskich autorów. Ogólnie się zgadzam, ale Katarzyno, jeśli naprawdę nie wierzysz w istnienie złych książek zapraszam tutaj.
W artykule możecie przeczytać ciąg dalszy, którego już nawet nie chce mi się komentować, bo i tak stworzyłam najdłuższy tekst w historii bloga. Na koniec pozwolę sobie odpowiedzieć na pytanie zawarte przez panią Milenę w tytule. Blogerzy książkowi są świetnymi, pozytywnymi i pełnymi pasji ludźmi, którzy często nie dostrzegają i nie wykorzystują w pełni swojego potencjału. Ze wszystkich sił starają się przelać jak najwięcej kultury do internetów, często nie otrzymując nic w zamian, poza wsparciem swoich czytelników. Nie oceniajcie ich przez pryzmat artykułów, które wyolbrzymiają problemy, nie pokazują plusów (ani blogerów, ani wydawców, a przy tym kompletnie zapominają o czytelnikach i klimacie tego małego skrawka internetu) oraz mieszają informację sprzed kilku dni i roku, jakby rzeczywistość była niezmienna. Takie teksty tylko szkodzą. Robienie z blogerów książkowych ofiar, którymi wszyscy pomiatają nie jest moim zdaniem dobrym wyjściem, zwłaszcza, że czasy, gdy nie zarabiali na współpracach zaczynają powoli odchodzić w zapomnienie. Blogerze książkowy uwierz w swoje możliwości!
Ps. Z racji tego, że blogerzy literaccy mają "rzadko okazję do spotkań" zapraszam wszystkich na coroczne spotkanie blogerów po Targach Książki w Krakowie. Łapcie link do wydarzenia na facebooku!
Ps2. Sprawdźcie też odpowiedź Stulecia literatury na oba teksty (Gosiarelli i Wyborczej)
