Looking For Anything Specific?

Header Ads

Ile Niebezpiecznych związków w Szkole uwodzenia? 1/2


Pewnie dziwi Was tytuł, bo przecież jak to 'Niebezpieczne związki' w 'Szkole uwodzenia"?! Zdecydowanie powinno być odwrotnie: "Ile Szkoły uwodzenia w Niebezpiecznych związkach", skoro to Niebezpieczne związki były pierwowzorem. Jednak nie dla mnie. Wychowałam się na tym filmie, oglądałam go wielokrotnie i to on zawsze będzie tym ważniejszym. Zwłaszcza, że dopiero niedawno skończyłam czytać książkę. Dobra, skoro już wiecie jaki degenerat ze mnie, możemy spokojnie przejść do porównania obu tworów. Aha! Prawie zapomniałam! W myśli zasady, że 5 lat to nie spoiler (od publikacji Niebezpiecznych związków minęło 233 lat, a od premiery Szkoły uwodzenia 16 lat), możecie się spodziewać o wiele za dużo informacji.


Współczesność kontra nowożytność

Zacznijmy od tego, że "Niebezpieczne związki" doczekały się licznych adaptacji, jednak "Szkoła uwodzenia" jest najbardziej uwspółcześnioną i stąd bierze się większość różnic pomiędzy nimi. Wicehrabia de Valmont i markiza de Merteuil żyli w XVIII wiecznej Francji, gdy obyczaje były zupełnie inne. Część zachowań, które współcześnie jest akceptowane, wówczas było srogo potępiane. Przykładowo kobiety musiały troszczyć się o swoją nienaganną opinię, na którą składało się nie tylko życie erotyczne, ale także przestrzeganie etykiety, zasad moralnych, czy zachowanie powściągliwości. Przy tym podwójne standardy zachowań były jeszcze bardziej uwypuklone. Co uchodziło płazem mężczyźnie, dla kobiety było zgubą. I to właśnie kolejny powód, dla którego pojawiły się różnice między oryginałem a adaptacją, zwłaszcza w kreacji Valmonta. 


Dobrym rozwiązaniem było przeniesienie przez Rogera Kumble akcji z XVIII wiecznej, arystokratycznej Francji do środowiska współczesnej, nowojorskiej elity, w której pozory, bogactwo i status społeczny jest niemal tak ważny, jak dla oryginalnych bohaterów powieści. Może dziwić ich odmłodzenie, ponieważ dorośli z Niebezpiecznych związków z biegiem lat odmłodnieli i w Szkole uwodzenia są nastolatkami. Jeśli mam być całkiem szczera to ich nastoletni wiek bardziej mi pasuje do intryg, zepsucia i szukania wrażeń, ponieważ to zazwyczaj młodzi mają więcej czasu i takie, a nie inne priorytety. Dorośli wolą uganiać się za karierą i pieniędzmi, ale w tym wyścigu szczurów też nie brakuje spisków i erotycznych uniesień. 

Książka Choderlosa de Laclosa jest napisana w formie listów, co może wydawać się ciężkie do przełożenia na film utrzymany we współczesnych realiach, jednak ponownie Kumble podołał temu zadaniu. Korespondencja wymieniana pomiędzy Valmontem i Merteuil została zastąpiona przez dziennik Sebastiana, w którym opisane są wszystkie jego podboje i zakłady z Kathryn. Annette utrzymuje ze znajomymi listowny kontakt. Listy miłosne do Cecylli i od niej do adoratora pozostały w swej tradycyjnej formie, bo jak pięknie stwierdziła Kathryn 'pozostawmy pedofilom e-mailowe wyznania miłosne'. 

Wraz ze zmianą epoki, zmienił się także język, którym posługują się bohaterowie. I choć listy wymienne między dwójką głównych graczy ma skandaliczny charakter to dla mnie jest i tak dość mocno zawoalowana. Przynajmniej w porównaniu do dosadnego, by nie powiedzieć wulgarnego języka ze Szkoły uwodzenia. Podobną przemiany przeszły zachowania i gesty, bo szczerze wątpię by XVIII-wieczna Cecylia wykonywała gest sugerujący ...hmmm jak to napisać delikatnie?... chęć oralnego zaspokojenia Valmonta. 

Spokojnie Kathryn, znajdziesz kogoś chętnego.

Kolejną zasadniczą różnicą jest relacja między Velmontem i Merteuil. W filmie są przyrodnim rodzeństwem, które łączy zamiłowanie do seksualnych podbojów i niszczenie ludziom życia, jednak sami nigdy ze sobą nie spali. W powieści Choderlosa de Laclosa, ta dwójka nie jest w żaden sposób spokrewniona ani spowinowacona. Ich przyjaźń oparta na tych samych podstawach, co w filmie, rozpoczęła się dopiero po łóżkowej przygodzie, którą zachowali w tajemnicy przed światem. Niemniej w obu wersjach nie mają przed sobą tajemnic. Zwierzają się sobie z miłosnych przygód i okrutnych planów, w które nieraz wikłają siebie nawzajem. Takim przykładem jest intryga mająca na celu sprowadzenie Cecylii na złą drogę. 

Misja: Cecylia

Cecylia jest młodą, niewinną i niedoświadczoną dziewczyną, która nie ma bladego pojęcia o świecie, ponieważ większość życia spędziła w klasztorze (NZ -Niebezpieczne związki)/ żeńskiej szkole (SU - Szkoła uwodzenia). Nie zdążyła zrobić nic, przez co mogłaby się komukolwiek narazić, jednak na jej nieszczęście zainteresował się nią mężczyzna, który uraził dumę Kathryn. Zamiast odegrać się bezpośrednio na nim, postanowiła utrzeć mu nosa przez zepsucie jego przyszłej żony (NZ)/ dziewczyny (SU). Okazja nadarzyła się sama. Matka Cecylii darzyła Kathryn dużą sympatią, przez co sama była odpowiedzialna za zrobienie mentora swojej córki z sukuba. Niewinna, dziecinna panienka w obu wersjach wydaje się nierozgarniętą ciamajdą, kompletnie pozbawioną gracji, a o poziomie inteligencji wolę nawet nie wspominać. Nic więc dziwnego, że postanowiła chłonąć wiedzę od bardziej doświadczonej przyjaciółki, zwłaszcza takiej, którą własna matka postawiła jej za wzór do naśladowania. 




Początkowo plan Merteuil zakładał, że to Valmont zbezcześci to małe niedoświadczone zwierzątko, jednak dla niego było to zbyt proste zadanie, zwłaszcza, gdy upatrzył sobie bardziej zaszczytną zdobycz. Nowy kandydat pojawił się sam. Kawaler Danceny (NZ)/ Ronald Clifford (SU), nauczyciel muzyki zakochał się w Cecylii i niezdarnie starał się ją adorować, wysyłając listy miłosne. Związek między tą dwójką byłby dopuszczalny, gdyby nie drobiazgi. W powieści był kawalerem maltańskim, a przy tym mimo całkiem dobrego statusu społecznego, nie był tak zamożny, jak Volanges. W uwspółcześnionej wersji problemem był jedynie jego kolor skóry i niższy poziom społeczny. Niemniej te drobiazgi dałoby się obejść, więc po pewnym czasie udałoby się przekonać matkę Cecylii by pozwoliła im być razem. Oni jednak woleli się skradać, co sprzyjało intrygom Merteuil, która na początku podsycała ogień ich uczucia, a później dowody oddała Pani Volanges. Ten krok popchnął zrozpaczoną Cecylię prosto do łóżka Valmonta, który a) jednocześnie udawał przyjaciela zakochanej pary i b) zgodził się zająć małą by zaszkodzić jej matce, która oczerniła go w oczach najnowszej zdobyczy. 

Zdziwiło mnie z jaką łatwością udało mu się uwieść małą i jak rozpustną kochanką się ona okazała, mimo całej swej miłości do Dancenya/ Clifforda. Podobało mi się za to, w jaki sposób wszystkie sceny z tego podboju zostały przedstawione w Szkole uwodzenia. Dziwne pozy Cesi, gdy Sebastian ją fotografował, przypominały rzucanie się w konwulsjach, które tak pasują do dziwactw książkowej bohaterki. Podobnie zmieszanie przy wspólnym spędzaniu czasu w rezydencji Pani Rosemond. Zasadniczą różnicą jest tu poczęcie i utrata dziecka Valmonta i Cecylii. 




Swoją drogą w powieści  Choderlosa de Laclosa zaskoczyło mnie, że Merteuil przez chwilę rozważa zrobienie z Cecylii swojej uczennicy, którą mogłaby wykuć na swoje podobieństwo. W filmie miałam wrażenie, że od samego początku uważa ją za skończoną idiotkę, która do niczego się nie nadaje, poza rozkładaniem nóg przez kawalerami. Niemniej po przeczytaniu oryginału inaczej patrzyłam na scenę pocałunku Kathryn i Cecile, która notabene została uznana za drugą najbardziej seksowną  scenę w historii kina.

Prześlij komentarz

16 Komentarze

  1. Kasia Jabłońska16 kwietnia 2015 14:24

    Uwielbiam ten film:)) Tyle wspomnień się z nim łączy:) Ach ta beztroska młodość;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham książkę, kocham ten film i też widziałam najpierw film a potem czytałam książkę. Bardzo podobała mi się ekranizacja z Glenn Close i Johnem Malkovichem cudo po prostu (zresztą ich masz chyba na okładce).

    OdpowiedzUsuń
  3. To zaskoczę wszystkich, ale naprawdę, naprawdę nie cierpię tego filmu. Książkę Niebezpieczne związki za to miło mi się czytało, dlatego też nie lubię łączenia tego filmu i książki, no ale jest co jest. Nie moja bajka.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Znam i film, i książkę i cieszy mnie, że z takiego dawnego dzieła udało się zrobić tak udany film. Ma on wiele smaczków, jest niegłupi i ciekawie nawiązuje do swego literackiego pierwowzoru. Różnice, o których wspominasz, tylko wychodzą mu na korzyść :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Film chce obejrzeć, książkę przeczytać, ot co :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Normalnie nóż w serce!! Słyszysz jak moje serduszko pęka?

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, to ich buźki zdobią okładkę, ale przyznam się, że do tej adaptacji dopiero się zabieram. Mam nadzieję, że też mi się spodoba i będę miała kolejną wersję NZ do uwielbiania ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozumiem Cię aż za dobrze ;) W młodości oglądałam go zbyt często i cóż... już wtedy lubiłam czarne charaktery ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się :) I naprawdę dobrze ponownie oglądało mi się Szkołę uwodzenia, gdy w końcu poznałam pierwowzór :)

    OdpowiedzUsuń
  10. W takim razie mam ogromną nadzieję, że obie wersję Ci się spodobają ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj tam, od razu nóż...

    OdpowiedzUsuń
  12. Maczeta brzmiała zbyt dramatycznie :P

    OdpowiedzUsuń
  13. Hm, fakt, maczety mogłabyś nie przeżyć. Ale nóż to również za dużo... może scyzoryk?

    OdpowiedzUsuń
  14. Wolałabym nic tam sobie nie wtykać :P Lepiej zostańmy przy tym, że postarasz się więcej nie czyhać na moje biedne serduszko ;]

    OdpowiedzUsuń
  15. Wydaje mi się, że oglądałam film... Tylko, że chyba zostało zrobionych kilka części Szkoły Uwodzenia? Czy pomyliłam ją z innym, podobnym filmem?
    Trzeba uważnie czytać Twój tekst, bo jeśli ktoś nie do końca zna/pamięta fabułę książki/filmu, to może się pogubić kto, z kim i dlaczego :D Strasznie zamotana jest ta historia :D prawie jak Moda na sukces

    OdpowiedzUsuń
  16. Dobrze Ci się wydaje. Jeśli dobrze pamiętam są 3 części, ale z ogromny wysiłkiem starałam się pozostałe dwie wyprzeć ze świadomości ;) Są bardzo, bardzo złe.
    Hahaha:) Coś w tym jest. Intrygi, zwroty akcji i dwie wersje trochę się plątają ;(

    OdpowiedzUsuń