Looking For Anything Specific?

Header Ads

Wszystkie zwierzaki idą do nieba, ale co z nami?


Pies, kot, świnka morska, żółw, chomik czy inny gad. Większość z nas miała, ma lub będzie miała zwierzaka, który pojawi się znikąd, przewróci nasze życie do góry nogami, stanie się naszym najwierniejszym przyjacielem, aż w końcu odejdzie. 

Pamiętacie dzień, w którym Wasz zwierzak wtargnął do Waszego życia? Może mieliście okazję wybrać najsłodszego szczeniaka ze wszystkich jego braci, może znaleźliście go w schronisku i wiedzieliście, że będzie najwierniejszym przyjacielem, a może przybłąkał się i został na stałe. Moje zwierzaki były niespodziankami losu. Lunę znaleźli, gdy jako mały szczeniaczek została przez kogoś przywiązana drutem. Pojawienie się Kredki uprzedził sms "jakiś kociak jest w garażu". Bajera, który jest najbardziej mój ze wszystkich, przywiozła mama. Lubię określać to jako 'ukradła', chociaż tak naprawdę właściciele pozwolili jej zabrać rocznego psiaka, który był maltretowany przez najmłodszą z ich córek. Pamiętam, jaki był na początku przestraszonych, choć wszędzie było go pełno. Od początku zrobił ze mnie swojego niewolnika. Musiałam wstawać o piątej rano by wyjść z nim na spacer, musiałam głaskać go przez pół nocy by mógł zasnąć, a gdy wychodziłam rozpoczynała się tragedia: drapanie w drzwi, skowyt, ogólna histeria, a zaraz po powrocie ze szczęścia fundował mi żółtą kałużę na środku pokoju. Teraz paskuda śpi dłużej ode mnie i to ja go muszę ciągnąć za uszy by wstał ze swojego (!) łóżka, a mój powrót do domu cieszy go jedynie ze względu na łakocie, które dostanie. 

Nie ważne jakim sposobem zwierzak wtargnął do Waszego życia, ważne jest to, co dzieje się później. Jak z pewnością się domyślacie po wyższym przykładzie Bajera, u mnie w domu zwierzaki są traktowane jak każdy inny domownik (tylko się z nimi nie kłócimy, nie wysyłamy im do pracy, sprzątamy po nich, karmimy i ogólnie robimy im za niewolników). Po wspólnie spędzonych latach ciężko nie przywiązać się do siebie. Wy też pewnie kochacie swoje zwierzaki. Bawicie się z nimi, drapiecie po brzuszku, a one przytulają się do Was, gdy czują, że tego potrzebujecie. Niby nie potrafią mówić, ale doskonale rozumiecie co znaczy pysk położony na kolanach, pojedyncze miałknięcie na wasz widok, czy wrzucanie pustej miski do łóżka (tak, moje zwierzaki są potworami). Działa to też w drugą stronę. Bajka wie, że nie wolno mnie budzić, więc opanował do perfekcji bezszelestne poruszanie się po panelach. Czasem nawet kapcie poda i co z tego, że nie moje albo dwa lewe. Luna co prawda zjadła moją kartę bankomatową, ale to pewnie dlatego, że uznała, że za dużo wydaję. A Kredka zawsze pojawiała się u mnie, gdy musiałam zająć czymś myśli. Tak, zdecydowanie wspólne życie ze zwierzakiem robi swoje. 


Niestety mimo tego, że często traktujemy nasze czworonogi jak ludzi to one ludźmi nie są i musimy żyć ze świadomością, że przyjdzie nam je pożegnać. Okoliczności bywają różne. Jeśli macie szczęście to Wasz zwierzak umrze ze starości, a wy będziecie mogli się pocieszać, że miał dobre życie i odszedł w spokoju. Niestety to rzadkość. W ostatnich miesiącach w Krakowie wiele psów padło ofiarą idioty lub idiotów, którzy faszerowali jedzenie trutkami lub gwoździami, kawałkami szkła itp. Takie mordercze żarcie zostawiali w parkach, na trawnikach lub wrzucali do ogródków, a pazerne, niczego niepodejrzewające zwierzaki umierały w agonii. Zostawiając bezsilnych właścicieli ze złamanym sercem i dylematem, z którym sama w ostatnim czasie musiałam się zmierzyć: co zrobić z ciałem. Obecnie istnieją tylko dwa wyjścia. Jedno zakłada zostawienie zwierzaka u weterynarza by ten oddał go do utylizacji, jak śmiecia, a drugie to nielegalny pochówek, który też nie jest idealnym wyjściem. Sama zdecydowałam się na to pierwsze, a teraz żałuję, ponieważ nie mam miejsca, w którym mogłabym ją odwiedzić. Mam żal o to, że mimo ciągłych obietnic, które od wielu lat słyszą mieszkańcy Krakowa (a zakładam, że również innych miast), wciąż nie powstał cmentarz dla małych zwierząt. Czy to naprawdę tak wielki problem? A może część ludzi nie do końca zdaje sobie sprawę, że po latach karmienia, drapania, głaskania, bawienia się, dbania i opiekowania się zwierzakiem, znaczy on dla nas więcej niż sąsiad, nauczyciel z podstawówki, czy pani ze sklepu, bo to nie oni (mam nadzieję) wskakiwali nam na kolana i starali się zalizać na śmierć. Czy więc to takie dziwne, że chcielibyśmy ich odpowiednio pożegnać i móc od czasu do czasu odwiedzić, jak przyjaciela, który za wcześnie odszedł? Nie wydaje mi się.  


Pewnie zastanawiacie się po co tak właściwie to piszę. Zwyczajnie chciałam zwrócić Waszą uwagę na ten problem, który może na razie Was nie dotyczy. Też tak myślałam. Sądziłam, że mam jeszcze wiele lat z moimi bestiami, a do tego czasu władze miasta w końcu się ogarną i nie będzie problemu, chociaż pod tym względem. Teraz zostały mi jeszcze dwa zwierzaki i nie chcę by historia braku pochówku się powtórzyła. Lepiej zacząć działać. W ostatnim tygodniu fani Chirurgów zebrali tysiące podpisów by ich ulubiony fikcyjny bohater został przywrócony do życia, a sprawa pochówku czworonogów nawet nie przechodzi nikomu przez myśl.

Prześlij komentarz