Looking For Anything Specific?

Header Ads

Silne bohaterki i ciekawi mężczyźni, czyli o cudzie w Supergirl 2

Silne postacie kobiece w produkcjach o superbohaterach

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że „Supergirl” nareszcie stał się serialem o superbohaterach z prawdziwego zdarzenia. Czasami trzeba cudu (czyt. zmiany stacji nadawczej), by infantylne dziewczynki bawiące się w bohaterki zmienić w silne postacie kobiece mające wiele do powiedzenia w kreowaniu świata. Ten sam cud sprawił, że zakochani, niezbyt użyteczni chłopcy stali się dla nich równymi partnerami stąpającymi własną ścieżką. Panie, Panowie i Różowe Sałaty wszelkiej maści! Z przyjemnością i dużym entuzjazmem prezentuję wrażenia z drugiego sezonu „Supergirl"!

W czasie eksperymentu DC oglądałam i opisywałam wszystkie serialowe adaptacje komiksów DC, w tym również pierwszy sezon „Supergirl”, który był emitowany przez stację CBS. Byłam wówczas załamana poziomem tej produkcji do tego stopnia, by nie kontynuować oglądania. Wtem pojawiła się informacja, że serial przejęła stacja The CW, która emituje inne adaptacje komiksów z tego uniwersum, więc musiałam sprawdzić co moja ulubiona stacja zrobi z tym superbohaterskim nieszczęściem. I wtem moim oczom objawił się cud! Od pierwszego odcinka drugiej serii widać wyraźną kreskę, którą postawiło The CW, by odciąć się od wszystkiego, co ich zdaniem (i moim) było zbędne. Przyjrzyjmy się co dokładnie zmieniono, jeśli nie straszne wam spoilery.


Mężczyźni napisani na nowo!


Pierwsza dość istotna zmiana została wprowadzona w relacjach Kary (Melissa Benoist) i Jamesa (Mehcad Brooks), którzy przez cały pierwszy sezon stawiali kroki niezdarnego tańca miłości, by w końcu zdecydowali się być ze sobą. I tu The CW nie wytrzymało i nagle zakończyło cały ten romansik bez chemii. Obojgu bohaterom wyszło to na dobre. James, który dotąd był definiowany jako przyjaciel superbohaterów i obiekt westchnień Kary, został w końcu bohaterem własnej opowieści. Stanął na czele CatCo Media, a następnie wcisnął się w zbroje wyposażoną w parę gadżetów, by jako Guardian kopać tyłki przestępców. Przemiana z miniona w superbohatera była bardzo korzystna dla rozwoju tej postaci, ale podejrzewam, że dopiero w kolejnym sezonie zabłyśnie jego gwiazda.

Bohaterowie bez super mocy
Okazuje się, że jest tak dokładnie obudowany bohater jest łatwiejszy do rozpoznania, niż Kara, która jedynie ściąga okulary.

Oczywiście w The CW nie może istnieć serial bez wątku romantycznego, dlatego też James został zastąpiony przez nową postać, która miała spektakularne wejście. Historia Mon-El'a (Chris Wood) rozpoczęła się, gdy nieprzytomny zjawił się na ziemi w kryptoriańskim statku. Niemniej dość szybko okazało się, że chłopak nie pochodzi z Kryptonu, lecz z Daxam, czyli ze złą sławą owianej planety, która od lat prowadziła wojnę z Kryptonem, i która mocno ucierpiała podczas jego zniszczenia. Innymi słowy, twórcy zgotowali nam tu kosmiczną wariację Romea i Julii, choć najpewniej Mon-El i Kara nie skończą tak, jak bohaterowie dramatu Szekspira. Najważniejszy jest jednak fakt, że tym razem nikt nie męczył widzów zabawą w kotka i myszkę, więc para dość szybko połapała się w swoich uczuciach i zaczęła się spotykać. Przy okazji twórcy co jakiś czas stawiają im na drodze przeszkody, z którymi muszą się uporać. Najbardziej uroczą z nich wszystkich był Mr. Mxyzptlk (Peter Gadiot), który wyniósł antybohaterów na wyższy (lepszy) poziom. Wracając do samego Mon-El'a to muszę przyznać, że mnie oczarował. Ma w sobie taką uroczą niezdarność pomieszaną z rozbrajająco szczerą samolubnością, co o dziwo bywa całkiem zabawne i naprawdę pasuje, a raczej uzupełniała naszą małą, słodką super dziewczynkę.


Mon-El Chris Wood chłopak Supergirl

Wróćmy jeszcze na moment do bohaterów znanych nam z poprzedniego sezonu. Winn (Jeremy Jordan) podobnie jak James odnalazł swoją nową ścieżkę kariery, gdzie jego talent jest lepiej wykorzystywany. Mowa oczywiście o pracy w DEO, a przy okazji również o nocnej pracy dorywczej jako wsparcie Guardiana. Niemniej najważniejsze jest to, że Winn skończył ze swoim bezsensownym zauroczeniem Karą i znalazł sobie nową dziewczynę, która tak dla odmiany też jest nim zainteresowana. To dobrze, że twórcy zarzucili pomysł, by każda męska postać podkochiwała się w Supergirl. Za to w zamian postanowili każdego obdarzyć drugą połówką. Nawet Ostatni Syn Marsa J'onn J'onzz (David Harewood) trafił na Ostatnią Córkę Marsa... chociaż z tym akurat nie można się do końca zgodzić.

Bardzo dużym krokiem było również to, że w końcu dostaliśmy Supermana z twarzą i to nie byle jaką, bo Tylera Hoechlina! W pierwszym sezonie kuzyn głównej bohaterki nigdy nie pojawił się na ekranie, choć teoretycznie utrzymywał z nią kontakt. Był obecny i nieobecny zarazem, co było okropnie irytujące, dlatego tym milej było powitać na ekranie Tylera w roli Clarka. Zwłaszcza że jak dotąd jest moim ulubionym wcieleniem Supermana, chociaż nie pojawia się w odcinkach zbyt często. Swoją drogą jest to naprawdę duża zaleta, ponieważ gdyby twórcy oddali mu więcej czasu antenowego, to skradłby całe show, a nasza główna bohaterka już nie byłaby najpotężniejszą osobą na ekranie.

Pozwoliłabym mu się uratować.


Girl Power


„Supergirl” z założenia powinien być serialem pełnym silnych postaci kobiecych, a przynajmniej jedną. Już w pierwszym sezonie okazało się, że rzeczywiście jedna nam się trafiła, lecz nie była to Supergirl. Kara była na początku słodką i uroczą dziewczynką. Zamiast dzielnej kosmitki kopiącej tyłki bandytów dostaliśmy uroczą blondyneczkę robiącą głupiutkie minki i zachowującą się infantylnie do granic możliwości. To było irytujące. Można powiedzieć, że w drugim sezonie Kara odrobinę wydoroślała, ale bardziej na zasadzie stania się z dziewczynki dziewczyną, lecz jeszcze nie kobietą, if you know what I mean. Niemniej jej infantylność powoli zaczęła znikać, choć dalej potrafi zachowywać się dziecinnie.

W takim razie, jaką silną bohaterkę z pierwszej serii miałam na myśli? Oczywiście mowa o Cat Grant (Calista Flockhart), która niestety na niemal całą drugą serię zniknęła z ekranu. Na szczęście pojawiła się pod koniec drugiego sezonu, zaliczając mocne wejście z genialną przemową (która, nawiasem mówiąc, stała się iskrą zapalną do napisania tego tekstu!). Uwielbiam pewność siebie, którą cechuje się ta postać. Ta wewnętrzna siła i umiejętność dzielenia się nią z otoczeniem jest zachwycająca. Takich bohaterek życzyłabym sobie więcej w popkulturze!


Postacie z serialu Supergirl

Gdy zabrakło Cat jej miejsce na ekranie musiała zająć nowa psiapsi superbohaterki. Wybór padł na Lenę Luthor (Katie McGrath). Tak, siostrę Lexa. Wiecie jak jest Superman z Lexem, więc Supergirl musiała się spiknąć z Leną. Aż dziw, że ich rodziców nie połączyła jakaś równie specyficzna relacja. Oh wait... Niemniej nie skupiajmy się na konszachtach Jeremiah z Cadmusem. Oczywiście po Lenie jak po każdym Luthorze spodziewamy się, że w końcu pokaże swoje prawdziwe nikczemne oblicze, a jednak na razie się nie doczekaliśmy niczego poza próbami odcięcia się od rodziny i ich złowieszczej sławy. Z drugiej strony Lex początkowo też nie był złoczyńcą. Przy okazji, jeśli mamy być całkiem uczciwi, to muszę zaznaczyć, że Lena przez przypadek doprowadziła do inwazji kosmitów, co może nie do końca współgra z ich rodzinnym mottem „Polska dla Polaków Ziemia dla ludzi”, ale i tak można zaliczyć jako doprowadzenie do katastrofy na ogromną skalę. Odrobinę żałuję, że najmłodsza z Luthorów jeszcze nie rozwinęła skrzydeł, bo chociaż jest silną bohaterką z dużym potencjałem, to na chwilę obecną poświęcono jej za mało czasu antenowego, który nie byłby związany z jej mommy issues.

A skoro o mamusi mowa, to ta, choć jest postacią epizodyczną, potrafi nieźle namieszać. Trzeba przyznać, że jako kobieta stojąca na czele Cadmusa jest porządnym złolem z zasadami. Nacjonaliści z pewnością straciliby dla niej głowię. Chociaż nie tylko oni, bo każdy, kto widział „Dzień Niepodległości”, czy jakikolwiek inny film o inwazji kosmitów z pewnością dostrzegałby w jej poglądach cień logiki. Zwłaszcza gdy do równania dodamy to kim jest pani prezydent USA oraz kolejnego złola tego sezonu, czyli Królową Rhea (Teri Hatcher), która zdecydowanie jest gotowa na wszystko, by odzyskać swojego syna. Swoją drogą jestem zachwycona, że obsadzeniem w jej roli Teri Hatcher, która wcześniej grała Lois Lane w serialu „Nowe przygody Supermana” (zresztą nie ona jedna, więc sprawdźcie kto z obsady „Supergirl” grał już w filmach o superbohaterach). Wracając do Królowej muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczyła tym, jak przewyższała to, co o niej początkowo sądziłam. O jej rodakach wiedzieliśmy tylko tyle, że są zepsuci, ale do głowy mi nie przyszło, że kobieta stojąca na ich czele będzie zła do szpiku kości, a przy tym odważna, dumna, przebiegła i szalenie inteligentna. Nie obraziłabym się za spin-off/prequel skupiający się na czasach jej zasiadania na tronie Daxam.

Rhea Złoczyńcy z Supergirl
Podobno teściowe bywają koszmarne, więc chyba trzeba to zaakceptować.

Na koniec zostawiłam Alex (Chyler Leigh), za którą bardzo długo nie przepadałam. Przez cały pierwszy sezon i połowę drugiego była postacią byle jaką i nudną. Szczerze mówiąc dalej uważam, że twórcy nie do końca mają na nią pomysł. Niemniej udało im się stworzyć dla niej jedną ciekawą relację międzyludzką. Od początku podejrzewałam, że The CW będzie chciało ją wyswatać, ale nie widziałam nikogo, kto by do niej pasował i nie specjalnie chciałam oglądać powtórkę z tego, co zrobiło CBS. Co ciekawe okazało się, że poprzednia stacja najzwyczajniej w świecie celowała w złą płeć i dopiero związek homoseksualny okazał się dla Alex odpowiedni. Muszę przyznać, że nad wyraz dobrze ogląda się sceny z Alex i Maggie (Floriana Lima). Ich związek polegający na ciągłym ścieraniu się, dobrze zrobił bohaterce, a przy okazji wprowadził świetny wątek skupiający się na tym, co robi zwykła policja w mieście pełnym kosmitów.

Muszę przyznać, że wiele się zmieniło po przejęciu serialu przez The CW i były to bardzo pozytywne zmiany. Oczywiście dalej „Supergirl” nie jest najlepszym serialem emitowanym obecnie, jednak da się go już oglądać. Poziom jest znacznie lepszy, gra aktorska się polepszyła, a przy tym w efektach widać większy budżet (chociaż kosmici dalej są dość kiczowaci). Pojawiło się więcej crossoverów z „Flashem” i pozostałymi serialami stacji opartymi na komiksach DC Comics. Przy okazji lekki klimat pozostał, a co ważniejsze serial nie stał się schematyczny, jak pozostałe tytuły tego typu. Nie mamy jednego wroga, czy problemu, z którym bohaterowie muszą się mierzyć przez całą serię, lecz wszystko ładnie się przeplata, gdy wiele wątków jest ciągniętych na raz i regularnie uzupełniane krótkimi potyczkami. Ogólnie podoba mi się droga, w którą zmierza „Supergirl” i trzymam kciuki, by nie zboczyła z kursu!


Ps. Mam tyle pytań, że nie jestem pewna od którego zacząć! Jeśli oglądaliście już drugi sezon „Supergirl”, to koniecznie dajcie znać, jakie zmiany wprowadzone przez The CW przypadły Wam do gustu i kto jest teraz Waszym ulubionym bohaterem!
Ps2. W jakich innych produkcjach o superbohaterach spotkaliście silne postacie kobiece?

Prześlij komentarz

0 Komentarze