Looking For Anything Specific?

Header Ads

Nie na zawsze czerwona, czyli o Czarnej Wdowie i małej Wdowie

Czarnej Wdowy nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. A może jednak? Choć Natasha Romanoff znana pod pseudonimem Czarna Wdowa, należy do szóstki z pierwszej wersji Avengersów, to tylko ona wraz z Hawkeye’em nie doczekała się własnej pełnometrażówki przed zakończeniem Infinity Saga, i właściwie poznając historię Avengersów jedynie przez pryzmat filmów z MCU niewiele można o niej powiedzieć poza tym, że była.

[Ten akapit zawiera spoilery z poprzednich filmów z MCU - Sprawdźcie zaktualizowaną kolejność oglądania!] A no właśnie, była. Jeśli oglądaliście "Avengers: Endgame" i żałoba po Starku czy Lokim całkiem nie pozbawiła Was wspomnień, to z pewnością pamiętacie, że Natasza już nie żyje. Poświęciła się, by Avengersi mogli zdobyć Kamień Duszy. Szczerze mówiąc, sama niemal o tym zapomniałam, bo wciąż nie uporałam się ze śmiercią Tony'ego, a i twórcy filmu przeszli ze śmiercią Czarnej Wdowy do porządku dziennego dość szybko. Jednak teraz (po roku pandemicznej obsuwy) w końcu oddali jej honor i opowiedzieli historię tej rewelacyjnej bohaterki, która kopie tyłki bez supermocy.


Chociaż "Czarna Wdowa" jest pierwszym filmem z VI fazy MCU, fabuła cofa nas do wydarzeń rozgrywających się zaraz po "Wojnie Bohaterów" i rozbiciu Avengersów. Natasha była jedną z tych, ściganych przez władze, jednak zamknięcie w celi nie wydawało jej się zbyt ciekawą opcją. Zamiast tego wolała się zaszyć na totalnym odludziu i w końcu odpocząć. Jednak zabawa w survival czy chillowanie z Netflixem nie było jej dane, bo niemal od razu została wciągnięta w walkę o wyzwolenie wdów spod kontroli sztampowego złoczyńcy. Czy kogokolwiek to dziwi? 

Nie od dziś wiadomo, że Marvel w złoczyńców nie umie. Raz mu się zdarzyło z Thanosem, ale cała reszta była, bo była, a że była tak bylejaka, że nikt ich nie pamięta, to już niestety standard. Jako fanka złoczyńców byłabym tym może odrobinę rozczarowana, gdyby nie fakt, że filmy Marvela nie potrzebują przyzwoitego złoczyńcy, by być rewelacyjne. Właściwie cały wątek z ratowaniem świata, choć niby główny, to dla mnie był poboczny. Więcej uwagi poświęcałam pokręconej pseudo-rodzince Czarnej Wdowy, bo zapewniali znacznie lepszą rozrywkę. 

Choć "Czarna Wdowa" nie jest orgin story, to w pewnym sensie spełnia tę funkcję, bo nie tylko dowiadujemy się na jakich warunkach była agentka KGB zgodziła się ratować świat pod sztandarem powiewającej radośnie na wietrze amerykańskiej flagi, ale także poznajemy jej "rodzinę":
- Totalnie zakochanego w samym sobie ojca, który niegdyś był wielkim i potężnym Red Guardianem, a obecnie zdziadział bardziej niż Thor po wpadnięciu w depresję.


- Całkiem bystrą matulę, która poza tym, że jest bystra, niczym się nie wyróżnia, ale ma dobrą chemię ze zdziadziałym obrońcą ZSRR.
- Dorosłą siostrę wdowę, która przez większość czasu zachowuje się, jak nastolatka przytłoczona nagłą zmianą hormonalną i kurcze uwielbiam ją za to!

Oglądanie tych patologicznych relacji łączących członków fikcyjnej rodziny równie fascynujące, co zabawne, choć przyznaję, że spaczona "Gildią Zabójców" zdecydowanie zbyt często porównywałam zdziadziałego tatusia i jego zabójczego żelka do Dariusa i Alyssy (tego chyba już się nie da wyleczyć). Niemniej to właśnie ten wątek był dla mnie osobiście największą zaletą tego filmu. Nawet nie przez humor (choć to też!), czy przez zafascynowanie postaciami szpiegów (choć to też!), ale przez samo pokazanie dysfunkcyjnej rodziny, która pewnie przerażałaby bardziej, gdyby jej członkowie rzeczywiście byli związani krwią, jednak w przypadku wyłącznie relacji nawiązanych przez pracę pod przykrywką przed wieloma laty, ta relacja stawała się urocza. 


W tym momencie nie sposób nie wspomnieć ponownie o Yelenie (Florence Pugh), która jako młodsza Wdowa mocno daje radę, a wręcz jest na poziomie Natashy, a jako siostra jest uroczo sfochowana. Yelena okazała się tak udaną postacią, że po seansie nie miałam pewności, czy twórcy stworzyli "Czarną Wdowę" w formie hołdu dla Natashy, czy też po to, by wprowadzić nową bohaterkę do MCU? Bo akurat to, że Yelenę jeszcze zobaczymy, jest bardziej niż pewne, a scena po napisach tylko nas w tym utwierdza (swoją drogą czy szykuje nam się skład podróbek Avengersów?). Nie będę narzekać, bo młodsza siostra daje radę i ma zadatki na bycie czymś więcej niż postacią na otarcie łez. 


Podsumowując, Marvel zaserwował nam kolejny bardzo dobry film, który rozluźnia atmosferę po tym, jak nas "Infinity War" i "Endgame" poobijały. Momentami jest zabawny, momentami przerysowany, zwłaszcza gdy w grę wchodzą sceny walki na rozpadającym się... a zresztą sami zobaczycie... Niemniej nie zaliczałabym "Czarnej Wdowy" do typowego kina superbohaterskiego, bo przypominam, że tym razem skupiamy się na postaci nieposiadającej supermocy, ani bogu, ani nawet geniuszu i filantropie o zasobnym portfelu i super zbroi, tylko na kobiecie potrzebującej po walce Ibupromu. Co wcale nie znaczy, że twórców wyobraźnia nie poniosła. Skąd! Mamy tu momentami tak niewiarygodne sceny walki, że aż dziw, że to nie jest film o zombie (serio, oni powinni umrzeć przynajmniej czterokrotnie, a jednak wciąż wstają!). W ten bardzo pokrętny sposób chciałam powiedzieć, że jestem mocno na TAK przy polecaniu tego tytułu! Choć kilka rzeczy sprawiało, że wywijałam oczami jak szalona, to ogólnie bardzo dobrze bawiłam się podczas oglądania - ale to Marvel, więc było do przewidzenia.

Ps. A Wy wróciliście już do kin po tej okropnie długiej przerwie? Tęskniliście za przesolonym popcornem równie mocno jak ja?

Prześlij komentarz

0 Komentarze